[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nic tu po nas, niech sobie radzą zproblemem po swojemu.Ruszyliśmy.Opodal pensjonatu płynęła rzeczka.Teraz po deszczach gwałtownieprzybrała, a jej woda zrobiła się nieco mętna.Chyba zanosiło się na deszcz.- Tylko ich wykurzą, to przeczeszmy budynek - powiedziałem.- A potem wracamy doWarszawy.- Nie do Warszawy, ale do Otwocka - uśmiechnął się.- Tam był jeszcze jedenpensjonat Dłuskich.Wróciliśmy pod budynek akurat w chwili, gdy policjanci wyprowadzali naszychwrogów skutych kajdankami.Widać poszli po rozum do głowy.- Potworna determinacja - mruknąłem.- Nie byli w stanie wymyślić nic ciekawszego,tylko wlezli, sterroryzowali obsługę i zaczęli szukać.- Determinacja często jest objawem skrajnej rozpaczy - powiedział pan Tomasz.-Jakby czuli, że już przegrali.To pewnie ich ostatni trop.I zdają sobie sprawę, żenienajlepszy.- A my?- Co my? - spojrzał na mnie zaskoczony.- Czy my mamy jeszcze jakieś obiecujące tropy poza Otwockiem? To znaczy, czynasze mogą kryć rozwiązanie?- Nie wiem.Ale ważne, żeby nie zaniedbać niczego.Weszliśmy do budynku razem z ekipą policjantów zabezpieczających ślady. Przydzielono nam milkliwego funkcjonariusza, który miał dopilnować, żebyśmy nie zatarlijakiegoś istotnego tropu.Zaraz też przyszedł jeden z pracowników.Jeszcze kilkanaście minuttemu, zanim agenci Mosadu poddali się, był zakładnikiem i ciągle wyglądał na zdrowoprzestraszonego.Przedstawiliśmy się.- Jestem tu zastępcą kierownika - wyjaśnił.- Szukamy brązowego notatnika, będącego własnością Alberta Einsteina - powiedziałpan Tomasz okazując legitymację.- Nie mam pojęcia - wzruszył bezradnie ramionami.- Tamci wariaci też o to pytali.Chodzmy do biblioteki.Poszliśmy.Nieduże pomieszczenie było pełne książek stojących karnie na półkach,dwie oszklone szafy wypełniały tomiska liczące sobie zapewne kilkadziesiąt lat, oprawione wskórę.Aadnie kiedyś wydawano.- Tu mamy trochę rękopisów - wskazał szafkę - głównie księgi pamiątkowe z wpisaminaszych pacjentów z początków XX wieku.Otworzył przeszklone drzwiczki.- %7ładnego brązowego notesu.- A to? - wyjąłem niedużą książeczkę oprawioną w skórę.- A niech mnie - mruknął szef patrzący mi przez ramię.Kilkanaście broszurekwydanych przez inżyniera Rychnowskiego, współoprawnych.- To pamiątka po takim szalonym wynalazcy, który próbował pacjentów czymśnapromieniowywać - wyjaśnił.- Na strychu stoi jeszcze jakaś dziwaczna maszyneria do tegosłużąca.- Możemy ją zobaczyć?- Jasne.Wdrapaliśmy się na piętro, a potem po drabinie na strych pensjonatu.- Liczyłem, że będzie tu trochę pudeł do przegrzebania - szef rozejrzał sięrozczarowany.- Gdzie tam - wyjaśnił kierownik.- Przepisy przeciwpożarowe.Czyli dobrze się domyślaliśmy.- Poza tym wie pan, to sanatorium dla gruzlików, wszystkie śmieci pali sięnatychmiast.Dawniej niszczono co jakiś czas także stare meble.Maszyna Rychnowskiego, bardzo podobna do wraka znalezionego przez nas wpiwnicy we Lwowie.I podobnie od dawna unieruchomiona przez korozję.- Muzeum Techniki powinno to zabezpieczyć - zauważył szef. - Z przyjemnością oddamy.Ot, stało sobie tutaj, ale w zasadzie do niczego namniepotrzebne - powiedział kierownik.- Nie jesteśmy placówką naukową, a już zwłaszcza niezajmowalibyśmy się historią techniki.- Jak wygląda wyposażenie pokoi? - zagadnąłem.- Wszystko nowe.Najstarsze meble mamy w saloniku, ale notes, którego panowieszukają nie mógł być schowany na przykład pod tapicerką kanapy, bo co kilka lat sięwymienia.- Zamurowane schowki?- Kilka lat temu był remont, zdarliśmy wszystkie tynki, bo odłaziły płatami.W parupomieszczeniach była wymieniana konstrukcja stropów.- Czyli nic tu po nas - szef zwrócił się do milczącego policjanta.Ten kiwnął głową, przyznając nam rację.Opuściliśmy budynek.- Sądzi pan, że notes przetrwałby tyle lat wciśnięty gdzieś za szafę? - zapytałem.- Wiesz, Pawełku, Zakopane to dziwne miejsce.Pamiętam, jak w latachosiemdziesiątych dokonano tu dość wstrząsającego odkrycia.Mianowicie w budynku muzeumbył gabinet Kornela Makuszyńskiego.Postanowiono zrobić tam generalne porządki iodsunięto od ściany kanapę.Odsunięto ją po raz pierwszy od pięćdziesięciu lat i co zza niejwydobyto? Rękopis książeczki dla dzieci  Za króla Piasta Polska wyrasta , ilustrowany,nieznany do tej pory nawet ze wzmianek.Nikt nie wiedział, że coś takiego istniało.Znalazcyniezle się zszokowali.- Faktycznie ciekawe - powiedziałem.- I co się z tym stało?- Jakiś rok pózniej ukazało się drukiem.Dlatego zapytałem o umeblowanie.Ale skorobył tu totalny remont i przemeblowania, to nie mamy czego szukać w tym sanatorium.- A zatem Otwock?- Nie, Pawle.Szczawnica.- Szczawnica? - zdumiałem się.- Dlaczego Szczawnica?- Siostra Marii, Helena, wyszła za mąż za innego lekarza i propagatora wczasówzdrowotnych Jana Szalaya.Spojrzałem na szefa zdumiony.- Nie da się oczywiście wykluczyć, że i tam byli przed nami nasi konkurenci, ale ktowie?- A zatem w drogę. ***Trasa prowadząca przez Spisz i brzegiem Jeziora Czorsztyńskiego jest bardzourokliwa.Zalesione góry, gdzie spomiędzy drzew co i rusz błyska biała wapienna skała.Wreszcie Krościenko i odcinek szosy biegnącej wzdłuż potoku Grajcarek.Szczawnica, osadapołożona w rozległej dolinie pomiędzy górami.Od przeszło stu lat miejsce, gdzie chętnieprzybywają ludzie pragnący podleczyć nadwątlone zdrowie wodami mineralnymi z kilkumiejscowych ujęć.- Aadny park - mruknąłem zezując na lewo.Pomiędzy drzewami było widać drewnianą altanę.- Faktycznie - powiedział pan Tomasz.- Założono go dla kuracjuszy, drugi jest wyżej,bliżej dawnego centrum miasta.Ale nas interesuje to - wskazał drewniany budynek staregopensjonatu stojący na skraju parku.- Willa  Marta - odczytałem z tabliczki.- Właśnie.Tu kiedyś mieszkał nasz drogi doktor ze swoją żoną.Być może MariaSkłodowska i jej siostra bywały tu czasem w trakcie swoich pobytów w kraju.A zatem doataku.Zaparkowaliśmy samochód na podjezdzie i weszliśmy do środka.Recepcja, miłablondyneczka za ladą.Poprosiliśmy o spotkanie z kierownikiem pensjonatu.Zaraz teżprzydreptał starszy mężczyzna.- Brązowy notes - mruknął patrząc na legitymacje.- Już o to pytała taka miła paraFrancuzów.- Dziewczyna w garsonce i mężczyzna z lekko naderwanym uchem? - upewniłem się.- Właśnie.Niestety, musiałem ich rozczarować.Były właściciel, gdy go stąd wyrzucaliw latach pięćdziesiątych, zabrał księgozbiór i karty chorób pacjentów.Jeśli coś było, toprzepadło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl