[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Perkusja łomotała ospale, choć powinna bębnić jak opętana.Larry Richmond zaśpiewałpierwszą linijkę tekstu wysokim, wysilonym głosem:Kołując coraz to szerszą spiraląFaxon, Maggio i Slozewski zakrzyknęli chórem:On nadchodzi!Richmond kontynuował:Sokół przestaje słyszeć sokolnikaI znowu Nazgule zapowiedzieli: On nadchodzi!Richmond popatrzył z zasępioną miną na gitarę, wydobył z niej narastający kontrapunktdo tonów gitary Maggia, odrzucił do tyłu białe włosy i zaśpiewał:Wszystko w rozpadzie, w odś.I nagle jego ciałem targnął wstrząs.Przez moment Sandy sądził, że wydarzył się jakiś straszliwy wypadek, że doszło dospięcia w korpusie gibsona albo w strunach i wokalistę poraził prąd.Chłopaka na krótką chwilęogarnęły straszliwe spazmy.Przestał śpiewać i rozejrzał się wokół z oszołomioną miną.Wrogonastawiony tłum poruszył się nieprzyjemnie.I nagle na twarzy Larry ego Richmonda wykwitł złowrogi uśmieszek, gładki, aroganckii straszliwie znajomy.Chłopak znowu potrząsnął długimi włosami, gardząc niezadowoleniempubliczności.- Tak! - krzyknął głosem, który wypełnił całą halę.Uderzył w struny gibsona,uśmiechnął się, słysząc dysonans, i wrócił do śpiewania:Wszystko w rozpadzie, tak! W odśrodkowym wirze!Pozostali Nazgule przestali grać.Sandy zauważył, że Maggio i Faxon wymienilispojrzenia, zanim ponownie zakrzyknęli:On nadchodzi!Wydawało się, że zaśpiewali te słowa nieco głośniej niż poprzednim razem.Czysta anarchia szaleje nad światem,Wzdyma się fala mętna od krwi, wszędzie wokółZatapiając obrzędy dawnej niewinności!Tak brzmiało proroctwo, wyśpiewane głosem, który płonął i skwierczał w wielkichwzmacniaczach Marshalla, przemykał w przejściach między krzesłami niczym kulisty piorun,wnikając wprost do szpiku kości, głosem aromatycznym jak dobre wino i cierpkim jak ocet,głosem, który przebił się przez obojętność widowni, sprawiając, że popłynęła z niej krew.On nadchodzi! zakrzyknęli Nazgule i kilka głosów podjęło ten zew, kilka dłoniklasnęło, kilka pięści uniosło się w górę.Najlepsi tracą wszelką wiarę, a w najgorszych Tak! Kipi żarliwa i porywcza mocMaggio najwyrazniej ocknął się nagle z długiego snu i jego gitara prowadząca trysnęłaenergią.Głośniki wypełnił syk i warkot sprzężeń, jakby w hali znalazł się nagle ogromny,zwinięty wąż, żywy stwór, krzykiem wyrażający swe złowrogie niezadowolenie.On nadchodzi! ryknęła setka ochrypłych głosów.Pięści uniosły się wyżej, a LarryRichmond otworzył usta, uśmiechnął się i przybrał dumną pozę.Gdy śpiewał, uśmiech nie znikał z jego twarzy.Tak, objawienie jakieś się przybliża! Tak! Z pewnością się przybliża!Perkusję Zwistaka Johna ogarnął szał.Slozewski skrzywił się pod wpływemkoncentracji, jego wielkie, czerwone łapska poruszały się z szybkością błyskawic, wielki bębendrżał, talerze dzwięczały i brzęczały, drwiąc z wszelkiej nadziei, a potężny, niski głosSlozewskiego dołączył do tysiąca innych w okrzyku:On nadchodzi!Hobbins obejrzał się na perkusistę, uśmiechnął się złowrogo, odwrócił błyskawicznie ipodskoczył trzy stopy w górę.Jego palec wskazał na widzów niczym nóż z żywego ciała.Jegooczypłonęły i sypały skrami, czerwone jak otchłań, a jego głos również zdawał się płonąć.Tak, Drugie Przyjście chyba się przybliża.Tak! Cóż innego mogłoby to być!Twarz Faxona zbielała i utraciła wszelki wyraz, ale jego palce szarpały strunyrickenbackera pewnie jak za dawnych lat, a niskie, grzmiące dzwięki basu włączały się w nurtmuzyki, głębokie niczym chrząknięcia samego Boga, grozne jak pierwszy łoskot trzęsieniaziemi, prawdziwe i przerażające jak chmura w kształcie grzyba.On nadchodzi!!! On nadchodzi!!!! On nadchodzi!!!!!Cała publika zerwała się na nogi, krzycząc, śpiewając, unosząc pięści w górę niczymodnóża przewróconej na grzbiet stonogi.Ramiona widzów poruszały się w górę i w dół nibykafar jakiejś ogromnej, złowrogiej machiny.Ich rytm miał seksualny charakter i błyszczał odoleju.- On nadchodzi! - zawołał Sandy razem z całą resztą.Jego pięść złożyła niemeświadectwo siły i furii tej prawdy.Hobbins obrócił się wkoło, osłaniając oczy przed padającym z góry blaskiemreflektorów, milczącą kakofonią, która uwięziła w sobie grupę i wokalistę.Wbił spojrzenie wciemność, wypatrzył tam coś i zawołał:Drugie Przyjście, tak! Ale cóż to widzę! On nadchodzi!Jaki ogromny obraz wzrok mój poraża? On nadchodzi!Kształt o lwim cielsku i człowieczej głowie!On nadchodzi!Z okiem jak słońce, pustym, bezlitosnym!On nadchodzi!On nadchodzi!!!On nadchodzi!!!!! Maggio pląsał na scenie jak szaleniec, jak człowiek porażony elektrycznym ościeniem,ale nie przestawał się uśmiechać, a jego gitara pluła kwasem, zionęła płomieniem.Gorączkowoszarpał struny i akordy frunęły niczym brzytwy.Hobbins odwrócił się i łypnął na niego spodełba, uderzając w struny własnego instrumentu.Płonące tony śmigały między obydwoma woszalałym dialogu.Wszyscy zerwali się z krzeseł, klaskali w dłonie nad głowami, wili się wrytm muzyki, drżeli, gwałcili powietrze pięściami.On nadchodzi! On nadchodzi!!! Tak! On Naaaadchodzi!!!Maggio uśmiechnął się szyderczo, a jego telecaster przerodził się w kołyszącą siękobrę, która syczała, skradała się, sypała skrami.Hobbins łypnął na niego i jego gibson stał sięichneumonem, dzikim, agresywnym i szybkim jak błyskawica, a dzwięk pełen był ostrychzębów.Bas i perkusja stworzyły im tło ciężkie niczym lawina, wprawiając obu w bojowy szał.Improwizacja trwała pięć minut.Dziesięć.Piętnaście.Tłum krzyczał, tłum był zelektryzowany,tłum wpadł w histerię.On nadchodzi! Och, On Nadchodzi!!! Tak, On Naaaadchodzi!!!Maggio uderzył i zabił, a Hobbins zachwiał się na nogach, uśmiechnął, zatoczył do tyłu,wydał z siebie przerażający wrzask, od którego wszystkich rozbolały uszy, podskoczyłwysoko, obrócił się w powietrzu i znowu wskazał na widzów.Dzwiga powolne łapy, a wokoło krążą Pustynnych ptaków rozdrażnione cienie.Znówmrok zapada; lecz teraz już wiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl