[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krata anidrgnęła.Przywarł do niej, zapierając się nogami, nabrał powietrza i  pchnął.Krata wy-strzeliła jak z procy.Billy przesunął się jeszcze trochę, zwiesił nogi do sektora botanicznego.Z tyłu czuł już gorący powiew, dym przesłaniał widoczność.Wkrótce potem rozległa siękolejna potężna eksplozja.Podmuch rzucił Billy'ego do przodu.Potknął się, przewrócił na podłogę, poleżał przezchwilę, po czym zaczął czołgać się dalej.Jego twarz przypominała brzydką, ociekającą krwiąi potem maskę, ręce były jedną otwartą, rozdygotaną raną.Gdzieś posypały się iskry, rozległy się kolejne eksplozje.Billy wstał z trudem i opadł zpowrotem na kolana.Przedzierając się poprzez plątaninę odłamków szkła, szczątków; kabli irur, poprzez gruz i dym, potykając się to o ścianę, to o skrzynie, omijając płomienie, posuwałsię uparcie do przodu.Nagle stanął jak wryty.Frankieboy!Gdzie ta oszklona klatka z żabą? Jest! Mały siedział w kąciku, skulony z trwogi, jegocałe ciało pulsowało, oczy skierował błagalnie na niego.Znowu wstrząs.Frankieboy odsko-czył jak cień, podmuch okręcił Billy'ego dokoła, oszklona klatka spadła na podłogę i pękła.Kolejna ściana runęła.Ciemność.Dym.Zbliżające się płomienie.Jakby z nicości wynurzyła się ściana ognia.Billy uskoczył na bok, zakrył twarz dłońmi,krzyknął i.Następna eksplozja odrzuciła go na bok.Jego krzyk zagłuszyły trzaski, detonacje,łoskot padających przedmiotów.Wokoło szalał ogień.Billy pędził przed siebie.Tu nie mógł już niczego i nikogo uratować.Frankieboy.Słyszał syk topiącego się me- talu.A może to mu się tylko wydawało.Kolejny podmuch cisnął nim o ścianę i na dół, na podłogę, na spotkanie oślepiającegożaru.Twarz Maksa ginęła w dymie i cieniu, stanowiła z nimi całość.Ewa poruszyła wargami.Spoglądała tylko na niego.W jej głowie rozbrzmiewało wołanie: Maks.Maks.Maks.DobryBoże.Maks!On również nie spuszczał z niej wzroku.Aż do końca.Do chwili, kiedy jego oczy,okryte dymem, przestały widzieć.%7ładne z nich nie odezwało się nawet jednym słowem.Zupełnie tak jak podczas ich pożycia.I to był ich błąd.Powinni byli rozmawiać ze sobą, roz-mawiać, rozmawiać.Teraz było już na to za pózno.Wszystko zostało już powiedziane.Głowa Maksa opadła powoli ku niej.Definitywnie.Policzki jakby zapadły się, twarzpokrył jeszcze bardziej intensywny cień niż poprzednio.Dopiero teraz zjawiły się łzy.Ewie wydawało się, że pękła jakaś tama, a ich niepoha-mowany potok runął przed siebie, znajdując wreszcie ujście.Opuściła głowę, przytuliła siędo Maksa, oparła twarz o jego pierś.Poczuła krew.Straszliwe otwory po pociskach i krew.Przylgnęła do niego z całych sił, jakby w ten sposób mogła sprawić, by jej nie opuścił, nieteraz, o Boże, nie teraz, kiedy zaświtała nadzieja na lepsze, kiedy ich wspólne.Ale on już ją opuścił.Nie hamowała płaczu.Wszystko skąpane było w płomiennej cze-rwieni, która wżerała się w jej siatkówki, w jej mózg: wszechobecna, migotliwa, o wszystkichodcieniach.I ten dym  uparty, gryzący, przytłaczający.Billy nie wiedział nawet, jak długo był nieprzytomny.Dłonie paliły go niczym ogień, wkolanach coś pulsowało, ale żył; mógł oddychać, poruszać się.Najważniejsze, że dotarł dogrodzi wiodącej do centrali.Gorączkowo rozrywał podłogę, aby dostać się do kabli i wreszcieznalazł kontakt podnośnika hydraulicznego.Gródz rozwarła się.Powietrze z sykiem wtargnęło do szalejącego piekła płomieni.Jeden z dzwigarów stropowych runął w dół, strącając po drodze szklane pojemniki, łamiącstoły i krzesła.Billy naparł na śluzę, otworzył ją i przecisnął się przez powstałą szczelinę, poczym pobiegł tunelem wiodącym do sektora kontroli.Napływające kłęby dymu kładły się miękko na twarzy Maksa, otulały jego ciało, powra-cały do ust, zasnuwały migotliwą wstęgą martwe oczy.Ewa nie zwracała uwagi na kłujący ból w płucach.Delikatnie zamknęła Maksowi oczy.Jej chłodna dłoń zamarła na chwilę na jego powiekach.Czy to możliwe? Jego twarz wydałajej się raptem rozpalona.Jak żywa.Ale nie, on już nie żył.Ani śladu bicia serca.Ani tętna.Ani oddechu.Mimo woli przeszedł ją dreszcz.Dym uniósł się nieco do góry.Billy!Wszystko tonęło w oparach.Mogła już jedynie domyślać się konturów ciała Maksa.Musiała się wyprostować, jeśli nie chciała zatonąć w tym dymie.Muszę się podnieść! Macaławokół siebie.Maks! Muszę wstać! Maks nie żyje  nie żyje  nie żyje.Nie możesz przy-wrócić mu życia.Nikt nie potrafi tego uczynić.Czuła narastające w niej napięcie i odruchowoprzycisnęła ręce do piersi.Wstała powoli, ociężale.Zatoczyła się.Maks! Maks!Nie powinna tu zostać! Maksa nie było już widać spod gęstych oparów.Dym napływałzewsząd, gdzieś rozlegały się wybuchy, stacją wstrząsały silne podmuchy.Struktura grawitacji.Stacja ma teraz zakłóconą rotację własną, a to oznacza zmiany wsile odśrodkowej.Pobiegła przed siebie.Wydawało jej się, że gonią ją trzaski i wycie pło-mieni, podmuchy wybuchów, strugi roztopionego metalu.Billy przecisnął się pod powyginanymi, połamanymi dzwigarami, odsuwając na bok poszarpane, kołyszące się w rytm tąpnięć kable i rury.Wycie szalejących płomieni i odgłosywybuchów towarzyszące temu piekielnemu widowisku nie robiły już na nim wrażenia.Eksplozje rozbrzmiewały w coraz krótszych odstępach czasu.Zataczając się wszedł dosektora kontroli. Vandenberg!Nie widać go nigdzie.To jasne: już dawno się stąd ulotnił!Billy skierował się do szybu.Do zamkniętej śluzy szybu.Z oddali dobiegł go głos: Automatyczne i ręczne sterowanie.nie działają. Zakłócenia utrudniały wysłu-chanie informacji radiowej .stacji grozi całkowita zagłada.Jeszcze tylko.minut do sto-pienia reaktora.Ile minut? Powtórzcie ten komunikat, żebym wiedział, o co chodzi.No, powtórz, ty.Stanął tuż przy szybie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl