[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zanurzam dziób w głębokim, rozciągniętym wolu mojego ojca.Wysysam, wypijam płynnąmleczną treść, pełną nasion traw, okruchów tynku i mięsa.Już widzę.Odróżniam cienie, odcienie, barwy, przemiany światła.Już wiem, że za beto-nową krawędzią znajduje się świat ptaków, które potrafią wzbić się w powietrze na skrzy-dłach.Nie mam jeszcze piór, dopiero zaczątki ukryte, schowane, otoczone białymi błonami iłuskami.Przeważnie są z nami ojciec lub matka.Starają się nie opuszczać nas, nie pozostawiać sa-mych, boją się, że znowu nadleci pustułka i porwie roztrzepotanego, przestraszonego piskla-ka, jak wczoraj, kiedy wszystkie dorosłe gołębie nieopatrznie wyfrunęły z gniazda.Wieczorem, gdy ogarnia nas senność, wpada rdzawy ptak z zakrzywionym dziobem iciężkimi, grubymi szponami wywleka któreś z piskląt.Wlecze małego piszczącego gołębia,opędzając się dziobem i skrzydłami od broniących go zrozpaczonych rodziców.Już na kra-wędzi zaciska pazury na nie opierzonym kuperku lub mostku.Szpony wchodzą głęboko, wci-skają się między żebra i przeponę, krępują ruchy i oddychanie.Mały ptak leży z rozłożonymiskrzydłami, skręconą szyją i nawet nie ma już sił, by popiskiwać.Drapieżnik stoi na nim,mocno wczepiony pazurami.Zrywa się do lotu i unosi go ze sobą.Zapada noc.Ciemność gęstnieje.Na strychu długo jeszcze rozlega się pełne rozpaczy gru-chanie gołębich rodziców.Młode giną.Najczęściej od nagłych, niespodziewanych uderzeń w szyję.Wystarczy, bymłody gołąb nie trafił nogami w miejsce, gdzie chciał wylądować, lecz szyją, piersią czypodgardlem zderzył się z twardą krawędzią.Kruche, delikatne kręgi pękały, łamały się, wyginały, wykręcały, kruszyły.Nieporadny,niepewny swych sił odzyskuje równowagę nie wiedząc, że od tej chwili zaczyna się nieod-wracalne, powolne umieranie.Może jeszcze fruwać, lecz z trudem utrzymuje równowagę, chybocze się raz do przodu,raz do tyłu, wyciągając szyję, prostując się i kuląc, bo w każdej pozycji czuje się zle.Trudnomu kręcić głową, trudno się odwrócić i pochylić dziób ku wodzie lub jedzeniu.Coraz ciężejporusza nogami, które chwieją się i słabną.Coraz trudniej jeść, bo przecież przełyk przebiegatuż przy chorym, nadwątlonym, złamanym lub pękniętym kręgu.Połyka nasiona, lecz krtańzwęziła się i przełknięcie większych ziaren jest bolesne.Zwraca jedzenie, wypluwa, wymiotuje, chociaż dręczy go rosnące pragnienie i głód.Słab-nie.Zaszywa się w kącie, w cieniu, w półmroku.Audzi się, że słabość i wypełniający go po-woli chłód miną i znów będzie mógł lecieć wzwyż, w słońce, w przestrzeń, wszędzie, gdziezagna go ciekawość.Wierzy, że potrzebuje krótkiego odpoczynku, spokoju, snu, by znowu było jak dawniej,gdy czupurny i spragniony lotu opuszczał po raz pierwszy gniazdo.Kiedy tak trwa pod mu-rem w półmroku, może go zagryzć łasica lub kot, pożreć wąż, porwać sowa lub jastrząb, za-dziobać gawron, wrona lub sroka.Gołąb kuli się widząc przesuwające się wokół cieniechmur, ptaków, zwierząt.Chce żyć, lecz nie wie, że śmierć jest już w nim.Ogarnia go chłód i senność.107Oczy zachodzą białą błoną i świat wokół obojętnieje.Nie dostrzega już cieni, przeobrażeńświatła, ruchu liści, uderzeń wiatru.Pęknięte kręgi odbierają życie powoli, lecz nieustannie, aż w końcu gołąb leży z wycią-gniętymi do tyłu nogami i nie otwiera oczu.Puch na głowie i piersiach nastroszył się, dziób rozwiera i zamyka łapczywie chwytającpowietrze, skrzydła drżą.Otwiera oczy w ostatnim poszukiwaniu blasku, lecz jest w nich jużtylko mrok.Obraca, kręci głową.Nie czuje już bólu.Jeszcze poruszy skrzydłami, jakby chciałwzlecieć, lecz nieruchomieje.Odwracam się, odchodzę.Patrzę na białe cętki pokrywające jego skrzydła i myślę, że ja-strząb wypatrzy go z daleka, nawet ukrytego w półmroku pod drzewem, ścianą lub skałą.Szum skrzydeł.Rodzice powracają z długiego lotu nad morze.Matka wbiega na szerokimurek górujący nad strychem.Zasiada na gałązkach i piórach.Szykuje się do nowego skła-dania jaj i to jest dla niej najważniejsze.Niespodziewanie poderwały się do lotu.Przestraszył je sokół? Spłoszył podziemnywstrząs? Krzyk pawia umykającego przed borsukiem? Aomot spadającej rynny?Gołębie wzbiły się w niebo, okrążyły kopułę, rozleciały we wszystkie strony.Zostałaś.Skoczyłaś pod rozrośniętą kępę kopru i czekasz.Jesteś odważna i przewidująca.Kiedy fruną nad tobą, przyciągając poszumem skrzydeł, przez chwilę odczuwasz nieod-partą potrzebę przyłączenia się, współuczestnictwa, wspólnego odlotu.Trzeba wielkiej siły woli, by pozostać, gdy wszyscy nagle odlatują.Zostałaś, nie poddałaś się i zamiast odlecieć czekasz, rozglądając się ciekawie spośród su-chych, wysmukłych łodyg.Om już cię dostrzegł.Starzejący się ciemnoczerwony gołąb o rozrośniętych białych naro-ślach wokół dzioba i kanciastej wydłużonej głowie też pozostał, rozpłaszczony na płaskimkamieniu.Om nigdy nie ulegał panice ogarniającej ptaki.Pęd do ucieczki, zrywanie się i nagły odlotjakby go nie dotyczyły.Często też frunął w przeciwnym kierunku niż gołębie stado, nawetpod prąd ich skrzydeł.Też pozostał.Nie widział potrzeby odlotu tylko dlatego, że odlatują inni.Zwykle pozosta-wał sam.Teraz z zaciekawieniem patrzył na młodą Gołębicę.Gdybym odleciała w ogromnej gołę-biej rzeszy, nigdy by mnie nie zauważył.Om często zalecał się zarówno do gołębic, jak i do młodych gołąbków.Jednak od począt-ku zimy, gdy w szponach kani zginął zaprzyjazniony z nim długodzioby gołąb Białogon, donikogo nie zbliżał się i nie zalecał.Młoda Gołębica, która nie przestraszyła się i nie poddała zbiorowemu pędowi, zachwyciłago i zadziwiła.Przyciągały go rdzawo różowo białe pióra, smukłość jej sylwetki i wydłużone, sierpo-wato wygięte silne skrzydła, mówiące o szybkości, zwrotności i wytrzymałości.Sama i niepewna wyglądała zza wysmukłych łodyg, wahając się, czy wybiec na odkrytąprzestrzeń.Podfrunął, podbiegł, zakręcił się, zabiegał, prężył się, podskakiwał.Odczuwała już potrzebę założenia rodziny i znoszenia jaj [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Zanurzam dziób w głębokim, rozciągniętym wolu mojego ojca.Wysysam, wypijam płynnąmleczną treść, pełną nasion traw, okruchów tynku i mięsa.Już widzę.Odróżniam cienie, odcienie, barwy, przemiany światła.Już wiem, że za beto-nową krawędzią znajduje się świat ptaków, które potrafią wzbić się w powietrze na skrzy-dłach.Nie mam jeszcze piór, dopiero zaczątki ukryte, schowane, otoczone białymi błonami iłuskami.Przeważnie są z nami ojciec lub matka.Starają się nie opuszczać nas, nie pozostawiać sa-mych, boją się, że znowu nadleci pustułka i porwie roztrzepotanego, przestraszonego piskla-ka, jak wczoraj, kiedy wszystkie dorosłe gołębie nieopatrznie wyfrunęły z gniazda.Wieczorem, gdy ogarnia nas senność, wpada rdzawy ptak z zakrzywionym dziobem iciężkimi, grubymi szponami wywleka któreś z piskląt.Wlecze małego piszczącego gołębia,opędzając się dziobem i skrzydłami od broniących go zrozpaczonych rodziców.Już na kra-wędzi zaciska pazury na nie opierzonym kuperku lub mostku.Szpony wchodzą głęboko, wci-skają się między żebra i przeponę, krępują ruchy i oddychanie.Mały ptak leży z rozłożonymiskrzydłami, skręconą szyją i nawet nie ma już sił, by popiskiwać.Drapieżnik stoi na nim,mocno wczepiony pazurami.Zrywa się do lotu i unosi go ze sobą.Zapada noc.Ciemność gęstnieje.Na strychu długo jeszcze rozlega się pełne rozpaczy gru-chanie gołębich rodziców.Młode giną.Najczęściej od nagłych, niespodziewanych uderzeń w szyję.Wystarczy, bymłody gołąb nie trafił nogami w miejsce, gdzie chciał wylądować, lecz szyją, piersią czypodgardlem zderzył się z twardą krawędzią.Kruche, delikatne kręgi pękały, łamały się, wyginały, wykręcały, kruszyły.Nieporadny,niepewny swych sił odzyskuje równowagę nie wiedząc, że od tej chwili zaczyna się nieod-wracalne, powolne umieranie.Może jeszcze fruwać, lecz z trudem utrzymuje równowagę, chybocze się raz do przodu,raz do tyłu, wyciągając szyję, prostując się i kuląc, bo w każdej pozycji czuje się zle.Trudnomu kręcić głową, trudno się odwrócić i pochylić dziób ku wodzie lub jedzeniu.Coraz ciężejporusza nogami, które chwieją się i słabną.Coraz trudniej jeść, bo przecież przełyk przebiegatuż przy chorym, nadwątlonym, złamanym lub pękniętym kręgu.Połyka nasiona, lecz krtańzwęziła się i przełknięcie większych ziaren jest bolesne.Zwraca jedzenie, wypluwa, wymiotuje, chociaż dręczy go rosnące pragnienie i głód.Słab-nie.Zaszywa się w kącie, w cieniu, w półmroku.Audzi się, że słabość i wypełniający go po-woli chłód miną i znów będzie mógł lecieć wzwyż, w słońce, w przestrzeń, wszędzie, gdziezagna go ciekawość.Wierzy, że potrzebuje krótkiego odpoczynku, spokoju, snu, by znowu było jak dawniej,gdy czupurny i spragniony lotu opuszczał po raz pierwszy gniazdo.Kiedy tak trwa pod mu-rem w półmroku, może go zagryzć łasica lub kot, pożreć wąż, porwać sowa lub jastrząb, za-dziobać gawron, wrona lub sroka.Gołąb kuli się widząc przesuwające się wokół cieniechmur, ptaków, zwierząt.Chce żyć, lecz nie wie, że śmierć jest już w nim.Ogarnia go chłód i senność.107Oczy zachodzą białą błoną i świat wokół obojętnieje.Nie dostrzega już cieni, przeobrażeńświatła, ruchu liści, uderzeń wiatru.Pęknięte kręgi odbierają życie powoli, lecz nieustannie, aż w końcu gołąb leży z wycią-gniętymi do tyłu nogami i nie otwiera oczu.Puch na głowie i piersiach nastroszył się, dziób rozwiera i zamyka łapczywie chwytającpowietrze, skrzydła drżą.Otwiera oczy w ostatnim poszukiwaniu blasku, lecz jest w nich jużtylko mrok.Obraca, kręci głową.Nie czuje już bólu.Jeszcze poruszy skrzydłami, jakby chciałwzlecieć, lecz nieruchomieje.Odwracam się, odchodzę.Patrzę na białe cętki pokrywające jego skrzydła i myślę, że ja-strząb wypatrzy go z daleka, nawet ukrytego w półmroku pod drzewem, ścianą lub skałą.Szum skrzydeł.Rodzice powracają z długiego lotu nad morze.Matka wbiega na szerokimurek górujący nad strychem.Zasiada na gałązkach i piórach.Szykuje się do nowego skła-dania jaj i to jest dla niej najważniejsze.Niespodziewanie poderwały się do lotu.Przestraszył je sokół? Spłoszył podziemnywstrząs? Krzyk pawia umykającego przed borsukiem? Aomot spadającej rynny?Gołębie wzbiły się w niebo, okrążyły kopułę, rozleciały we wszystkie strony.Zostałaś.Skoczyłaś pod rozrośniętą kępę kopru i czekasz.Jesteś odważna i przewidująca.Kiedy fruną nad tobą, przyciągając poszumem skrzydeł, przez chwilę odczuwasz nieod-partą potrzebę przyłączenia się, współuczestnictwa, wspólnego odlotu.Trzeba wielkiej siły woli, by pozostać, gdy wszyscy nagle odlatują.Zostałaś, nie poddałaś się i zamiast odlecieć czekasz, rozglądając się ciekawie spośród su-chych, wysmukłych łodyg.Om już cię dostrzegł.Starzejący się ciemnoczerwony gołąb o rozrośniętych białych naro-ślach wokół dzioba i kanciastej wydłużonej głowie też pozostał, rozpłaszczony na płaskimkamieniu.Om nigdy nie ulegał panice ogarniającej ptaki.Pęd do ucieczki, zrywanie się i nagły odlotjakby go nie dotyczyły.Często też frunął w przeciwnym kierunku niż gołębie stado, nawetpod prąd ich skrzydeł.Też pozostał.Nie widział potrzeby odlotu tylko dlatego, że odlatują inni.Zwykle pozosta-wał sam.Teraz z zaciekawieniem patrzył na młodą Gołębicę.Gdybym odleciała w ogromnej gołę-biej rzeszy, nigdy by mnie nie zauważył.Om często zalecał się zarówno do gołębic, jak i do młodych gołąbków.Jednak od począt-ku zimy, gdy w szponach kani zginął zaprzyjazniony z nim długodzioby gołąb Białogon, donikogo nie zbliżał się i nie zalecał.Młoda Gołębica, która nie przestraszyła się i nie poddała zbiorowemu pędowi, zachwyciłago i zadziwiła.Przyciągały go rdzawo różowo białe pióra, smukłość jej sylwetki i wydłużone, sierpo-wato wygięte silne skrzydła, mówiące o szybkości, zwrotności i wytrzymałości.Sama i niepewna wyglądała zza wysmukłych łodyg, wahając się, czy wybiec na odkrytąprzestrzeń.Podfrunął, podbiegł, zakręcił się, zabiegał, prężył się, podskakiwał.Odczuwała już potrzebę założenia rodziny i znoszenia jaj [ Pobierz całość w formacie PDF ]