[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poniedziałek, wtorek, środa, czwartek.Ostatni tydzień przed nowiemdobiegał już końca.W piątkowy ranek uczennice zaaferowane krążyły po głównym holu.Zpodnieceniem przeglądały pocztę, chichotały i świergotały jak stado wróbli.- Co się dzieje? - spytałam Sarę, przepychając się przez tłum dziewczyn.W odpowiedzi tylko się skrzywiła.- No jasne, walentynki.Zawsze jest tyle zamieszania&- Proszę, proszę, nigdy bym nie przypuszczała, że szacowne Wyldcliffepozwala dziewczętom na takie swawole.- Pani Hartle najchętniej by tego zakazała, ale wiesz, jak mocno szkołatrzyma się dawnych zwyczajów.Całe lata temu uczennice układały wierszyki irysowały laurki dla ulubionych nauczycieli, a ponadto odbywał się rytuałwręczania kwiatów.Na szczęście takich rzeczy już się nie wyczynia, ale sporodziewczyn dostaje kartki od młodych chłopców z najlepszych domów, którzypiszą do nich z Londynu albo z Eton.Celeste jest w swoim żywiole.Celeste rzeczywiście była gwiazdą poranka, stała pośrodku tłumu i radośniewachlowała się naręczem kolorowych kopert, co jakiś czas wykrzykując paręsłów na temat ich zawartości.Otaczała ją banda piszczących i chichoczącychdziewczyn, ale nie mogłam nie zauważyć, że Sophie przy niej nie było, a Indiamiała kwaśną minę.Może znajomi chłopcy z elity tym razem zawiedli.Przypatrywałam się tłumowi roześmianych dziewcząt i ogarnęła mnieniepowstrzymana, rozpaczliwa, zwariowana i idiotyczna nadzieja, że Sebastianprzysłał mi walentynkę.Pomaszerowałam do stolika i zaczęłam przeglądaćlisty.- Na twoim miejscu nie marnowałabym czasu naszukanie, Johnson - zaszczebiotała Celeste, przepychając się do przodu ztriumfalnym wyrazem twarzy.Oczywiście miała rację, po co ja to robiłam.- Hej, czy to nie do ciebie? - Fiona Hamilton pomachała mi przed nosembiałą kopertą i jakąś małą paczuszką.- Szczęściara.Szczęściara.Wyrwałam jej walentynkę, ale w tej samej chwili moje sercezamarło.To nie było pismo Sebastiana.Jak mogłam tego oczekiwać? Musiałamkompletnie zgłupieć, skoro chociaż przez chwilę wierzyłam, że dostanę odniego wiadomość.Obok mnie znalazła się Sara, która z ciekawościąprzypatrywała się paczce i listowi.- Dlaczego ich nie otworzysz?- Nie tu, wejdzmy do środka.Chociaż nie wiedziałam jeszcze, co kryło się wewnątrz, miałam przeczucie,że nie chciałabym, żeby zobaczyła to którakolwiek z dziewczyn, a jużzwłaszcza Celeste.Wyszłam z Sarą na taras.Było zimno, ale nie padało.Naszeoddechy zawisły w mroznym powietrzu jak małe chmurki.Otworzyłamkopertę.Wypadł z niej skrawek papieru.Złodziejki zostaną ukarane- Zdaje się, że tajemniczy autor anonimów postanowił sobie o mnieprzypomnieć.Jak miło, że pomyślał o tym w walentynki - powiedziałam lekko,zwinęłam kartkę w kulkę i wyrzuciłam.- Evie, musisz na siebie uważać - odparła cicho Sara.Usiłowałam zbyć ją śmiechem i zademonstrować pewność siebie, którejwcale nie czułam.- Wiesz, zanim się ukarze złodziejkę, to najpierw trzeba ją złapać, a tojeszcze im się nie udało.- Mimo wszystko.- A co jest w tej drugiej? - spytałam żartem.- Trutka na szczury? Bomba? -Rozdarłam opakowanie i wypadł z niego mały, ciężki przedmiot wykonany zpolerowanego drewna.Chwyciłam go w locie.Była to rzezba konia, dzikiego,wolnego i szlachetnego.- Jaka piękna! -wykrzyknęła Sara.- Tu jest kartka.Z przodu narysowany był kwiat, a wewnątrz ktoś napisał: Dla Evie.Wszystkiego najlepszego z okazji walentynek.J.P.- J.P.? W takim razie to od Josha - powiedziała cicho Sara.Przez ułamek sekundy wpatrywałyśmy się w siebie.- Posłuchaj, naprawdę jest mi bardzo przykro.Nie chciałam, żeby on.- To nie ma znaczenia.Jeszcze całkiem nie zgłupiałam.Widzę, że cięuwielbia.- Westchnęła.- Chyba zawsze gdzieś w środku czułam, że Joshtraktuje mnie jak dziecko.Miałam sporo czasu, żeby się z tym pogodzić.Między nami nic nigdy nie będzie.Wprawdzie oboje lubimy konie,przyjaznimy się i czasem gawędzimy, ale to wszystko.no, nie starczyło.Mówiłam ci, nie należę do tych dziewczyn, które faceci zauważają.- Nie byłabym taka pewna.Cal chyba zauważył cię bez trudu.Sara wbiła wzrok w ziemię, ukrywając onieśmielenie.- Może i zauważył.Nie martw się, Evie.Nie mam złamanego serca,najwyżej kilka siniaków.- Och, Saro.Uścisnęła mnie ciepło i zmusiła się do uśmiechu.- Mówi się, że co nas nie zabije, to nas wzmocni, prawda? Wszystko wporządku, naprawdę.- Jesteś pewna?- Jestem pewna.- Znów spoważniała.- Ale co z Joshem? Pewnie będzie musmutno.Nie chciałam ranić nikomu serca, nie wspominając już o tym, żeby je łamać.- To pewnie nie znaczy aż tak wiele - stwierdziłam.- Chyba mnie lubi i jateż go lubię, jest przesympatycznym facetem.Ale ta walentynka.Może poprostu chciał być.- No, jaki? Miły, uprzejmy? Nie oszukuj się, Evie.Widziałam, jak na ciebiepatrzy.Spojrzałam na rzezbionego konika, którego trzymałam w ręku.Josh musiałpoświęcić wiele godzin na jego wykonanie.Takich prezentów nie daje się lekkąręką, pomyślałam.Przypomniałam sobie, jak Josh znalazł medalion Marthy idokupił dla mnie łańcuszek.Za każdym razem, gdy przychodziłam do stajni,znajdował jakąś wymówkę, żeby do mnie zagadać.I ten wzrok [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Poniedziałek, wtorek, środa, czwartek.Ostatni tydzień przed nowiemdobiegał już końca.W piątkowy ranek uczennice zaaferowane krążyły po głównym holu.Zpodnieceniem przeglądały pocztę, chichotały i świergotały jak stado wróbli.- Co się dzieje? - spytałam Sarę, przepychając się przez tłum dziewczyn.W odpowiedzi tylko się skrzywiła.- No jasne, walentynki.Zawsze jest tyle zamieszania&- Proszę, proszę, nigdy bym nie przypuszczała, że szacowne Wyldcliffepozwala dziewczętom na takie swawole.- Pani Hartle najchętniej by tego zakazała, ale wiesz, jak mocno szkołatrzyma się dawnych zwyczajów.Całe lata temu uczennice układały wierszyki irysowały laurki dla ulubionych nauczycieli, a ponadto odbywał się rytuałwręczania kwiatów.Na szczęście takich rzeczy już się nie wyczynia, ale sporodziewczyn dostaje kartki od młodych chłopców z najlepszych domów, którzypiszą do nich z Londynu albo z Eton.Celeste jest w swoim żywiole.Celeste rzeczywiście była gwiazdą poranka, stała pośrodku tłumu i radośniewachlowała się naręczem kolorowych kopert, co jakiś czas wykrzykując paręsłów na temat ich zawartości.Otaczała ją banda piszczących i chichoczącychdziewczyn, ale nie mogłam nie zauważyć, że Sophie przy niej nie było, a Indiamiała kwaśną minę.Może znajomi chłopcy z elity tym razem zawiedli.Przypatrywałam się tłumowi roześmianych dziewcząt i ogarnęła mnieniepowstrzymana, rozpaczliwa, zwariowana i idiotyczna nadzieja, że Sebastianprzysłał mi walentynkę.Pomaszerowałam do stolika i zaczęłam przeglądaćlisty.- Na twoim miejscu nie marnowałabym czasu naszukanie, Johnson - zaszczebiotała Celeste, przepychając się do przodu ztriumfalnym wyrazem twarzy.Oczywiście miała rację, po co ja to robiłam.- Hej, czy to nie do ciebie? - Fiona Hamilton pomachała mi przed nosembiałą kopertą i jakąś małą paczuszką.- Szczęściara.Szczęściara.Wyrwałam jej walentynkę, ale w tej samej chwili moje sercezamarło.To nie było pismo Sebastiana.Jak mogłam tego oczekiwać? Musiałamkompletnie zgłupieć, skoro chociaż przez chwilę wierzyłam, że dostanę odniego wiadomość.Obok mnie znalazła się Sara, która z ciekawościąprzypatrywała się paczce i listowi.- Dlaczego ich nie otworzysz?- Nie tu, wejdzmy do środka.Chociaż nie wiedziałam jeszcze, co kryło się wewnątrz, miałam przeczucie,że nie chciałabym, żeby zobaczyła to którakolwiek z dziewczyn, a jużzwłaszcza Celeste.Wyszłam z Sarą na taras.Było zimno, ale nie padało.Naszeoddechy zawisły w mroznym powietrzu jak małe chmurki.Otworzyłamkopertę.Wypadł z niej skrawek papieru.Złodziejki zostaną ukarane- Zdaje się, że tajemniczy autor anonimów postanowił sobie o mnieprzypomnieć.Jak miło, że pomyślał o tym w walentynki - powiedziałam lekko,zwinęłam kartkę w kulkę i wyrzuciłam.- Evie, musisz na siebie uważać - odparła cicho Sara.Usiłowałam zbyć ją śmiechem i zademonstrować pewność siebie, którejwcale nie czułam.- Wiesz, zanim się ukarze złodziejkę, to najpierw trzeba ją złapać, a tojeszcze im się nie udało.- Mimo wszystko.- A co jest w tej drugiej? - spytałam żartem.- Trutka na szczury? Bomba? -Rozdarłam opakowanie i wypadł z niego mały, ciężki przedmiot wykonany zpolerowanego drewna.Chwyciłam go w locie.Była to rzezba konia, dzikiego,wolnego i szlachetnego.- Jaka piękna! -wykrzyknęła Sara.- Tu jest kartka.Z przodu narysowany był kwiat, a wewnątrz ktoś napisał: Dla Evie.Wszystkiego najlepszego z okazji walentynek.J.P.- J.P.? W takim razie to od Josha - powiedziała cicho Sara.Przez ułamek sekundy wpatrywałyśmy się w siebie.- Posłuchaj, naprawdę jest mi bardzo przykro.Nie chciałam, żeby on.- To nie ma znaczenia.Jeszcze całkiem nie zgłupiałam.Widzę, że cięuwielbia.- Westchnęła.- Chyba zawsze gdzieś w środku czułam, że Joshtraktuje mnie jak dziecko.Miałam sporo czasu, żeby się z tym pogodzić.Między nami nic nigdy nie będzie.Wprawdzie oboje lubimy konie,przyjaznimy się i czasem gawędzimy, ale to wszystko.no, nie starczyło.Mówiłam ci, nie należę do tych dziewczyn, które faceci zauważają.- Nie byłabym taka pewna.Cal chyba zauważył cię bez trudu.Sara wbiła wzrok w ziemię, ukrywając onieśmielenie.- Może i zauważył.Nie martw się, Evie.Nie mam złamanego serca,najwyżej kilka siniaków.- Och, Saro.Uścisnęła mnie ciepło i zmusiła się do uśmiechu.- Mówi się, że co nas nie zabije, to nas wzmocni, prawda? Wszystko wporządku, naprawdę.- Jesteś pewna?- Jestem pewna.- Znów spoważniała.- Ale co z Joshem? Pewnie będzie musmutno.Nie chciałam ranić nikomu serca, nie wspominając już o tym, żeby je łamać.- To pewnie nie znaczy aż tak wiele - stwierdziłam.- Chyba mnie lubi i jateż go lubię, jest przesympatycznym facetem.Ale ta walentynka.Może poprostu chciał być.- No, jaki? Miły, uprzejmy? Nie oszukuj się, Evie.Widziałam, jak na ciebiepatrzy.Spojrzałam na rzezbionego konika, którego trzymałam w ręku.Josh musiałpoświęcić wiele godzin na jego wykonanie.Takich prezentów nie daje się lekkąręką, pomyślałam.Przypomniałam sobie, jak Josh znalazł medalion Marthy idokupił dla mnie łańcuszek.Za każdym razem, gdy przychodziłam do stajni,znajdował jakąś wymówkę, żeby do mnie zagadać.I ten wzrok [ Pobierz całość w formacie PDF ]