[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Może mieć połamane żebra albo inne kości.Jego ręce wyglądają naprawdę paskudnie.Zastępca wzrusza ramionami. - Pytałem.Powiedział, że jeśli sprowadzimy tu konowała, to wyjmie mu serce i zatrzaśniew torbie z instrumentami.Nie bardzo mi się to spodobało, a pewnikiem doktorowiHornby emu jeszcze mniej by przypadło do gustu.Ale trzeba przyznać, że żywotny jest,suczy syn.I zaciekły jak jadowita żmija.- Ano, prawda - zgadza się Barlow.- Nie było żadnego telegramu, Tom? Jeszcze niewiadomo, kiedy go zabiorą?Ribbs uśmiecha się krzywo, drwiąco.- A był, jakżeby, był.Z samego rana przyszedł.Pisali, że do nas sędzia przyjedzie, tu sięodbędzie sąd i egzekucja.Widać uznali, że nasze stare High Hill jest wystarczająco wielkimmiastem, żeby bandytów wieszać, szeryfie.Twarz Barlowa ściąga się ze zmartwienia i rozczarowania.To nie są dobre wieści,zdecydowanie nie.Będzie musiał pilnować Hitchcomba o wiele dłużej, niż przypuszczał.Apotem zapewnić bezpieczeństwo sędziemu, gapiom, a nawet samemu zabójcy.I tak jakiemuśniezwykłemu fartowi zawdzięcza, że nocny samosąd nie skończył się morderstwem.Mary, myśli z rozpaczą.Moja mała Mary.Przecież ona już prawie z łóżka nie wstaje.Jakże ją zostawię na tyle dni, tyle nocy?I ten smutek, to zmartwienie, przeważa w tej chwili nad uporczywą myślą, czego, udiabła, młody Statford chciał od siedzącego w areszcie rewolwerowca.- Poradzimy sobie, Joe - mówi cicho, pokrzepiająco Ribbs.- Wszystko się ułoży,zobaczysz.Ale Joe wie, że nic się nie ułoży, że teraz czeka go tylko apokalipsa.* * *W domu panuje cisza, wieczorna cisza, która nigdy nie wydawała się Mary głębsza.Takjakby dom wstrzymał oddech, oczekując na coś, dyszącego gorącem, ukrytego w mroku,strasznego, lecz jednocześnie pociągającego w zły, przewrotny sposób.Nie słychaćtrzeszczenia belek, odgłosów biegających myszy, wiatru wdzierającego się przez nieszczelneokno, żadnego ze zwykłych dzwięków właściwych starym drewnianym budynkom,stygnącym w złudnym chłodzie wieczoru po całym upalnym, rozprażonym dniu.Dziewczynka wierci się pod kołdrą, rozgorączkowana, niespokojna, słaba, aleprzepełniona jakąś potrzebą ruchu, niepokojem mieszkającym nie w umyśle, ale w tkankach inarządach chudego, wątłego ciała.Jest jej duszno, choć przecież zimno.Poci się wstrząsanadreszczami, słuchając swego wysilonego, płytkiego oddechu, czekając na symptomy nadchodzącego krwotoku.Głowę ma lekką, jakby napełnioną musującą lemoniadą.Leżycicho, cichutko, choć wilgotne, lśniące oczy są gotowe do płaczu, usta w każdej chwili mogąsię wykrzywić kapryśnie, w spazmie kaszlu bądz krzyku.Nie ma ojca, przypomina sobie i płacz jest już blisko, znacznie bliżej niż przed chwilą.Nie ma też Pana Bobby ego.Ojciec mówi, że pewnie gdzieś pobiegł, że koty chodząwłasnymi drogami, ale Mary jest smutna i rozżalona.Jak mógł mnie zostawić? - myśli.Poszedł sobie, a ja tu leżę sama i chora! Wszyscy mniezostawili, wszyscy uciekli.Pozostała tylko Celeste, ale pewnie dlatego, że jest za stara i zagruba, żeby daleko odchodzić.Więc oczy szklą się łzami, cienkie palce zaciskają w piąstki na kołdrze.Och, nikogo już nie obchodzę, mówi sobie.A Pan Bobby zawsze wracał, zawsze spał zemną i budził mnie rano.Pewnie stało mu się coś złego, tylko nie chcą mi powiedzieć.Oszukują mnie, bo ich nie obchodzę!Pociąga nosem, przestraszona nagłą myślą, tym przeczuciem, że ukochany kot odszedłtam, gdzie ona pewnie też pójdzie niedługo, choć boi się o tym mówić i myśleć.%7łe powita jątam, w tym mrocznym, dziwnym miejscu, żeby nie czuła się zupełnie samotna, całkiemopuszczona.I płacz gaśnie, zostaje tylko dziwny lęk, zupełnie nie dziecięcy, przytłaczający.- Tam jest już mama - mówi do siebie, cichutko, dla dodania otuchy, ale to nie pomaga,bo matka stała się dla niej tylko wyblakłym cieniem, wspomnieniem jakiegoś upiora,wychudłego, targanego na przemian złością i rozpaczą, widziadła, którego wcale nie maochoty spotykać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl