[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zrobiło mi sięgłupio.- Jak Gosia? - spytał Wiktor.- Gosia?Wiktor spojrzał na mnie, nic nie rozumiejąc.Złapałam się za głowę,bo w tym momencie przypomniałam sobie małżeń-skie kłopoty Gośki, której rzekomo towarzyszyłam na wyjeździe.- Już lepiej.Przeżywa trudny okres - odpowiedziałam niepewnie.Poczułam, że się czerwienię.Nie wiedziałam, że tak trudno będziekłamać Wiktorowi prosto w oczy.- Tort wygląda smakowicie -zmieniłam temat.- Sami go piekliśmy - powiedziała Julka z dumą.- Tata też?- Tata ucierał masę.Parsknęłam śmiechem.Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić Wiktora wkuchni.Wydawało mi się, że mój mąż nawet wodę na herbatę byprzypalił, a tu, proszę, zrobił masę do tortu.Może wcale go nieznałam? Oboje się starali i widać było, że naprawdę za mną tęsknili, aja ich perfidnie okłamywałam.Postanowiłam w duchu, że konieczniemuszę ograniczyć spotkania z Nieznajomym.Weszłam do łazienki zkomórką.Drżącymi rękoma przełożyłam karty w telefonie.Wyciszyłam aparat.Tak, musiałam to zrobić.Napisać mu, że niebędziemy się już więcej spotykać.Weszłam w wiadomości i w tejsamej chwili w prawym rogu pojawiła się migocząca kopertka.Otworzyłam esemes: Dziękuję, za cudowny wyjazd.Już tęsknię.Tęskni.Odłożyłam telefon na brzeg wanny.Moje silne postanowienie wzięłow łeb.Dwa zdania wystarczyły, bym fruwała z radości.Serce biło mitak szybko, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi.Nieznajomy.Coraz mniej go rozumiałam.Wysyłał sprzecznesygnały.Z jednej strony, chciał, żebym była jego przyjaciółką,powierniczką - jak zwał, tak zwał; z drugiej - tęsknił za mną, patrzył namnie maślanym wzrokiem, lubił mnie, i to chyba za bardzo.Pilnowałsię, ale.A Wiktor? Czy kiedykolwiek coś mnie z nim łączyło? Cośprawdziwego? Kiedy minęło pierwsze zauroczenie, zrozumiałam, żemiędzy mną a nim jest głęboka przepaść.Przez tyle lat myślałamjednak, że to on jest moją prawdziwą miłością.Możeza dużo od niego wymagałam? Chciałam, żeby mnie kochał tak, jak jatego chcę.A on kochał mnie po swojemu.Ale kochał.Usiadłam na łóżku w naszej sypialni.Urządzaliśmy ją wspólnie imalując ściany, świetnie się bawiliśmy.Przepychaliśmy się nadrabinie, malowaliśmy wzorki, by później pokryć je jednolitą warstwąfarby.Potem przez kilka dni ustawialiśmy meble, bo żaden układ niewydawał się dość dobry.Duża szafa nie chciała zmieścić się w tejklitce.To było kiedyś, a teraz.Wiktor zajrzał do sypialni.- Jesteś głodny? - zadałam rytualne pytanie, towarzyszące naszemumałżeństwu od lat.- Nie - odparł i uniósł butelkę z piwem.- Zjadłem na mieściehamburgera.- Od kiedy jadasz na mieście? Wiedziałam, że nie lubi jedzenia nawynos.- Od kiedy przestałaś gotować.- Wiktor.- Westchnęłam.- Zdarzyło mi się to raz, może dwa.- Pięć- Liczysz? - Spojrzałam mu w oczy.- Tak.- Pokiwał głową, zacisnął wargi i zaczął otwierać butelkę.- Nie chcę tylko siedzieć w domku i gotować obiadków.Znudziło misię.- Co ci jest, u diabła? - spytał podniesionym głosem.- Zaczęłam żyć.- Uśmiechnęłam się pod nosem.- Słuchaj, ja wszystko rozumiem.Możesz mieć dosyć takiego życia.Tylko dlaczego mi o tym wcześniej nie powiedziałaś?- Dlatego, że i tak byś mnie nie słuchał.- Skąd możesz wiedzieć?- Masz rację, nie mogę.A wiesz, o czym marzę?- Ty, ty, ty.Od jakiegoś czasu tylko ty się liczysz.- Może dlatego, że przez tyle lat myślałam wyłącznie o innych.-Zacisnęłam spocone dłonie na kołdrze.- A ty wiesz, że ja też mam marzenia?Nie wiedziałam.Nawet o tym nie pomyślałam.„Dobry Boże, co sięze mną dzieje? Co ze mnie za matka, żona? Dlaczego krzywdzę swojąrodzinę?".- Naprawdę się starałem - powiedział po chwili.- Upiekliśmy z Julkąten cholerny tort.Włożyłem dla ciebie niebieską koszulkę, której nieznoszę.Nawet nie zauważyłaś.Miał rację, nie zauważyłam.- Słuchaj.- zaczęłam miękkim głosem -.ja to doceniam.Tylkoże.- urwałam, nie wiedząc, co mówić dalej.- Tylko że co?- Sama nie wiem, co się ze mną dzieje.- A ja sądzę, że wiesz.Na zewnątrz zapadał zmierzch.Zimny wiatr znad morza przywiałwilgotne, słone powietrze.Zaczęłam się zastanawiać, czy nasze drogi zWiktorem całkiem się rozeszły.Może mnie wyminął i zostawił dalekow tyle? Patrzyłam na ciemne, bezgwiezdne niebo i zastanawiałam się,co dalej.Czasami po prostu wiadomo, że to nie to, że już nie będzieszału namiętności, ucisku w dołku, miękkich nóg.Serce nie będzietańczyć z radości.Związek z drugim człowiekiem jest jak jazda na rowerze.Wsiadasz ipędzisz co tchu.Nowe widoki, porywające krajobrazy i ekscytacja.Zgórki na pazurki, jazda bez trzymanki.Ale z każdym przejechanymkilometrem jest coraz ciężej.Tu i tam boli, drętwieją mięśnie.Czasemtrzeba zsiąść z roweru i prowadzić go albo jechać pod górę, kiedy braksił i tchu.Są też wywrotki.Bolesne.Łokcie i kolana zdarte do krwi.Zawsze można stanąć, rzucić rower w diabły i zawrócić.Albo jednakdojechać do końca.Każdy sam dokonuje wyboru.Czułam, że mam w sercu totalny bajzel.Przecież nie mogę zabujaćsię w Nieznajomym.Powinnam pamiętać o tym, że mammęża i dziecko.Usiadłam przy kuchennym stole, z brodą opartą narękach.Nie myślałam o niczym szczególnym.Po prostu siedziałambezczynnie, wdychając zapach lawendy.Posadziłam ją trzy miesiącetemu.Nie wiedziałam, że zakwitnie tak szybko.Rozejrzałam się po kuchni.Przydałby się remont.Szafki pożółkły.Nie podobały mi się też ściany wyłożone płytkami w kolorze zgniłejzieleni; chyba po prostu mi się znudziły.Pod drewnianym stołem ułożył się kot, zwany przez domownikówKsięciem.Czułam jego głowę na mojej stopie.Dziwny stwór.Czasamisię do mnie tulił, innym razem potrafił podrapać do krwi.Usłyszałamszuranie na korytarzu.- Wiktor! - krzyknęłam w stronę męża, który chyba chciał cichcemczmychnąć do swojego pokoju.- Słucham? - Stanął przede mną.- Może poszłabym do pracy? - spytałam, a on machnął ręką, jakbyodgarniał natrętną muchę.- Znów będziesz się dziwił, o co mi chodzi?Przymknął oczy i usiadł na spłowiałym fotelu.Całym ciałemprzylgnął do drewnianego oparcia.Patrzył przez okno.Podążyłamwzrokiem za jego spojrzeniem.Na zewnątrz było pięknie, ogródskąpany w popołudniowych promieniach słońca [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl