[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Heather pomagała.We trzy dawały sobie jakoś radęz ciężkim ciałem Breckenridge'a, mogły go obrócić, rozebrać i umyć, przemyć ranę i opatrzyć ją na nowo.Mówiła niewiele; nie znajdowała nic do powiedzenia.W jej ocenie rana, choć czystsza, nadal była potworna,paskudne rozdarcie w boku.Ujrzawszy jej rozmiary,jeszcze pilniej zanosiła modły do Boga, Lady i każdegoinnego bóstwa, które potencjalnie mogłoby jej wysłuchać, dziękując za to, że przeżył do tej pory, i z desperacją prosząc o jego wyzdrowienie.Catriona i Algaria cicho wymieniały obserwacje; Heather nie musiała słuchać, by wiedzieć, o czym mówią.Ton ich głosu i ponure miny wyjawiały jej wszystko.Breckenridge stał u bram śmierci.Znów zapadła noc, on zaś nadal leżał nieruchomo.We dworze zapanowała cisza.Catriona zajrzała do rannego po raz ostatni przed udaniem się na spoczynek.Zbadawszy go, wyprostowała się z westchnieniem.Lekko ścisnęła ramię Heather.- Miej wiarę.Potem wyszła.Heather siedziała przy łóżku, wpatrzona w twarzBreckenridge'a.Odruchowo dotknęła palcami różowegokryształu pod stanikiem sukni.Miej wiarę.Wierz.Wierzyła.Rozumiała już, czego domagał się od niej los - aby wytrwała bez względu na wszystko.Aby przyjęła do wiadomości, że nawet jeśli Breckenridge umrze, jeśli ją zostawi, to ona nadal będzie go kochać aż do końca swych dni.Miłość nie dba o nic.Po prostu jest.Nie stawia warunków.Trwa na wieki.Heather wierzyła w miłość.Żarliwie.Zawsze będzie go kochać.I jeśli zyska kolejną szansę, przekona go o tym.W mroku nocy opuściła powieki i modliła się.***Zmysły przypłynęły do niego, wróciły, lecz nie w zwykły sposób.Czuł się.oderwany.Zdystansowany.Nadal po części tkwił w rzeczywistości, wydawało się jednak, żeod ziemskiego świata odgradza go przejrzysta zasłona.Unosił się.Wolny od bólu, dręczącego go całymi dniami.Wyzwolony z ciała, które zamieszkiwał przez trzy i półdekady - to ciało spoczywało w wielkim łożu, słabe, wycieńczone cierpieniem.To ciało - jego ciało - przenikał chłód.Widział, nie korzystając z oczu.Czuł, choć nie był pewien, w jaki sposób.Nie rozróżniał, które zmysły dostarczają mu kolejnych informacji.Zimno i ból.wyczerpały go.Wyrwały go z ciała, w noc.Poza zasłonę.Coś go ciągnęło, łagodnie, kusząco zachęcało, aby odpuścił i popłynął, oddalając się od tego świata, od bólu, zimna i wyniszczającego cierpienia.Musiał tylko podjąć decyzję, puścić się, a jego więź zeświatem zniknie, on zaś odnajdzie błogosławiony spokój.Ten spokój czekał, oddalony o jedno, ostatnie uderzenie serca.Wziął - jego ciało na łóżku wzięło - głębszy, bolesnyoddech.i pomyślał, że podejmie tę decyzję.Swoją ostatnią decyzję.Jaki miał powód, aby żyć?Co trzymało go na tym świecie?Ledwie te pytania zdążyły się uformować, nadpłynęły odpowiedzi.Ojciec.Dwie kochane, jędzowate siostry.Heather.Tutaj się zatrzymał, zdumiony, że Heather nadal widnieje na liście.Nie kochała go, kazała mu wyjechać, odejść.Dlaczego zatem więź z nią przetrwała?Więź.W swym obecnym, dziwnym stanie niemalżeją czuł.Mógł jej dotknąć, widział ją.Niczym lśniąca lina,rozciągnięta, lecz mocna, połyskiwała w jego świadomo­ści, witalna i prawdziwa, potężna.żywa.Realna.Sądził, że jest sam, gdy leżał tak w wielkim łożu, zimny, udręczony cierpieniem i cichy, ale ta lśniąca lina.dokądś prowadziła.Była do czegoś umocowana.Zakotwiczała go w tym świecie, w tym życiu.Kolejny szept zza zasłony przeszył go dreszczem, namawiał, wzywał.Jednakże teraz, gdy zobaczył, co w nim żyje, gdy olśni­ło go piękno tego zjawiska, musiał poznać odpowiedź,koniecznie, zanim zrobi ostatni, nieodwołalny krok, porzucając ów cud, ową radość.Niemające sobie równych piękno miłości.Otworzył zmysły - te, którymi w swym dziwnym staniemógł się posłużyć - i natychmiast pojął, gdzie kończy sięowa lśniąca lina.Heather siedziała przy jego łóżku, złożywszy głowęna skrzyżowanych na pościeli ramionach, ze smukłą dłonią w jego bezwładnej dłoni.Jej włosy rozpostarły się niczym wachlarz, złoty welon rzucony na pościel, poszczególne pasma utkały delikatną sieć na jej policzku.Spała.Pierwszą jego myślą było, że jest jej niewygodnie, żepowinien wstać, podnieść ją i ułożyć na łóżku.Zawahał się, dumał.Przypomniał sobie, że go odrzuciła.Przypomniał sobie, że mimo to zaryzykował życie- i trafił aż tutaj, do bram śmierci - aby ją ocalić.Jeśli przeżyje, zrobi to znowu.Miłość do niej stanowiła nieodłączną część jego jestestwa, najsilniejszą, najwspanialszą, najlepszą część.Nie był w stanie wyrwać jej, ani też Heather, ze swego serca,podobnie jak nie mógłby przehandlować własnej duszy.Wolałby raczej przehandlować duszę, niż utracić miłość, utracić ją.Nawet jeśli nie należała do niego w tradycyjnym rozumieniu.Pod każdym względem, który się dlań liczył, Heatherzawsze będzie jego, będzie strzegł jej i ją chronił.I kochał.Popatrzył na nią, przyjrzał się jej z uwagą z tego nowego dystansu, przez zniekształcającą obraz zasłonę.Oznajmiła mu, że nie dba o to, czy on wyjedzie.dlaczego więc tu była?Dlaczego akurat ona.rozpostarł zmysły, upewniającsię, że nikogo więcej tutaj nie ma.dlaczego zatem akurat ona czuwała przy jego łóżku, samotnie, nocą?Znów skupił się na niej, zobaczył, wyczuł ślady wylanych przez nią łez.Wiedział ponad wszelką wątpliwość, że wylała je dlaniego.Wiedział, że jej na nim zależy.Jakieś inne słowa rozbrzmiały w głębi jego umysłu;skoncentrował się, przyciągnął je bliżej, przypomniał sobie.Tam, przy ogrodzeniu, kiedy wyciekało z niego życie i było mu tak zimno, powiedziała, że zmieniła zdanie- że za niego wyjdzie.Rozmawiali o ich przyszłym życiu,o wszystkim, czego dokonają, co osiągną.Gwałtownie powróciły wspomnienia.Kochała go.Ten cud zaprzątnął jego uwagę.Delektując się tym nowym, wspaniałym aspektem rzeczywistości, bezwiednie odpłynął znów tam, gdzie dopiero co przebywał.Na granicę życia i śmierci.I znowu poczuł szarpnięcie, tym razem silniejsze, wezwanie, by porzucił życie, opuścił znany mu świat.Porzucił Heather.Porzucił ich miłość.Spojrzał ponownie - zdystansowany, beznamiętny- na swe ciało na łóżku.Odniósł poważną ranę.Pojonogo ziołami, otaczały go wyziewy różnych mikstur, leczpod tym wszystkim jego cielesne ja wiło się w agonii.Je­żeli powróci do tego ciała, czekają go dni męki, tygodniewycieńczającego bólu.Zwrócił swe dziwne zmysły na Heather.Ujrzał ją taką,jaką naprawdę była w tej chwili: wrażliwą, zagubioną,pozbawioną ochrony.To jej miłość do niego, akceptacjatej miłości, pozostawiły ją tak obnażoną.Pozbawiły jąemocjonalnej tarczy.Jeśli on odejdzie.kto ją przytuli, osłoni? Kto będzieo nią dbał, chronił ją?Kto będzie ją kochał?Nie mógł odejść.Bez względu na czekające go tu cierpienie, bez względu na cenę, nie mógł jej porzucić - nie, jeżeli istniała choćby najmniejsza nadzieja, że pozostanie u jej boku.Ponownie usłyszał wezwanie, tym razem ostateczne.Musiał odejść lub zostać - musiał podjąć decyzję.Nie zastanawiał się nad odpowiedzią.Po prostu otworzył świadomość i wypowiedział jedno słowo.„Nie".I znalazł się na powrót w swym ciele.Znów dopadł go rozdzierający ból.***- Jest rozpalony.- Heather spojrzała na Catrionę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl
  • php") ?>