[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.* * *Reacher spał kiepsko.Obudził się o piątej dręczony niepokojem.Dogłowy przychodziły mu wszystkie możliwe komplikacje.Odrzuciłkołdrę, wyślizgnął się z łóżka, ubrał w ciemności, zbiegł po schodachi wyszedł w mrok.Na dworze było bardzo zimno.Wiatr niósł śnieżnepłatki, mokre i ciężkie.Zimny front poruszał się na wschód.To chybadobrze, pomyślał Reacher.Na zewnątrz było ciemno.Czarne okna domów, żadnych latarni,księżyca czy gwiazd.Niedaleko dostrzegł kościelną wieżę, niewyraźną,szarą, widmową.Ruszył środkiem drogi, przeciął cmentarz, znalazłdrzwi kościoła i wszedł do środka.Po omacku wspiął się po stopniach.Odszukał drabinę i wdrapał się na górę.Zegar tykał głośno, głośniej niżza dnia.Zupełnie jakby szalony kowal co sekundę uderzał w kowadłożelaznym młotem.Reacher schylił się, przecisnął pod mechanizmem i znalazł kolejnądrabinę.W ciemności wdrapał się na dach, podczołgał do zachodniejkrawędzi i uniósł głowę.Przed sobą widział bezkresną ciemność.Wszędzie niepodzielnie panowała cisza.W mroku nie dostrzegłodległych gór, w ogóle nic nie widział, nic nie słyszał.Czuł tylko mróz.Czekał.Czekał tak trzydzieści minut.Zimno sprawiło, że z oczu płynęły mułzy i kapało z nosa.Trząsł się.Jeśli ja tak zmarzłem, to oni prawie już nieżyją, pomyślał.Po trzydziestu długich minutach usłyszał to, na co liczył.Silnik tahoe wystartował w oddali.Mimo odległości paruset metróww nocnej ciszy dźwięk wydawał się ogłuszający.Dobiegał od stronyzachodniej.Silnik pracował na jałowym biegu całe dziesięć minut,napędzając ogrzewanie.Reacher na podstawie samego dźwięku niezdołał określić dokładnie położenia wozu, potem jednak tamci popełnilifatalny błąd.Na moment zapalili światło.Ujrzał krótki żółty błyskpośród trawy.Samochód stał w jednym z zagłębień, idealnie ukryty,z dachem poniżej większości wzniesień, nieco na południowy zachódod wieży, jakieś sto pięćdziesiąt metrów od niej.Miejsce wybralidoskonale.Zapewne zamierzali skorzystać z samochodu jako platformystrzeleckiej: położyć się na dachu, wycelować, wystrzelić, zeskoczyć,wpaść do środka i odjechać.Reacher położył obie ręce płasko na krawędzi.Patrząc dokładnie nawschód, zapisał w pamięci położenie krótkiego żółtego błyskuwzględem dzwonnicy.Sto pięćdziesiąt metrów dalej, jakieś trzydzieścimetrów na południe.Poczołgał się na dół, mijając brzęczący zegar, aż donawy.Wyciągnął spod ławki długą broń i zostawił na zmarzniętej ziemipod yukonem.Nie chciał chować karabinów do środka, wolał uniknąćbłysku światła.Potem wrócił do pensjonatu i zobaczył Neagley wychodzącąz pokoju.Dochodziła szósta.Była już ubrana, po prysznicu.Poszli doniego, by spokojnie porozmawiać.– Nie mogłaś spać? – spytał.– Ja nigdy nie sypiam – odparła.– Nadal tam są?Skinął głową.– Ale mamy problem.Nie możemy ich załatwić w tamtym miejscu.Najpierw musimy sprawić, żeby się ruszyli.– Dlaczego?– Za blisko miasta – wyjaśnił.– Nie możemy zacząć trzeciej wojnyświatowej godzinę przed przylotem Armstronga.Ani zostawić dwóchtrupów leżących sto pięćdziesiąt metrów od kościoła.Tutejsi ludzie naswidzieli.Rano zjawią się gliniarze z Casper, może też z policji stanowej.Pamiętaj o swojej licencji.Musimy ich przegonić i załatwić gdzieś nauboczu.Może na zachodzie podczas śnieżycy.Śnieg nie stopnieje aż dokwietnia.Tego właśnie chcę.Chcę to załatwić daleko stąd i chcę, bydopiero w kwietniu ktokolwiek się zorientował.– Dobra.Ale jak?– Są jak Edward Fox, nie jak John Malkovich.Chcą dożyć jutra.Jeślizałatwimy to jak należy, możemy zmusić ich do ucieczki.* * *Przed wpół do siódmej siedzieli już w yukonie.W powietrzu wciążtańczyły płatki śniegu, lecz na wschodzie niebo zaczynało jaśnieć.Nahoryzoncie pojawił się pierwszy ślad fioletu, nad nim szarość i nocnaczerń.Sprawdzili broń, zasznurowali buty, zapięli kurtki, rozruszaliramiona.Reacher założył czapkę i lewą rękawiczkę.Neagley wsunęłado wewnętrznej kieszeni steyra, hecklera & kocha zarzuciła na plecy.– Do zobaczenia później – szepnęła.Pomaszerowała na zachód, w głąb cmentarza.Reacher widział, jakprzeskakuje przez niskie ogrodzenie, skręca lekko na południe, a potemznika w mroku.On sam poszedł do podstawy wieży, stanął pośrodkuzachodniej ściany, raz jeszcze obliczając w pamięci pozycję tahoe.Wyciągnął rękę wprost ku niemu i ruszył w tym kierunku, przesuwającrękę tak, by uwzględniała zmianę pozycji.Cały czas namierzał cel.Położył na ziemi Ml6 z lufą wycelowaną na południowy zachód.Cofnąłsię za yukona i oparł o bagażnik, czekając na świt.Nadszedł powoli i dostojnie.Fioletowa smuga stawała się corazjaśniejsza.U podstaw poczerwieniała.Czerwień zaczęła się rozszerzać,rozlewać, aż wreszcie połowę nieba ogarnęła ognista łuna.Później,trzysta kilometrów dalej, w Dakocie Południowej, pojawił siępomarańczowy blask.Ziemia obracała się ku niemu i znad horyzontuwyłonił się pierwszy skrawek słońca.Niebo miało barwę różu.Długie,nisko wiszące chmury płonęły ognistą czerwienią.Reacher obserwowałsłońce.Odczekał do chwili, gdy zaczęło ranić mu oczy, po czymotworzył drzwi yukona, uruchomił silnik, podkręcił na pełną moci włączył radio na cały regulator.Przebiegł kolejne częstotliwości,w końcu zdecydował się na stację rockandrollową, zostawiając otwartedrzwi kierowcy, tak by muzyka mogła wylać się na zewnątrz,przeganiając poranną ciszę.Potem podniósł Ml6, odbezpieczył,przyłożył do ramienia i wypalił jedną krótką trzystrzałową serię, celującodrobinę na południowy zachód, dokładnie ponad ukrytym tahoe.Usłyszał, jak Neagley odpowiada natychmiast trzypociskową serią.MP5strzelał szybciej, z charakterystycznym grzechotliwym jękiem.Neagleyzajmowała pozycję w trawie, sto metrów na południe od tahoe,strzelając dokładnie na północ.Reacher wypalił ponownie, trzy pociskize wschodu.Teraz ona: trzy z południa.Odgłosy czterech serii odbiłysię echem wśród wzniesień.Mówiły wyraźnie: „Wiemy.że.tam.jesteście.”.Zgodnie z wcześniej ustalonym planem Reacher odczekałtrzydzieści sekund.W miejscu, w którym stał tahoe, nic się nie działo.Żadnych świateł, ruchu, ognia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl