[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Naprawdę? - spytały jednocześnie Lisbeth i Phoebe z taką samą fascynacją, po czymumilkły zmieszane.Siostry Silverton wydawały się zaskoczone.Po chwili w ich jasnych, psotnych oczachpojawiło się wyrachowanie.- Hm.tak słyszałam - powiedziała w końcu lady Marie i zaczęła oglądać swojepaznokcie.- To tylko bukiecik szałwii - stwierdziła Phoebe.- Taki sam, jaki wkłada się do szafy,żeby suknie miały ładny zapach.Przysłała go kobieta, którą wczoraj poznałam. Musiała pomyśleć, że mi się przyda.Delikatnie położyła bukiecik obok swojego talerza.Powinna go spalić w kominku popowrocie do pokoju.Wiedziała, że w niektórych kulturach używano szałwii, aby oczyścićdomostwo ze złych duchów.Zastanawiała się, czy taki zabieg mógłby ją uwolnić od jałowejtęsknoty.Ponieważ temat przechowywania sukien niebezpiecznie zahaczał o prowadzeniedomu, blizniaczki szybko go zmieniły.- Lisbeth, dla ciebie też jest bukiet! Ale tylko jeden.W ich słowach wyczuwało się zbyt wyrazną ulgę.Za to wskazały najbardziej okazałąwiązankę ze wszystkich.Były w niej orchidee, całe mnóstwo różowych różyczek i białych lilii, które razemtworzyły wyrafinowany, subtelny, skomponowany ze smakiem i niewiarygodnie bogatybukiet.- Co jest napisane na karteczce?- Czekam niecierpliwie na dzisiejsze spotkanie.Dryden.- Zbyt wylewne - skomentowała lady Marie, a siostra szturchnęła ją z rozbawieniem.- Po południu wybieramy się na przejażdżkę do Hyde Parku - poinformowała Lisbethz roztargnieniem wyczuwalnym w głosie i uwidocznionym na twarzy.- Jules i ja.- W klubie u White a stawiają na ciebie zakłady, Lisbeth - rzuciła lady Marie.-Waterburn mi mówił.- Naprawdę? A o co się zakładają?- %7łe przed końcem miesiąca będziesz zaręczona. - Niby z kim?- Bystra uwaga, moja droga - pogratulowała jej lady Marie.I wtedy stało się coś, co zaskoczyło Phoebe.Lisbeth sięgnęła po bukiecik szałwii ipodniosła go ze stołu.Marszcząc czoło, ostrożnie obracała go w dłoni w tę i z powrotem,jakby chciała odgadnąć jego tajemnicę.- Gdzie zazwyczaj rosną te kwiatki?- W całej Anglii - powiedziała Phoebe zgodnie z prawdą.Lisbeth przeniosła wzrok na Phoebe i przyglądała jej się tak badawczo jak kwiatkom.- Zamierzasz go zatrzymać?- Tak - odparła Phoebe.Ich spojrzenia się skrzyżowały.I nagle Lisbeth odłożyła gwałtownie bukiecik, jakby trzymała w ręku trujące ziele.Phoebe dostała też zaproszenie od lorda Cambera, mężczyzny o uczciwych brązowychoczach i mocnym podbródku, aby zechciała udać się z nim, Waterburnem, d Andre em isiostrami Silverton na przejażdżkę do Hyde Parku.Ponieważ Phoebe nie umiała jezdzićkonno, miała skorzystać z jego odkrytego powozu spacerowego.Zaproszenie obejmowało też Lisbeth, ale nie przyjęła go, tłumacząc, że jest umówionana pózniej z markizem.A raczej Julesem, jak mówiła o nim przy każdej okazji.- Pójdę przygotować się na popołudnie - powiedziała w końcu i odeszła od stołu. Po drodze zabrała swój bukiet kwiatów.Godzinę pózniej zadzwięczał dzwonek, a Phoebe zbiegła po schodach z siostramiSilverton, aby powitać Waterburna i d Andre a.Miała na sobie najlepszą dzienną suknię znieco spłowiałej złotej wełny, raczej praktyczną i skromną, ale wolała myśleć, że doskonalepasuje do włosów.Jej buty zostały tak wypolerowane przez służbę Silvertonów, że przestałasię przejmować, że mają cienkie, wytarte podeszwy.- Mam dla was nowiny, panowie - powiedziała lady Marie do Waterburna i d Andre aw radosnym podnieceniu.- Panna Vale dostała rano orchidee, i to aż pięć bukietów.- Wolne żarty! - Waterburnowi opadła szczęka.Spojrzał na d Andre a z wściekłąradością.- Tylko proszę nie mówić, że mam rywali.- Obawiam się, że nie jednego, tylko całą socjetę, lordzie Waterburn - drażniła się znim Phoebe.- Będziemy walczyć o panią z Camberem.Albo ścigać się z nim.Phoebe zauważyła, że panowie wymienili się gotówką.Ach, ci mężczyzni.Pewnie znowu o coś się założyli, jak to miał w zwyczaju Waterburn.Na paradzie w Hyde Parku Phoebe szeroko otwierała oczy z zachwytu, którego wcalenie próbowała kryć.Dzień był rześki i pogodny, a w alejce przelewały się tłumy przystojnychi wspaniale ubranych ludzi.Jedni dosiadali cudownych wierzchowców, inni jechali wpięknych powozach, ale wszyscy nawzajem się nawoływali, kiwali do siebie, a mijając się,wedle wszelkiego prawdopodobieństwa wymieniali najświeższe plotki.Odkryty powóz Cambera typu high flyer był cudzoziemskim wynalazkiem i wyglądałdość dziwacznie w porównaniu z pojazdem, który prowadził Waterburn, ale jej się podobał.Był piękny i bardzo szybki, dosłownie i w przenośni.Pozwolił jej ostatecznie stwierdzić, wjaki sposób lord Camber postrzegał siebie i grupę przyjaciół, z którymi przestawał.Nie miałanic przeciwko temu wizerunkowi, chociaż był uderzająco sprzeczny z pierwszym wrażeniem,jakie odniosła.Siedziała obok Cambera ubrana w nowy szykowny czepek i czuła się jak królowa, górując nad innymi powozami, które były zdecydowanie niższe.Ciągnęły go dwalśniące gniade konie.Nie robiły, rzecz jasna, takiego wrażenia jak czarne wałachy z białymiskarpetkami.Ale cóż z tego.- Wygrałem w tym powozie kilka wyścigów - pochwalił się.- I prawie pięćset funtów.Zakręciło jej się w głowie od wysokości wygranej.- Wspaniale - powiedziała, kiedy doszła do siebie.Podczas przejażdżki ludzie pozdrawiali ich skinieniem głowy.Odpowiadała tymsamym z królewskiej wysokości ławeczki, podczas gdy Camber wykrzykiwał pozdrowienia.- Proszę spojrzeć, panno Vale.Wszyscy mi zazdroszczą, że jedzie pani ze mną.Samo to stwierdzenie wydawało jej się tak niewiarygodne, że nie przejmowała sięfaktem, iż wedle wszelkiego prawdopodobieństwa Camber zaprosił ją do powozu tylko po to,żeby inni mu zazdrościli.Przez całe popołudnie upijała się jak winem spojrzeniami pełnymipodziwu i zazdrości.Po jakimś czasie czuła się tak zamroczona, że niemal przeoczyłabymężczyznę, który dosiadał czarnego konia z białymi skarpetkami.Niemal.Jakąś godzinę po tym, jak blizniaczki i Phoebe wraz z młodymi lordami udali się naprzejażdżkę do Hyde Parku, lady Charlotte i Lisbeth, które siedziały razem w saloniku nadrobótką, zostały wyrwane z tej sennej czynności nagłym wrzaskiem Kapitana Nelsona, którywykrzykiwał w kółko jedno słowo:- Singe! Singe! Ferma la Bouche! Singe!Lisbeth podniosła zdumiony wzrok znad haftu.- Czy ta papuga krzyczy to, co myślę? - Krzyczy coś o małpce.Mówi małpce, żeby zamknęła buzię.Głupi stary ptak.Zaraz przestanie.To nic takiego.Lady Charlotte wróciła do haftowania.- Singe! Charlotte! J ai faime! - wykrzyknęła ostro i stanowczo.Lady Silverton westchnęła, odłożyła robótkę, wzięła na ręce pekińczyka Franza, zktórym się nie rozstawała, i zeszła na dół.- Wielkie nieba, mój drogi Kapitanie Nelsonie, co cię tak zdenerwo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl