[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedyną przyczyną, dla której mogłem to zrobić,była niechęć przyznania, że wypadki tamtej nocy daleko wykraczały poza pojęcie normalności.Dopiero przy bliższej analizie nabrały cech tajemniczości, a nawet grozy.Często reagujemy na strach, nie przyjmując do wiadomości jego przyczyny.W tym przypadku,jak się zaraz okaże, powody do strachu były bardziej niż wystarczające.Opisując wypadki pazdziernika, nie poddałem się jeszcze hipnozie i nie myślałem nad tym, cokryje mój umysł.Niniejsza relacja powstawała przez dwa dni po pierwszej wizycie u Hopkinsa,zanim jeszcze spotkałem doktora Donalda Kleina, który został moim hipnotyzerem po stwierdzeniuluk w mojej pamięci.4 pazdziernika 1985 roku, w towarzystwie dwojga bliskich przyjaciół, Jacquesa Sandulescu iAnnie Gottlieb, udaliśmy się z żoną i synem do naszego domku.Z Annie i Jacquesem znamy się od przeszło pięciu lat.W ich wyglądzie najbardziej rzuca się woczy fizyczne przeciwieństwo: on jest olbrzymi, a ona maleńka.Jacques waży prawie stopięćdziesiąt kilogramów, posiada czarny pas w karate i robi sto pompek za jednym zamachem.Annie również ma czarny pas, ale waży niecałe sześćdziesiąt kilogramów.Jest intelektualistką,podczas gdy u niego pierwszoplanową rolę odgrywają muskuły.Oboje są przy tym pisarzami.Onprzybył do Stanów w końcu lat czterdziestych jako uciekinier z radzieckiego obozu pracy.Będącnarodowości rumuńskiej, został przesiedlony do górniczego zagłębia Donbasu, gdzie, wedługplanu, miał zaharować się na śmierć w tamtejszych kopalniach.Jego książka pod tytułem Donbasopowiada o długiej drodze po ucieczce i wiernie przedstawia go jako człowieka o wyjątkowejtężyznie fizycznej.Liczyłem na to, że będzie doskonałym świadkiem właśnie ze względu na silnepoczucie rzeczywistości.Annie Gottlieb jest raczej typem intelektualistki, autorką ostatnio wydanej książki Do YouBelieve in Magie: The Second Corning of the Sixties Generation (Times Books, 1987).Wieczór czwartego pazdziernika był w okręgu Ulster bardzo mglisty.Zjadłszy kolację wpobliskiej restauracji, wróciliśmy do domu około dwudziestej pierwszej.Włączyłem podgrzewaniewody w basenie, aby można było skorzystać z niego następnego dnia (czyli w sobotę).Potemrozpaliłem w piecu.Wszyscy byliśmy tak śpiący, że prawie natychmiast poszliśmy do łóżek.Udaliśmy się z żoną do naszej sypialni na piętrze.Jacques i Annie zamknęli za sobą drzwi pokojugościnnego, a mój syn poszedł do swojego narożnego pokoju sąsiadującego z gościnnym.Drzwizostawił uchylone, podobnie jak my.Widziałem przez nie fragment łukowego sklepienia salonu, ażpo sześciokątne okna w szczycie dachu.Przez następną godzinę mgła nadal gęstniała.Kiedy zgasiłem moją nocną lampkę, otuliła mnieabsolutna ciemność i cisza.Księżyc znajdował się w pełni pięć dni temu, dwudziestego dziewiątegowrześnia, i teraz na niebie, za mgłą, majaczyła prawdopodobnie jego połówka.Powinien był wzejśćo dwudziestej drugiej trzydzieści, ale gruba pokrywa chmur czyniła go całkowicie niewidocznym.Nie pamiętam, jaką książkę czytałem tamtego wieczora, ale z pewnością nie były to żadnestraszne historie.Na kolację także nie jadłem żadnych potraw, które mogłyby pózniej wywołaćsensacje żołądkowe.Jeżeli zaś chodzi o alkohol, to każde z nas wypiło zaledwie po kieliszku wina ijednym drinku.Przez pewien czas może jakieś dwie, trzy godziny byłem pogrążony we śnie, z którego naglezostałem brutalnie wyrwany.Ku swemu przerażeniu dostrzegłem na suficie wyrazny niebieskawyblask.Moje przerażenie wypływało z faktu, że żadne światło nie miało prawa tam padać.Zwiatłaprzejeżdżających drogą samochodów nie sięgały tak wysoko; nasz sąsiad bawił w Japonii i jegodom był nie tylko nieoświetlony, ale wręcz niewidoczny za liściastymi koronami drzew;automatyczny reflektor na werandzie, który od pewnego czasu sprawiał tylko same kłopoty, straszyłwykręconymi żarówkami.Wykluczyłem też latarkę ze względu na jednorodność i wielkość snopuświatła oraz jego wyrazny, błękitny kolor.Usiłowaliśmy potem powtórzyć ten sam efekt za pomocąkempingowej latarni jarzeniowej zarówno w jasną noc, jak i w podobnie mglistą, ale nawetniezwykle silne jarzeniówki nie mogły imitować tamtego zjawiska, nie mówiąc już o ręcznychlatarkach.Przebiegłem w myślach wszystkie możliwości, obserwując błękitny snop leniwie pełzający posuficie, zupełnie jakby jego zródło powoli obniżało się nad placem przed domem.W końcunatrafiłem na myśl, która wydała mi się sensowna: to płonący komin wyrzuca snopy iskier nadziedziniec! Muszę natychmiast coś zrobić, inaczej wszyscy spłoniemy.Następnie zapadłem w głęboki sen! Tuż przed zaśnięciem z sercem bijącym niczym młot,pomyślałem o płomieniach ogarniających dach.Była to pierwsza, lecz wcale nie ostatnia tej nocynieoczekiwana i zaskakująca reakcja na wydarzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Jedyną przyczyną, dla której mogłem to zrobić,była niechęć przyznania, że wypadki tamtej nocy daleko wykraczały poza pojęcie normalności.Dopiero przy bliższej analizie nabrały cech tajemniczości, a nawet grozy.Często reagujemy na strach, nie przyjmując do wiadomości jego przyczyny.W tym przypadku,jak się zaraz okaże, powody do strachu były bardziej niż wystarczające.Opisując wypadki pazdziernika, nie poddałem się jeszcze hipnozie i nie myślałem nad tym, cokryje mój umysł.Niniejsza relacja powstawała przez dwa dni po pierwszej wizycie u Hopkinsa,zanim jeszcze spotkałem doktora Donalda Kleina, który został moim hipnotyzerem po stwierdzeniuluk w mojej pamięci.4 pazdziernika 1985 roku, w towarzystwie dwojga bliskich przyjaciół, Jacquesa Sandulescu iAnnie Gottlieb, udaliśmy się z żoną i synem do naszego domku.Z Annie i Jacquesem znamy się od przeszło pięciu lat.W ich wyglądzie najbardziej rzuca się woczy fizyczne przeciwieństwo: on jest olbrzymi, a ona maleńka.Jacques waży prawie stopięćdziesiąt kilogramów, posiada czarny pas w karate i robi sto pompek za jednym zamachem.Annie również ma czarny pas, ale waży niecałe sześćdziesiąt kilogramów.Jest intelektualistką,podczas gdy u niego pierwszoplanową rolę odgrywają muskuły.Oboje są przy tym pisarzami.Onprzybył do Stanów w końcu lat czterdziestych jako uciekinier z radzieckiego obozu pracy.Będącnarodowości rumuńskiej, został przesiedlony do górniczego zagłębia Donbasu, gdzie, wedługplanu, miał zaharować się na śmierć w tamtejszych kopalniach.Jego książka pod tytułem Donbasopowiada o długiej drodze po ucieczce i wiernie przedstawia go jako człowieka o wyjątkowejtężyznie fizycznej.Liczyłem na to, że będzie doskonałym świadkiem właśnie ze względu na silnepoczucie rzeczywistości.Annie Gottlieb jest raczej typem intelektualistki, autorką ostatnio wydanej książki Do YouBelieve in Magie: The Second Corning of the Sixties Generation (Times Books, 1987).Wieczór czwartego pazdziernika był w okręgu Ulster bardzo mglisty.Zjadłszy kolację wpobliskiej restauracji, wróciliśmy do domu około dwudziestej pierwszej.Włączyłem podgrzewaniewody w basenie, aby można było skorzystać z niego następnego dnia (czyli w sobotę).Potemrozpaliłem w piecu.Wszyscy byliśmy tak śpiący, że prawie natychmiast poszliśmy do łóżek.Udaliśmy się z żoną do naszej sypialni na piętrze.Jacques i Annie zamknęli za sobą drzwi pokojugościnnego, a mój syn poszedł do swojego narożnego pokoju sąsiadującego z gościnnym.Drzwizostawił uchylone, podobnie jak my.Widziałem przez nie fragment łukowego sklepienia salonu, ażpo sześciokątne okna w szczycie dachu.Przez następną godzinę mgła nadal gęstniała.Kiedy zgasiłem moją nocną lampkę, otuliła mnieabsolutna ciemność i cisza.Księżyc znajdował się w pełni pięć dni temu, dwudziestego dziewiątegowrześnia, i teraz na niebie, za mgłą, majaczyła prawdopodobnie jego połówka.Powinien był wzejśćo dwudziestej drugiej trzydzieści, ale gruba pokrywa chmur czyniła go całkowicie niewidocznym.Nie pamiętam, jaką książkę czytałem tamtego wieczora, ale z pewnością nie były to żadnestraszne historie.Na kolację także nie jadłem żadnych potraw, które mogłyby pózniej wywołaćsensacje żołądkowe.Jeżeli zaś chodzi o alkohol, to każde z nas wypiło zaledwie po kieliszku wina ijednym drinku.Przez pewien czas może jakieś dwie, trzy godziny byłem pogrążony we śnie, z którego naglezostałem brutalnie wyrwany.Ku swemu przerażeniu dostrzegłem na suficie wyrazny niebieskawyblask.Moje przerażenie wypływało z faktu, że żadne światło nie miało prawa tam padać.Zwiatłaprzejeżdżających drogą samochodów nie sięgały tak wysoko; nasz sąsiad bawił w Japonii i jegodom był nie tylko nieoświetlony, ale wręcz niewidoczny za liściastymi koronami drzew;automatyczny reflektor na werandzie, który od pewnego czasu sprawiał tylko same kłopoty, straszyłwykręconymi żarówkami.Wykluczyłem też latarkę ze względu na jednorodność i wielkość snopuświatła oraz jego wyrazny, błękitny kolor.Usiłowaliśmy potem powtórzyć ten sam efekt za pomocąkempingowej latarni jarzeniowej zarówno w jasną noc, jak i w podobnie mglistą, ale nawetniezwykle silne jarzeniówki nie mogły imitować tamtego zjawiska, nie mówiąc już o ręcznychlatarkach.Przebiegłem w myślach wszystkie możliwości, obserwując błękitny snop leniwie pełzający posuficie, zupełnie jakby jego zródło powoli obniżało się nad placem przed domem.W końcunatrafiłem na myśl, która wydała mi się sensowna: to płonący komin wyrzuca snopy iskier nadziedziniec! Muszę natychmiast coś zrobić, inaczej wszyscy spłoniemy.Następnie zapadłem w głęboki sen! Tuż przed zaśnięciem z sercem bijącym niczym młot,pomyślałem o płomieniach ogarniających dach.Była to pierwsza, lecz wcale nie ostatnia tej nocynieoczekiwana i zaskakująca reakcja na wydarzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]