[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Można byodroczyć spełnienie takiego pragnienia na tydzień, na miesiąc, na rok, bodaj na kilka lat.Ale na wieki  było to ponad ludzkie siły.Przepraszając za łzy, szepnęła ledwo dosłyszalnie: Myślałam, że nigdy już pana nie zobaczę.Nie potrafił jej powiedzieć, jak bliska jest własnych jego myśli.Spojrzała na niego, a onrównie szybko spuścił oczy.Doznał naraz tych samych zagadkowych objawów, cowówczas w stodole.Wiedział, że jeśli spojrzy w te oczy, jest stracony.Jak gdyby broniącim dostępu, przymknął powieki.Zapadła straszliwa cisza, jak w chwili gdy ma się zawalić most, gdy ma runąć wieża napięcie nie do zniesienia, wzruszenie, którego prawda rwie się na usta.Naraz z kominkaposypała się niewielka kaskada węgli.Spadły na niską kratę ochronną, ale kilka odbiłosię i przeskoczyło na brzeg koca okrywającego nogi Sary.Usunęła go szarpnięciem, Karolzaś ukląkł szybko i chwycił z mosiężnego wiadra szufelkę.Zebrał natychmiast węgle zdywanu, ale koc zaczął się tlić.Karol zerwał go z nóg Sary, cisnął na podłogę i zdeptałiskrę.Odór spalonej wełny wypełnił pokój.Jedna noga Sary pozostała na stołeczku,druga zsunęła się na podłogę.Obie stopy były nagie Karol obejrzał koc, poklepał ręką,żeby się upewnić, że się już nie tli, potem przewrócił na drugą stronę i znów przykryłSarze nogi.Nisko pochylony, nie odrywał oczu od koca, którym Sarę otulał.Naraz jejręka gestem jak gdyby odruchowym, a jednak na pół zamierzonym, podniosła się lekko ispoczęła na jego dłoni.Czuł, że Sara patrzy na niego.Nie miał siły, żeby cofnąć rękę inagle zabrakło mu też sił, żeby dłużej na Sarę nie patrzeć.W oczach jej była wdzięczność i dawny wielki smutek i dziwna troska, jak gdyby Sarawiedziała, że wyrządza mu krzywdę, przede wszystkim jednak było w nich oczekiwanie 228nieśmiałe, bojazliwe oczekiwanie.Gdyby choć cień uśmiechu przebiegł jej po ustach,Karol przypomniałby sobie może teorię doktora Grogana, ale z twarzy tej wyczytałzaskoczenie i rozterkę równą własnej swej rozterce.Nie wiedział, jak długo patrzyli sobiew oczy.Wydawało się, że całą wieczność, w rzeczywistości zaś nie mogło to trwać dłużejniż kilka sekund.Pierwsze ożyły ręce.Za jakimś tajemniczym porozumieniem splotły siępalce.Potem Karol opadł na jedno kolano i namiętnie przycisnął Sarę do siebie.Usta ichzwarły się z niepohamowaną gwałtownością, która przeraziła oboje, każąc Sarzeodwrócić twarz.On okrywał pocałunkami jej policzki, oczy, włosy.Ręka jego dotknęławreszcie tych włosów, pieściła je, wyczuwała pod ich miękką obfitością małą główkę Sary,podobnie jak tors i ramiona wyczuwały pod cienką tkaniną jej ciało.Naraz ukrył twarz najej ramieniu. Nie powinniśmy& nie wolno& to szaleństwo.Ale jej ręce objęły go i przycisnęły mocniej głowę.Karol nie poruszył się.Miałwrażenie, że unosi się na skrzydłach płomieni, że pędzi w wonnym, czystym powietrzu,niby dziecko wypuszczone wreszcie ze szkoły, niby więzień na zielonej łące, nibywzlatujący w górę jastrząb.Podniósł głowę i spojrzał na nią wzrokiem niemal gniewnym,niemal zawziętym.Pocałowali się znów, ale przycisnął ją do siebie z taką siłą, że fotel nakółkach potoczył się w tył.Karol poczuł, że Sara drgnęła z bólu, gdy obandażowana nogazsunęła się ze stołka Spojrzał na tę nogę, potem na twarz Sary, na jej zamknięte oczy.Odwróciła znów głowę ku oparciu fotela, jak gdyby Karol budził w niej odrazę, lecz pierśjej lekko się ku niemu wygięła, a dłonie ściskały konwulsyjnie jego ręce.Spojrzał na drzwipoza nią, potem wstał i dwoma krokami znalazł się przy nich.Sypialnię oświetlały tylko resztki gasnącego dnia i słabe latarnie z przeciwka.Karolrozróżnił jednak zarysy łóżka i umywalni.Sara z trudem wstała, czepiając się oparciafotela i trzymając chorą nogę nieco ponad podłogą.Jeden róg szala zsunął się jej zramion.W oczach obojga odbiło się to samo napięcie, świadomość, że porywa ich i unosiolbrzymia fala.Sara ni to zrobiła krok, ni to zachwiała się i miała już upaść.On skoczył ichwycił ją w ramiona.Szal upadł na podłogę.Tylko warstewka flaneli dzieliła go od jejnagości.Przycisnął do siebie to ciało, przycisnął usta do jej ust, zgłodniały po długimpoście, nie tylko seksualnym  krążył mu w żyłach niepowstrzymany potok rzeczyzabronionych, romantyzmu, przygody, grzechu, szaleństwa, zwierzęcego zapamiętania.Gdy wreszcie oderwał usta od jej warg, leżała w jego ramionach bezwładna, jakbyzemdlona.Chwycił ją na ręce i zaniósł do sypialni.Pozostała tam, gdzie rzucił ją wpoprzek łóżka, półprzytomna, z jednym ramieniem odrzuconym w tył.Chwycił drugąrękę i całował gorączkowo, palce jej głaskały go po twarzy.Oderwał się z wysiłkiem ipobiegł z powrotem do tamtego pokoju.Zaczął rozbierać się w obłędnym pośpiechu,zdzierając z siebie ubranie, jak gdyby ktoś tonął, a on był na brzegu.Guzik fraka odleciał ipotoczył się w kąt, ale Karol nawet się za nim nie obejrzał.Zdarł kamizelkę, buty,skarpetki, spodnie i kalesony& szpilkę z perłą, krawat.Rzucił okiem na zewnętrzne drzwii podszedł, żeby przekręcić klucz w zamku.Potem boso, mając na sobie tylko długąkoszulę, wszedł do sypialni.Sara przesunęła się zapewne, bo leżała teraz głową na poduszce, chociaż wciąż nałóżku okrytym kapą.Odwróconą w bok twarz zasłaniał ciemny wachlarz włosów.Karolstał nad nią chwilę, napięty członek wypychał mu przód koszuli.Potem oparł lewe kolanona wąskim łóżku i padł na nią, osypując pocałunkami jej usta, oczy, szyję.Ale bierne, azarazem przyzwalające ciało prężyło się pod nim, nagie stopy dotykały jego stóp& niemógł dłużej czekać.Wsparty na łokciu, szarpnął do góry jej koszulę.W zapamiętaniu, 229brutalnie, czując, że lada moment nastąpi wytrysk, znalazł miejsce i pchnął.Ciało Saryznów drgnęło jak wtedy, kiedy noga zsunęła się jej ze stołka.Pokonał ten instynktownyskurcz i ramiona jej zwarły sięwokół niego, jak gdyby chciała przykuć go do siebie na ową wieczność, której bez niejnie mógłby już sobie wyobrazić.Wytrysk zaczął się natychmiast [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl