[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Portal.Przez portal Pharaunowi udało się zobaczyć fragment nocyw innym świecie, na innym planie.Po drugiej stronie bramy czekała bujna dżungla powykręca-nych drzew, traw i krzewów wyrastających z gleby barwy krwi.Z ziemi sterczały pożółkłe kości wszelkich rodzajów i rozmia-rów, jak gdyby cały ten plan był cmentarzem.Wezbrane rzekipokryte brązową pianą wiły się przez plugawą krainę.W cieniuprzemykały ukradkiem chude, niezgrabne postacie - śmiertelnedusze rozpaczliwie usiłujące się przed czymś ukryć.Pha-raunwidział w ich oczach przerażenie, które napełniło go dziwnymniepokojem.Z wnętrza portalu wydostał się podmuch wilgotnego powie-trza.Pachniało kostnicą, jak gdyby w leśnym upale gniły dzie-siątki tysięcy trupów.Podmuch niósł jęki, ciche westchnieniaudręczonych dusz.- Zerevimeelu, przybądz! - krzyknęła Quenthel.Obraz we wnętrzu portalu uległ zmianie, gdy perspektywaprzemknęła przez krajobraz, mijając zrujnowane miasta z pur-purowego kamienia, jeziora wodnistego szlamu i wielkie, po-kraczne istoty polujące w dżungli na dusze.W portalu zaczęła nabierać kształtów postać, wysoka musku-larna sylwetka, przy której nawet Jeggred wydawał się drobny,i która przesłoniła Pharaunowi widok rodzimego planu demona.Nalfeshnee, poznał po sylwetce czarodziej.Quenthel wezwa-ła dość potężnego demona.Nie tak potężnego, jak by mogła,niemniej jednak potężnego.Pharaun przygotował w myślach zaklęcie, które ostrzela de-mona błyskawicami, na wypadek gdyby Quenthel nie udało sięprzekonać go do swojej propozycji.Wiedział, że demony, na-wet te potężne, obawiają się piorunów.Ogromny demon wyszedł z portalu i przybrał całkowicie mate-rialnąpostać wewnątrz kręgu Quenthel.Był nagi i wysmarowanyczymś lepkim i czerwonym.Wydzielał mdłąco słodki odór podobnydo zapachu niedogotowanego mięsa.Za ich plecami Danifae kontynuowała własną inkantację, jejgłos stawał się coraz bardziej doniosły.Pharaun wiedział, żewkrótce skończy swoje zaklęcie, ale na razie nie zwracał nanią uwagi, skupiony na demonie Quenthel.Z pyska nalfeshnee wyrosły wielkie kły.W jego zwierzęcejtwarzy dominowały płonące czerwienią ślepia.Przy każdymoddechu potężna pierś demona, porośnięta ciemną sztywną sier-ścią, unosiła się i opadała jak miech kowalski.Z pleców wyra-stały mu dwa absurdalnie małe skrzydełka.Zakończone szpo-nami dłonie na końcu muskularnych rąk zaciskały się irozluzniały.Demon wziął głęboki oddech, rozdymając noz-drza, i zmarszczył nos.- Otchłanie Pajęczej Dziwki - warknął głębokim, donośnymgłosem.- Nie dość, że jej smród unosi się na wszystkich Niższych Planach, to jeszcze muszę go znosić z tak bliska? - Wbiłślepia w stojącą przed nim Quenthel, która wydawała się naglemała i drobna.- Zapłacisz za to, drowia kapłanko.Pływałemwłaśnie w jeziorach posoki.Quenthel trzasnęła z bicza i pięć kompletów kłów zatopiłosię we wrażliwym ciele uda demona, bardzo blisko genitaliów.Cios miał być raczej bolesnym ostrzeżeniem, niż próbązranienia.Nalfeshnee zaryczał i spróbował pochwycić żmije, ale byłzbyt powolny.- Jeszcze jedno bluznierstwo, demonie powiedziałacichoQuenthel - a w ramach pokuty ofiaruję twoją męskość Lolth.Płomienne ślepia Zerevimeela zwęziły się.Po raz pierwszyrozejrzał się wokół siebie, jak gdyby oceniał swoje położenie.Jego wzrok przesunął się z Pharauna na Jeggreda (na widok któ-rego prychnął z pogardą) i wreszcie Danifae, która kończyłaswoje zaklęcie.Pharaun poczuł na skórze mrowienie magii wieszczącej.De-mon próbował wybadać ich moc, wyczuć ich dusze.Pharaunnie przeszkadzał mu, choć mógł to uczynić z łatwością.Ostrożnie, jak gdyby spodziewając się gwałtownej reakcji,Zerevimeel zbadał granice kręgu.Wydawał się zaskoczony, kie-dy okazało się, że nie jest w nim uwięziony.Uśmiechnął się, z pyska pociekły mu wielkie krople śliny.- Nie spętałaś mnie, drowia dziwko.Wyszedł na zakończonych kopytami nogach z wyrysowane-go na ziemi koła, przytłaczając Quenthel swym ogromem.Pha-raun przygotował zaklęcie, ale kapłanka Baenre nie cofnęła się.- Moje zaklęcie było wezwaniem, głupcze - powiedziała.- Nie spętaniem.Czy nawet wśród demonów samce są aż takgłupie?Wszystkie pięć żmij przy jej biczu wpatrywało się w nalfe-shnee, posykując ze śmiechu.Demon przyglądał się jej z arogancją typową dla swego ga-tunku.-Albo jesteś bardzo głupia, albo masz mi bardzo wiele dozaoferowania [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Portal.Przez portal Pharaunowi udało się zobaczyć fragment nocyw innym świecie, na innym planie.Po drugiej stronie bramy czekała bujna dżungla powykręca-nych drzew, traw i krzewów wyrastających z gleby barwy krwi.Z ziemi sterczały pożółkłe kości wszelkich rodzajów i rozmia-rów, jak gdyby cały ten plan był cmentarzem.Wezbrane rzekipokryte brązową pianą wiły się przez plugawą krainę.W cieniuprzemykały ukradkiem chude, niezgrabne postacie - śmiertelnedusze rozpaczliwie usiłujące się przed czymś ukryć.Pha-raunwidział w ich oczach przerażenie, które napełniło go dziwnymniepokojem.Z wnętrza portalu wydostał się podmuch wilgotnego powie-trza.Pachniało kostnicą, jak gdyby w leśnym upale gniły dzie-siątki tysięcy trupów.Podmuch niósł jęki, ciche westchnieniaudręczonych dusz.- Zerevimeelu, przybądz! - krzyknęła Quenthel.Obraz we wnętrzu portalu uległ zmianie, gdy perspektywaprzemknęła przez krajobraz, mijając zrujnowane miasta z pur-purowego kamienia, jeziora wodnistego szlamu i wielkie, po-kraczne istoty polujące w dżungli na dusze.W portalu zaczęła nabierać kształtów postać, wysoka musku-larna sylwetka, przy której nawet Jeggred wydawał się drobny,i która przesłoniła Pharaunowi widok rodzimego planu demona.Nalfeshnee, poznał po sylwetce czarodziej.Quenthel wezwa-ła dość potężnego demona.Nie tak potężnego, jak by mogła,niemniej jednak potężnego.Pharaun przygotował w myślach zaklęcie, które ostrzela de-mona błyskawicami, na wypadek gdyby Quenthel nie udało sięprzekonać go do swojej propozycji.Wiedział, że demony, na-wet te potężne, obawiają się piorunów.Ogromny demon wyszedł z portalu i przybrał całkowicie mate-rialnąpostać wewnątrz kręgu Quenthel.Był nagi i wysmarowanyczymś lepkim i czerwonym.Wydzielał mdłąco słodki odór podobnydo zapachu niedogotowanego mięsa.Za ich plecami Danifae kontynuowała własną inkantację, jejgłos stawał się coraz bardziej doniosły.Pharaun wiedział, żewkrótce skończy swoje zaklęcie, ale na razie nie zwracał nanią uwagi, skupiony na demonie Quenthel.Z pyska nalfeshnee wyrosły wielkie kły.W jego zwierzęcejtwarzy dominowały płonące czerwienią ślepia.Przy każdymoddechu potężna pierś demona, porośnięta ciemną sztywną sier-ścią, unosiła się i opadała jak miech kowalski.Z pleców wyra-stały mu dwa absurdalnie małe skrzydełka.Zakończone szpo-nami dłonie na końcu muskularnych rąk zaciskały się irozluzniały.Demon wziął głęboki oddech, rozdymając noz-drza, i zmarszczył nos.- Otchłanie Pajęczej Dziwki - warknął głębokim, donośnymgłosem.- Nie dość, że jej smród unosi się na wszystkich Niższych Planach, to jeszcze muszę go znosić z tak bliska? - Wbiłślepia w stojącą przed nim Quenthel, która wydawała się naglemała i drobna.- Zapłacisz za to, drowia kapłanko.Pływałemwłaśnie w jeziorach posoki.Quenthel trzasnęła z bicza i pięć kompletów kłów zatopiłosię we wrażliwym ciele uda demona, bardzo blisko genitaliów.Cios miał być raczej bolesnym ostrzeżeniem, niż próbązranienia.Nalfeshnee zaryczał i spróbował pochwycić żmije, ale byłzbyt powolny.- Jeszcze jedno bluznierstwo, demonie powiedziałacichoQuenthel - a w ramach pokuty ofiaruję twoją męskość Lolth.Płomienne ślepia Zerevimeela zwęziły się.Po raz pierwszyrozejrzał się wokół siebie, jak gdyby oceniał swoje położenie.Jego wzrok przesunął się z Pharauna na Jeggreda (na widok któ-rego prychnął z pogardą) i wreszcie Danifae, która kończyłaswoje zaklęcie.Pharaun poczuł na skórze mrowienie magii wieszczącej.De-mon próbował wybadać ich moc, wyczuć ich dusze.Pharaunnie przeszkadzał mu, choć mógł to uczynić z łatwością.Ostrożnie, jak gdyby spodziewając się gwałtownej reakcji,Zerevimeel zbadał granice kręgu.Wydawał się zaskoczony, kie-dy okazało się, że nie jest w nim uwięziony.Uśmiechnął się, z pyska pociekły mu wielkie krople śliny.- Nie spętałaś mnie, drowia dziwko.Wyszedł na zakończonych kopytami nogach z wyrysowane-go na ziemi koła, przytłaczając Quenthel swym ogromem.Pha-raun przygotował zaklęcie, ale kapłanka Baenre nie cofnęła się.- Moje zaklęcie było wezwaniem, głupcze - powiedziała.- Nie spętaniem.Czy nawet wśród demonów samce są aż takgłupie?Wszystkie pięć żmij przy jej biczu wpatrywało się w nalfe-shnee, posykując ze śmiechu.Demon przyglądał się jej z arogancją typową dla swego ga-tunku.-Albo jesteś bardzo głupia, albo masz mi bardzo wiele dozaoferowania [ Pobierz całość w formacie PDF ]