[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Najwyższy i ja.nie musimy ze sobą rozmawiać.Na spalonej twarzy Beleta pojawiłsię odrażający uśmiech, który odsłonił resztki zębów wystających z czarnych, zwęglonych dziąseł. - Tak właśnie myślałem.Werchiel poczuł, jak jego gniew sięga zenitu.- To cię bawi, Belet? Czy fakt mojego braku kontaktu z Najwyższym jest dla ciebie powodem dośmiechu w obliczu nadchodzącej śmierci?Pogrążony w płomieniach kapłan powoli wzniósł zwęglone ręce i przyłożył sobie do twarzy, wmiejscu, gdzie kiedyś były jego uszy.- Głuche.uszy - wyszeptał.- Głuche uszy.A potem roześmiał się.Dzwięk jego śmiechu był dla Werchiela nie do zniesienia.Opuścił ramię z ostrzem; po chwili zkapłana pozostała jedynie kupka dymiącego popiołu.Gdy skończył, odwrócił się twarzą dopojmanych mnichów.- Oto, do czego prowadzi profanacja naszej wiary - powiedział, wskazując szczątki Beleta.Płonącymiecz w jego dłoni zniknął i Werchiel skierował się w stronę wyjścia.- Zabić ich - rozkazał bez cienia emocji, nie odwracając się nawet.- Chcę zapomnieć, że w ogóleistnieli.Kiedy wychodził, towarzyszyły mu przerazliwe krzyki mordowanych kapłanów, ale jego myślikrążyły wyłącznie wokół słów starożytnej przepowiedni.*Michael Jonas spojrzał na zegarek.Odłożył pióro na stertę dokumentów ubezpieczeniowych, którewłaśnie wypełniał, i podniósł słuchawkę telefonu.Gdzie on się podziewa? - pomyślał psychiatra.Ze słuchawką przy uchu wertował gorączkowo notes w poszukiwaniu numeru Aarona.Po chwili znalazł to czego szukał, wystukał numer i poczekał na sygnał.Przez te wszystkie lata, kiedy opiekował się Aaronem Corbetem, chłopak był zawsze wyjątkowopunktualny.Dlatego Jonasowi wydało się dziwne, że Aaron mógł tak po prostu nie przyjść naumówione spotkanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, o czym rozmawiali wczoraj rano.Skłamałby,gdyby powiedział, że nie zafascynowały go wydarzenia, których był świadkiem w trakciewczorajszej wizyty.W ciągu całej swojej dwudziestopięcioletniej kariery zawodowej nigdy nie miałdo czynienia z równie niezwykłym i ekscytującym zjawiskiem.Wprawdzie Aaron mógł rzeczywiściecierpieć na jakieś urojenia i nie przyznać się, że włada biegle hiszpańskim, portugalskim oraz łaciną,ale coś podpowiadało mu, że tak jednak nie jest.Jonas pomyślał od razu, jakiego rozgłosu nadałobymu udokumentowanie tak niespotykanego przypadku i jakich zaszczytów dostąpiłby ze strony swoichkolegów po fachu.- Halo? - po drugiej stronie słuchawki rozległ się kobiecy głos. - Dzień dobry - przywitał się Jonas.- Czy zastałem może Aarona?- Nie, nie ma go - odpowiedziała kobieta.- A czy mgę wiedzieć, z kim mam przyjemność? Jonasmusiał być ostrożny.Tu chodziło o zaufanie na linii pacjentlekarz.- Mówi Michael Jonas - odparł, siląc się na profesjonalny ton.- Czy rozmawiam z panią Stanley?- Tak.Witam, doktorze.Aaron wyszedł z psem wcześnie rano i jeszcze nie wrócił.Na chwilę zapadła cisza i doktor Jonas doskonale wiedział, co nastąpi po tej krótkiej przerwie.Potylu latach praktyki lekarskiej jako psychiatra potrafił czytać w umysłach ludzi i przewidywać ichreakcje.- Czy coś się stało, doktorze? Czy.Aaron znów pana odwiedza?W jej głosie słychać było matczyną troskę i Jonas chciał ją za wszelką cenę uspokoić, nie wchodzączbytnio w szczegóły.- Nie ma absolutnie żadnych powodów do obaw, pani Stanley.Chciałem tylko spytać, jak Aaron sięczuje.Czy może go pani poprosić, żeby skontaktował się ze mną, kiedy wróci?Będę u siebie w gabinecie przynajmniej do szóstej.- Oczywiście, doktorze - odparła pani Stanley, a w jej tonie zabrzmiała wyrazna ulga.-Przekażę mu pańską wiadomość.- Bardzo pani dziękuję, pani Stanley.%7łyczę miłego dnia.- Wzajemnie - odpowiedziała i rozłączyła się.Jonas odłożył słuchawkę i ponownie zerknął nazegarek.Interesujące - pomyślał.Aaron wyszedł z domu wcześnie rano i nikt od tej pory go niewidział.Doktor zastanowił się, czy przypadkiem nie wystraszył chłopca.Może nie powinien był muwspominać o znajomym lekarzu pracującym w szpitalu Mass General.W jego głowie pojawiła się wizja artykułu naukowego, który odlatywał w siną dal przez otwarteokno.Psychiatra uśmiechnął się i już chciał wrócić do codziennej papierkowej roboty, kiedy naglezorientował się, że nie jest sam.- Jezus Maria! - sapnął zaskoczony, prostując się mimowolnie na oparciu fotela.Przed jego biurkiem stał wysoki mężczyzna.Wprawdzie nie był już najmłodszy, ale jak na swój wiekzachował wielką urodę, a elegancki garnitur tylko podkreślał jego znakomitą kondycję fizyczną.- Jak pan się tu dostał? - spytał zdenerwowany Jonas.Mężczyzna nie odpowiedział.Stał bez ruchu, wpatrując się w biurko, jakby sprawdzał, czymzajmował się lekarz. - Czy mogę panu czymś służyć, panie.?Nieznajomy zignorował go, gapiąc się nadal na blat biurka.Po chwili podniósł głowę i spojrzał naJonasa.Był rzeczywiście bardzo przystojny, ale w taki dystyngowany, nienatrętny sposób.Przypominał aktora, który grał kiedyś Jamesa Bonda, a potem wystąpił w filmie o radzieckiej łodzipodwodnej.Ale najdziwniejsze wrażenie sprawiały jego oczy.Było z nimi coś nie tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl