[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krasnolud ściągnął sterownicę na siebie,aby ziemi dotknął najpierw ogon sterowca.Było to logiczne, podręcznikowelądowanie awaryjne, lecz nad nami znajdował się kil i powłoka.Prawie trzytysiące metrów kwadratowych skór czarnych harpii wa\yło ponad tonę.Nie miałemochoty zostać zgnieciony.Gdy grunt był kilkanaście metrów pod nami, cofnąłemdzwignie sterujące smokami prawie do zera, po czym popchnąłem do końca.Ryknęłyzgodnie oba, a nasz wehikuł minimalnie przyśpieszył.W tym samym momencieodblokowałem przepust do przedniego balonetu, napełniając go powietrzem, coStrona 184Utkin Marek - Technomagia i smokispowodowało spadek siły nośnej z przodu.Skręciłem mocno i odepchnąłemsterownicę od siebie.Na szczęście Kalfun Gór tak się zdziwił, \e nie zdołał miprzeszkodzić.Sterowiec najpierw uniósł nos, po czym go gwałtownie opuścił.Przez chwilępowłoka sunęła po ziemi i rzadkich krzakach, lecz wreszcie zahamowała i naszwehikuł zaczął stawać na dziobie.Korytarzem wzdłu\ gondoli zaczęły się sypaćrozmaite śmieci - ły\eczki, kubek, brulion, wreszcie z hukiem urwała się skądśskrzynka narzędziowa, która przeleciała pomiędzy nami i wybiła dziurę w oknie.Stanęliśmy w pionie, jeden smok ryczał nadal.Zaparłem się butami o deskę przyrządów, a rękami o sufit.Krasnolud schwytał\elaznym uściskiem krawędz fotela i tak wisiał, gdzieś z głębi gondoli dobiegałymnie przekleństwa Guldgraava.Wreszcie, po chwili długiej jak wieczność, przeszliśmy punkt neutralny izaczęliśmy przewracać się na plecy.Wyłączyłem smoka i czekałem.Najpierwnastąpiło jedno długie uderzenie, gdy grzbiet powłoki rozpłaszczył się o ziemię,następnie drugie - lekkie odbicie i powolny obrót na bok.Gondola nie dotknęła ziemi, gdy\ oparliśmy się na smoku.Wyleciało parę szyb iwszystko znieruchomiało.Jedynymi odgłosami, jakie słyszałem, było sapaniekrasnoluda, syk gazu uchodzącego z powłoki i trzeszczenie konstrukcji poddanejnietypowym naprę\eniom.Stanąłem na burcie i pomogłem Kalfunowi, który wisiał na rękach, uczepionyfotela.Po chwili dotarł do nas klnący Guldgraav.- Dlaczego tak zrobiłeś? - spytał.- W ten sposób tylko się przeturlaliśmy i chroniła nas poduszka powietrzna.Gdybyśmy wylądowali klasycznie, to przygniotłaby nas masa całej maszyny.Kabinaby wytrzymała, albo i nie.Krasnolud pomyślał przez chwilę i powiedział:- Wiesz, masz u mnie piwo.Du\e piwo.Ale po wojnie.Zebraliśmy swój sprzęt i przystąpiliśmy do opuszczania maszyny.Wziąłem kuszę,obu krasnoludów skądś wyciągnęło topory, i ostro\nie wyjrzeliśmy przez wybiteokno.W zasięgu wzroku nie było nikogo, a przynajmniej nikogo nie widzieliśmy.Przeszliśmy na wysokość gondoli smoka i wyszliśmy oknem koło niej, aby w razieczego móc się za nią schować, gdybyśmy zostali ostrzelani.Nadal nie widzieliśmy nikogo.Pobiegliśmy więc w stronę najbli\szych zarośli,zatrzymaliśmy się i rozejrzeliśmy.Ciągle nic.Kalfun Gór dał ręką znak, w którąstronę nale\y iść, i ruszyliśmy.W następnej chwili poczuliśmy, \e spadamy, i znalezliśmy się w głębokiejdziurze.- Nie ruszać się - dobiegł nas z ciemności grozny bas.- Ręce do góry!Po chwili z mroku wynurzył się zwalisty brodacz z młotem i dwóch krasnoludów ztasakami.- Oro, witaj, miło mi cię tu widzieć - rzuciłem swobodnym tonem.Olbrzymowi broda opadła na pierś.Po chwili okazało się, \e krasnoludy tak\eznają się między sobą, nastąpiły wzajemne poklepywania i ruszyliśmy w głąbsztolni.Był to, jak wyjaśnił mi Oro, fragment podziemnych korytarzy, słu\ącychniewidocznemu przerzucaniu wojsk i akcjom dywersyjnym.Po długim marszu wyszliśmy na powierzchnię przez dziurę w podłodze w jakiejśchałupie.Za małymi, brudnymi okienkami chodziły grupy ró\nych dziwnych postaci- gnomów, krasnoludów i osobników bli\ej nieokreślonych.- Co to takiego? - spytałem Ora.- Koncentracja grup zaopatrzeniowych i szturmowych.- Długo to ma trwać?- Nie wiadomo.Napijecie się herbaty? Zupełnie zapomniałem o obowiązkachgospodarza.Dopiero teraz poczułem, jakie mam wyschnięte gardło.- Miałem dotrzeć do zamku Collegium Magicum.- Trudna sprawa.Dwie kompanie krasnoludów mają tam wyruszyć, lecz tak, aby byćna miejscu jutro.Rozproszą się po drogach i będą udawać maruderów.A ty pewniewolałbyś dotrzeć tam jak najszybciej?- Oczywiście.- Istnieje jeszcze jedna droga.Wiedzie przez dosyć paskudny las i jest dłu\sza,ale obecnie chyba bezpieczniejsza.Tylko przydałby ci się jakiś wierzchowiec.Spojrzałem na krasnoludów - pokiwali zgodnie brodami i oświadczyli, \e oni pójdąStrona 185Utkin Marek - Technomagia i smokize swymi pobratymcami.Poza tym przez najbli\sze dwa dni nic nie powinno siędziać, więc chyba przejadę bezpiecznie.Wtem za oknem usłyszałem okrzyki: Stóóój! No, Deptuła, stóóój!.Wyjrzałemprzez okienko i zobaczyłem, \e krasnolud uspokaja niewielkiego zielonego smoka,trzymanego na kantarze, a naprzeciwko niego stoi gnom, usiłujący spacyfikowaćtricenanta.Tricenant wydał mi się znajomy, a szczególnie jego uprzą\ i fotel słu\ący zasiodło.Poinformowałem o tym Ora, na co ten zaproponował, abyśmy wyszli.Rzeczywiście, tricenant był to Stary Bluzgot, mój znajomy z Pogoni za Smokiem.Zwierz powąchał mnie i - nie wiem, czy mnie poznał, czy te\ po prostu dobrze mupachniałem - grunt, \e nadstawił ucho do drapania.Porozmawiałem więc z jegowłaścicielem, który zgodził się udostępnić go na tak długo, jak będzie mipotrzebny.Oro narysował mapę, przytroczyłem swój baga\ do fotela mego wierzchowca, nalałemwody do bukłaka i sprawdziłem kuszę, którą zabrałem ze sterowca.Był to dosyćnowy model, z magazynkiem pełnym strzał na gobrole i naciągany dzwignią, którajednocześnie chroniła przyrządy celownicze.Pod spodem ło\a była dodatkowaniespodzianka - składany bagnet.Poniewa\ pojawiła się mgła, przechodząca od czasu do czasu w m\awkę,doprowadziłem do ładu swój skórzany płaszcz z wyposa\enia załogi sterowca i ju\miałem dosiąść tricenanta, gdy Guldgraav wręczył mi list do Halamusa, a Oro - doArna van Griffena, dowódcy sił osłaniających zamek Collegium Magicum, oraz doswojej matki.Wreszcie znalazłem się w siodle, a mówiąc dokładniej - w fotelu, i ruszyłem.Poominięciu kilku grup krasnoludów i ludzi, stacjonujących w niskich zaroślach,dojechałem do duktu wiodącego w las.Spojrzałem na niebo - mgła nie mogłazdecydować się, czy zamienić się w deszcz, czy zniknąć.Oberwanie chmury jednaknie nastąpiło, a ja z tricenantem pogrą\yłem się w lesie.Do przebycia miałemokoło piętnastu kilometrów, rozsiadłem się więc wygodnie i rozglądałem wokół.Po jakimś czasie dotarłem do rozstaju dróg.Zajrzałem do mapy, którą naszkicowałOro - niestety, objaśnienia były nakreślone runami, w dodatku zasłaniały tomiejsce, w którym powinienem aktualnie być.Spojrzałem więc przed siebie izauwa\yłem, \e jedna z odnóg jest mocniej zarośnięta, wybrałem zatem tęprzetartą, czyli bardziej uczęszczaną.Rozdział 21Stary Bluzgot szedł pode mną spokojnie i miarowo niczym maszyna.Byłemzadowolony, \e moim wierzchowcem został on, a nie \aden narowisty koń.Zwiększało to stopień prawdopodobieństwa, \e dotrę do celu.Na wszelki wypadek,aby uniknąć jakichś niespodzianek, zlustrowałem ponownie okolicę.Była paskudna.Poeta powiedziałby zapewne, \e tchnęła grozą, czy coś w tym stylu.Zsunąłemkuszę z pleców i sprawdziłem, czy bełty nie zaklinowały się w magazynku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Krasnolud ściągnął sterownicę na siebie,aby ziemi dotknął najpierw ogon sterowca.Było to logiczne, podręcznikowelądowanie awaryjne, lecz nad nami znajdował się kil i powłoka.Prawie trzytysiące metrów kwadratowych skór czarnych harpii wa\yło ponad tonę.Nie miałemochoty zostać zgnieciony.Gdy grunt był kilkanaście metrów pod nami, cofnąłemdzwignie sterujące smokami prawie do zera, po czym popchnąłem do końca.Ryknęłyzgodnie oba, a nasz wehikuł minimalnie przyśpieszył.W tym samym momencieodblokowałem przepust do przedniego balonetu, napełniając go powietrzem, coStrona 184Utkin Marek - Technomagia i smokispowodowało spadek siły nośnej z przodu.Skręciłem mocno i odepchnąłemsterownicę od siebie.Na szczęście Kalfun Gór tak się zdziwił, \e nie zdołał miprzeszkodzić.Sterowiec najpierw uniósł nos, po czym go gwałtownie opuścił.Przez chwilępowłoka sunęła po ziemi i rzadkich krzakach, lecz wreszcie zahamowała i naszwehikuł zaczął stawać na dziobie.Korytarzem wzdłu\ gondoli zaczęły się sypaćrozmaite śmieci - ły\eczki, kubek, brulion, wreszcie z hukiem urwała się skądśskrzynka narzędziowa, która przeleciała pomiędzy nami i wybiła dziurę w oknie.Stanęliśmy w pionie, jeden smok ryczał nadal.Zaparłem się butami o deskę przyrządów, a rękami o sufit.Krasnolud schwytał\elaznym uściskiem krawędz fotela i tak wisiał, gdzieś z głębi gondoli dobiegałymnie przekleństwa Guldgraava.Wreszcie, po chwili długiej jak wieczność, przeszliśmy punkt neutralny izaczęliśmy przewracać się na plecy.Wyłączyłem smoka i czekałem.Najpierwnastąpiło jedno długie uderzenie, gdy grzbiet powłoki rozpłaszczył się o ziemię,następnie drugie - lekkie odbicie i powolny obrót na bok.Gondola nie dotknęła ziemi, gdy\ oparliśmy się na smoku.Wyleciało parę szyb iwszystko znieruchomiało.Jedynymi odgłosami, jakie słyszałem, było sapaniekrasnoluda, syk gazu uchodzącego z powłoki i trzeszczenie konstrukcji poddanejnietypowym naprę\eniom.Stanąłem na burcie i pomogłem Kalfunowi, który wisiał na rękach, uczepionyfotela.Po chwili dotarł do nas klnący Guldgraav.- Dlaczego tak zrobiłeś? - spytał.- W ten sposób tylko się przeturlaliśmy i chroniła nas poduszka powietrzna.Gdybyśmy wylądowali klasycznie, to przygniotłaby nas masa całej maszyny.Kabinaby wytrzymała, albo i nie.Krasnolud pomyślał przez chwilę i powiedział:- Wiesz, masz u mnie piwo.Du\e piwo.Ale po wojnie.Zebraliśmy swój sprzęt i przystąpiliśmy do opuszczania maszyny.Wziąłem kuszę,obu krasnoludów skądś wyciągnęło topory, i ostro\nie wyjrzeliśmy przez wybiteokno.W zasięgu wzroku nie było nikogo, a przynajmniej nikogo nie widzieliśmy.Przeszliśmy na wysokość gondoli smoka i wyszliśmy oknem koło niej, aby w razieczego móc się za nią schować, gdybyśmy zostali ostrzelani.Nadal nie widzieliśmy nikogo.Pobiegliśmy więc w stronę najbli\szych zarośli,zatrzymaliśmy się i rozejrzeliśmy.Ciągle nic.Kalfun Gór dał ręką znak, w którąstronę nale\y iść, i ruszyliśmy.W następnej chwili poczuliśmy, \e spadamy, i znalezliśmy się w głębokiejdziurze.- Nie ruszać się - dobiegł nas z ciemności grozny bas.- Ręce do góry!Po chwili z mroku wynurzył się zwalisty brodacz z młotem i dwóch krasnoludów ztasakami.- Oro, witaj, miło mi cię tu widzieć - rzuciłem swobodnym tonem.Olbrzymowi broda opadła na pierś.Po chwili okazało się, \e krasnoludy tak\eznają się między sobą, nastąpiły wzajemne poklepywania i ruszyliśmy w głąbsztolni.Był to, jak wyjaśnił mi Oro, fragment podziemnych korytarzy, słu\ącychniewidocznemu przerzucaniu wojsk i akcjom dywersyjnym.Po długim marszu wyszliśmy na powierzchnię przez dziurę w podłodze w jakiejśchałupie.Za małymi, brudnymi okienkami chodziły grupy ró\nych dziwnych postaci- gnomów, krasnoludów i osobników bli\ej nieokreślonych.- Co to takiego? - spytałem Ora.- Koncentracja grup zaopatrzeniowych i szturmowych.- Długo to ma trwać?- Nie wiadomo.Napijecie się herbaty? Zupełnie zapomniałem o obowiązkachgospodarza.Dopiero teraz poczułem, jakie mam wyschnięte gardło.- Miałem dotrzeć do zamku Collegium Magicum.- Trudna sprawa.Dwie kompanie krasnoludów mają tam wyruszyć, lecz tak, aby byćna miejscu jutro.Rozproszą się po drogach i będą udawać maruderów.A ty pewniewolałbyś dotrzeć tam jak najszybciej?- Oczywiście.- Istnieje jeszcze jedna droga.Wiedzie przez dosyć paskudny las i jest dłu\sza,ale obecnie chyba bezpieczniejsza.Tylko przydałby ci się jakiś wierzchowiec.Spojrzałem na krasnoludów - pokiwali zgodnie brodami i oświadczyli, \e oni pójdąStrona 185Utkin Marek - Technomagia i smokize swymi pobratymcami.Poza tym przez najbli\sze dwa dni nic nie powinno siędziać, więc chyba przejadę bezpiecznie.Wtem za oknem usłyszałem okrzyki: Stóóój! No, Deptuła, stóóój!.Wyjrzałemprzez okienko i zobaczyłem, \e krasnolud uspokaja niewielkiego zielonego smoka,trzymanego na kantarze, a naprzeciwko niego stoi gnom, usiłujący spacyfikowaćtricenanta.Tricenant wydał mi się znajomy, a szczególnie jego uprzą\ i fotel słu\ący zasiodło.Poinformowałem o tym Ora, na co ten zaproponował, abyśmy wyszli.Rzeczywiście, tricenant był to Stary Bluzgot, mój znajomy z Pogoni za Smokiem.Zwierz powąchał mnie i - nie wiem, czy mnie poznał, czy te\ po prostu dobrze mupachniałem - grunt, \e nadstawił ucho do drapania.Porozmawiałem więc z jegowłaścicielem, który zgodził się udostępnić go na tak długo, jak będzie mipotrzebny.Oro narysował mapę, przytroczyłem swój baga\ do fotela mego wierzchowca, nalałemwody do bukłaka i sprawdziłem kuszę, którą zabrałem ze sterowca.Był to dosyćnowy model, z magazynkiem pełnym strzał na gobrole i naciągany dzwignią, którajednocześnie chroniła przyrządy celownicze.Pod spodem ło\a była dodatkowaniespodzianka - składany bagnet.Poniewa\ pojawiła się mgła, przechodząca od czasu do czasu w m\awkę,doprowadziłem do ładu swój skórzany płaszcz z wyposa\enia załogi sterowca i ju\miałem dosiąść tricenanta, gdy Guldgraav wręczył mi list do Halamusa, a Oro - doArna van Griffena, dowódcy sił osłaniających zamek Collegium Magicum, oraz doswojej matki.Wreszcie znalazłem się w siodle, a mówiąc dokładniej - w fotelu, i ruszyłem.Poominięciu kilku grup krasnoludów i ludzi, stacjonujących w niskich zaroślach,dojechałem do duktu wiodącego w las.Spojrzałem na niebo - mgła nie mogłazdecydować się, czy zamienić się w deszcz, czy zniknąć.Oberwanie chmury jednaknie nastąpiło, a ja z tricenantem pogrą\yłem się w lesie.Do przebycia miałemokoło piętnastu kilometrów, rozsiadłem się więc wygodnie i rozglądałem wokół.Po jakimś czasie dotarłem do rozstaju dróg.Zajrzałem do mapy, którą naszkicowałOro - niestety, objaśnienia były nakreślone runami, w dodatku zasłaniały tomiejsce, w którym powinienem aktualnie być.Spojrzałem więc przed siebie izauwa\yłem, \e jedna z odnóg jest mocniej zarośnięta, wybrałem zatem tęprzetartą, czyli bardziej uczęszczaną.Rozdział 21Stary Bluzgot szedł pode mną spokojnie i miarowo niczym maszyna.Byłemzadowolony, \e moim wierzchowcem został on, a nie \aden narowisty koń.Zwiększało to stopień prawdopodobieństwa, \e dotrę do celu.Na wszelki wypadek,aby uniknąć jakichś niespodzianek, zlustrowałem ponownie okolicę.Była paskudna.Poeta powiedziałby zapewne, \e tchnęła grozą, czy coś w tym stylu.Zsunąłemkuszę z pleców i sprawdziłem, czy bełty nie zaklinowały się w magazynku [ Pobierz całość w formacie PDF ]