[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na wszelki wypadek.- Nie stać mnie, żeby trzymać ludzi "na wszelki wypadek".- Przez twarzAbnera przemknął cień sympatii, lecz zaraz potem pojawiło się na niejzniecierpliwienie.- Nikt nie odchodzi w samym środku sezonu, bo musiałbymieć zle w głowie.Jedziemy tutaj przez cały kraj aż z Florydy, i każdychce dotrzeć z trupą z powrotem do domu, na Florydę.A jakbym miał zamiarkogo wyrzucać, to byłaby kara albo za picie, albo za bijatykę, albo za to, żetrafił za kratki, a żaden z moich chłopakównie jest taki głupi.Nie będą ryzykować.Jasno się wyrażam?Wskazał kciukiem wyjście z namiotu.- Zabieraj się stąd.Mam robotę.Tym razem Chance nie poszedł za Marvelem.Było oczywiste, że nie dostanieroboty.Chyba żeby zdarzył się jakiś cud.Chance zmrużył oczy.Musi być jakiś sposób.Nie zamierzał, tak jak matka,trawić życia na marzeniach, które nigdy nie miały się spełnić.Nie myślałczekać bezczynnie na okazje, które mogłyprzyjść, albo nigdy się nie zdarzyć.Czasami przychodzi taki moment, że trzeba samemu dokonać cudu, stworzyćsobie szansę.Jego matka tego nie rozumiała.On tak.Chance odwrócił się i wyszedł z powrotem na główną alejkę.Czuł upływająceminuty.Lunapark następnego ranka ruszał w drogę, więc pozostawał mu tylkodzisiejszy wieczór.Ze strzelnicy dobiegły go odgłosy głośnej sprzeczki.Dwóch obsługujących ją chłopaków kłóciło się o jakąś dziewczynę.-Widzisz, palancie? - Brzydszy z chłopaków wyciągnął z kieszeni plastikowątorebkę i potrząsnął nią przed nosem drugiego.- Jak Marlene to zobaczy,będziesz miał przerąbane.Zapomni o tobie.-Akurat ci się uda! - prychnął drugi.- Wystarczy tego raptem na jednegoskręta.Kilka osób podeszło do strzelnicy i pierwszy chłopak schował torebkę podkasą, po czym obaj zajęli się graczami, wymieniając kuksańce i obelgi.Chance spod oka obserwował ich przez kilka minut. Był pewien, że pili.Byli agresywni, nie zwracali uwagi na to, że ludzie ichsłuchają i patrzą na nich.Jeśli torebka z marihuaną zniknęłaby, jej właścicielzacznie oskarżać kolegę i bójka gotowa.Nie może tylko pozwolić, żeby go nakryli, bo wtedy marny jego los.Gdybymu się udało.To być może jego jedyna szansa.Musi ją wykorzystać.Przyglądał sięchłopcom i czekał, aż wreszcie okazja nadarzyła się sama, pojawiła siębowiem Marlene, owa dziewczyna, o którą wybuchła sprzeczka.Poza tym, żewyróżniała się szczególnie obfitym biustem, Chance osobiście nie widział wniej nic szczególnego.Chłopcy ze strzelnicy zupełnie stracili głowę, na wyścigi starając się zwrócićna siebie uwagę obiektu raczej niezbyt wyrafinowanych pragnień.Chancebłyskawicznie przechylił się przez ladę, chwycił leżącą koło kasy torebkę,wsunął ją do kieszeni na piersi i szybko odszedł.Ale nie za daleko, bowiem chciał być w pobliżu, kiedy wybuchnie awantura.Nie musiał długo czekać.Kiedy Marlene zniknęła, chłopcy zaczęli dociekać,którego z nich woli.W chwilę pózniej Chance usłyszał pełen wściekłości krzyk i wiązankęprzekleństw.-Ty pieprzony sukinsynu! Gdzie to jest?- Gdzie co jest?- Moja torebka, dupku! - Właściciel zaginionego skręta uniósł zaciśniętedłonie.- Oddaj natychmiast.- Nie mam twojego towaru.Ja nie muszę się podkręcać.- Chłopak uśmiechnąłsię i odwrócił.-Palant!Poszkodowany kolega rzucił się na niego z wściekłym krzykiem.- Oddawaj, albo ci przypieprzę!- Odczep się, sukinsynu! - Chłopak uwolnił się od napastnika i przyłożył 'mupięścią.Właściciel skręta zachwiał się, odzyskał równowagę i zaatakowałniczym rozjuszony byk, trafiając kolegę w żebra.Obydwaj uderzyli w ścianęstrzelnicy, która rozstąpiła się i walczący wytoczyli się na zewnątrz.Jakaśkobieta krzyknęła, rozpłakało się dziecko.Rozjuszeni i nieprzytomni zwściekłości zapaśnicy tarzali się po ziemi, obrzucali przekleństwami i okładalisię pięściami.- Dość!Zza strzelnicy wybiegł się Abner Marvel z kijem baseballowym w dłoni.Towarzyszyło mu dwóch potężnych mężczyzn, uzbrojonych podobnie jak on.Chance cofnął się kilka kroków.-Wstawać! Chłopcy natychmiast zaprzestali walki i podnieśli się z ziemi.Jeden miałrozkwaszony nos, drugi podbite oko.Obydwaj kulili się, jakby w obawie, żeAbner zaraz zrobi użytek z kija.Widocznie nauczył się od ojca tego sposobu zaprowadzania porządku wtrupie.- On mnie okradł! - Właściciel skręta wskazał oskarżycielskim gestem nakolegę.- Specjalnie to zrobił, żeby.- Nic mu nie zabrałem! Jest zazdrosny, że Marlene woli mnie i.- Milczeć! - zagrzmiał Abner Marvel z twarzą purpurową z wściekłości.-Pakujcie swoje rzeczy i żebym was tu więcej nie widział! Już tu niepracujecie!Chłopcy w pierwszej chwili zdębieli, po czym uderzyli w lament, żeby szefich nie wyrzucał, ale Abner pozostał nieugięty.- Już tu nie pracujecie! - powtórzył tym razem spokojnym głosem.- Znaciezasady, wiecie, że nie toleruję burd w trupie.A teraz znikajcie, zanim użyjętego.Uderzył kijem w otwartą dłoń.-Zabierajcie swoje rzeczy i precz stąd.Chance nie czekał nawet, aż chłopcy odejdą.- Chwileczkę, panie Marvel! - zawołał, biegnąc za właścicielem lunaparku.Marvel zatrzymał się i odwrócił.- Słyszałem wszystko - rzucił szybko, spoglądając niespokojnie na kijbaseballowy.- Może teraz będzie pan potrzebował.To znaczy.Chybazwolniło się miejsce.- Owszem.- Marvel zmrużył oczy.- I co z tego?- Może mógłbym je dostać.Marvel wyjął cygaro z kieszonki na piersi, odgryzł końcówkę i wypluł ją,zapalił cygaro i przez kłąb gryzącego dymu zmierzył Chance'a uważnymspojrzeniem.- W lunaparku - zaczął po dłuższej chwili - jesteś albo swój, alboobcy.Palant.Ciemniak.Mamy takie określenie: "Pierwszy Maja"?Wiesz, co to znaczy?- Początek sezonu? - Odpowiedz wydawała się Chance'owi całkiem logiczna.- Nie, to palant.Człowiek z zewnątrz, początkujący szczaw.Musisz pokazać,że jesteś coś wart, zanim trupa cię zaakceptuje i przyjmie jak swojego.Dostaniesz niezle w kość.Chance wyprostował się.-Wiem, jak to jest - oznajmił.- Nieraz już musiałem wkupywać się do grupy.Dam sobie radę.- Ja nie będę mógł cię chronić - ciągnął Abner, wydmuchując dym z cygara [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl