[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Uspokójcie się, znajdziemy przecież tego ojca, oni postępują tak idiotycznie, że to nie powinno być trudne.Mamy czas, na razie jeszcze go nie głodzą, dopiero za trzy dni zaczną.- Jeśli zobaczą, że Teresa się nie rusza, mogą zacząć od razu - rzekła Lucyna złowieszczo.Teresa dostała istnego szału.- To co, mam się ruszać? Krakowiaka tańczyć wzdłuż ulicy? Czy może uważasz, że powinnam dostać epilepsji, konwulsji, drgawek świętego Wita.?!!!- Świętego Wita nie, ale mogłabyś polatać trochę z walizkami.Ostatecznie twój szwagier nie jest taki spasiony, żeby mu głodówka nie zaszkodziła.Łatwo mu kiszki do krzyża przyschną.- Słuchajcie, one się pobiją! - powiedziała ciocia Jadzia z rozpaczą.- Zróbcie coś!Ostateczny efekt otrzymanej korespondencji był wielce oryginalny.Pomieszanie zmysłów okazało się udzielające.Nie mogąc dociec, co właściwie nadawcy mieli na myśli, nie mając pojęcia, gdzie szukać ojca, po gwałtownej, acz krótkiej naradzie zdecydowałyśmy się zastosować podstęp.Podstęp miał wyglądać następująco:Przede wszystkim należy symulować odjazd.Należy udać, że wystraszona Teresa odczepia się od wszystkiego i cała rodzina pospiesznie wyjeżdża.Następnie należy oddalić się byle gdzie samochodem, sprawdzić, czy nikt nas nie śledzi, przeczekać w bezpiecznym miejscu do zmroku, wrócić w pobliże też samochodem, po czym chyłkiem, pojedynczo, przekraść się do Lilki.U niej spokojnie poczekać na Marka, nie wychylając nosa z domu.Nie był to może najlepszy pomysł świata, ale uważałam, że coś trzeba zrobić, symulować jakąkolwiek reakcję, żeby powstrzymywać przeciwników od dalszych działań.Cały czas miałam w pamięci słowa Marka, że ci amatorzy w panice mogą popełnić jakieś głupstwo i zaczynałam się naprawdę niepokoić o ojca.Lucyna gwałtownie nastawała na realizację projektu z czystej ciekawości, co z tego wyniknie, pozostałe osoby zaś zgłupiały ze zdenerwowania i godziły się na wszystko.W godzinę później, w samo południe, odbył się nasz niesłychanie demonstracyjny odjazd sprzed domu Lilki, która długo padała nam w objęcia, a potem machała za nami ścierką do talerzy, uznawszy, że chusteczka mogłaby być za mało widoczna.Do bagażnika władowałam puste walizki i torby, zażądawszy uprzednio, żeby nikt nie zapomniał uginać się pod ich ciężarem.Upchnęłam wszystkie w samochodzie i powoli ruszyłam.- Teresa, wyciągaj jaką białą szmatę i płacz! - rozkazałam.- Nie psujcie mi tu przedstawienia! Najlepiej wszystkie płaczcie w cokolwiek, byle wyraźnie!Lucyna posłusznie wydała z siebie natychmiast potężny ryk, od którego spłoszył się koń węglarza, bo okna w samochodzie miałam otwarte.Moja mamusia czym prędzej wyciągnęła z torby jakiś tekstylny towar i przytknęła do nosa.- Nie smarkaj w mój szalik! - wrzasnęła Teresa.Rozglądałam się za wiśniowym peugeotem, ale nigdzie nie było go widać.Niebezpieczeństwo stanowił jeszcze młody Dorobek na motorze, który mógł mi towarzyszyć nawet po polnych ścieżkach.Doszłam do wniosku, że pozbyć się go pozwoli mi tylko szybkość, wyjechawszy zatem z Cieszyna, docisnęłam, ile się dało.- Pilnuj drogi - ostrzegłam moją mamusię.- Ma być Pruchna, a potem w prawo drogowskaz na Bąków.Zapomniałam, co tam po drodze, patrz w mapę i pilnuj, żebym nie przeoczyła.Ruch na szosie panował średni, trochę samochodów osobowych, trochę ciężarówek i trochę międzynarodowego transportu w postaci wielkich kobył, skutecznie niweczących wszelką widoczność.Każdy wyprzedzony pojazd odcinał mnie od ewentualnego pościgu, motory trafiały się gęsto, ale żaden nie trzymał się nas uporczywie.Dorobków z panną Edytą najwyraźniej nie było, widocznie zadowolili się obserwacją naszego odjazdu.Uznałam, iż podstęp, aczkolwiek idiotyczny, w zupełności się udał, i pchałam się dalej, na wszelki wypadek nie zwalniając.- Pruchna! - krzyknęła nagle moja mamusia straszliwym głosem.- W prawo!Przyhamowałam z przeraźliwym kwikiem opon i nie zastanawiając się, co robię, skręciłam w prawo.Asfalt skończył się po dziesięciu metrach, kocie łby po stu, zwolniłam nieco na gruntowej drodze, bo z szosy i tak już przestałam być widoczna.Przede mną znajdowała się jedna furmanka i las.Zatrzymałam się w jego cieniu.- Coś mi tu nie gra - powiedziałam nieufnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.- Uspokójcie się, znajdziemy przecież tego ojca, oni postępują tak idiotycznie, że to nie powinno być trudne.Mamy czas, na razie jeszcze go nie głodzą, dopiero za trzy dni zaczną.- Jeśli zobaczą, że Teresa się nie rusza, mogą zacząć od razu - rzekła Lucyna złowieszczo.Teresa dostała istnego szału.- To co, mam się ruszać? Krakowiaka tańczyć wzdłuż ulicy? Czy może uważasz, że powinnam dostać epilepsji, konwulsji, drgawek świętego Wita.?!!!- Świętego Wita nie, ale mogłabyś polatać trochę z walizkami.Ostatecznie twój szwagier nie jest taki spasiony, żeby mu głodówka nie zaszkodziła.Łatwo mu kiszki do krzyża przyschną.- Słuchajcie, one się pobiją! - powiedziała ciocia Jadzia z rozpaczą.- Zróbcie coś!Ostateczny efekt otrzymanej korespondencji był wielce oryginalny.Pomieszanie zmysłów okazało się udzielające.Nie mogąc dociec, co właściwie nadawcy mieli na myśli, nie mając pojęcia, gdzie szukać ojca, po gwałtownej, acz krótkiej naradzie zdecydowałyśmy się zastosować podstęp.Podstęp miał wyglądać następująco:Przede wszystkim należy symulować odjazd.Należy udać, że wystraszona Teresa odczepia się od wszystkiego i cała rodzina pospiesznie wyjeżdża.Następnie należy oddalić się byle gdzie samochodem, sprawdzić, czy nikt nas nie śledzi, przeczekać w bezpiecznym miejscu do zmroku, wrócić w pobliże też samochodem, po czym chyłkiem, pojedynczo, przekraść się do Lilki.U niej spokojnie poczekać na Marka, nie wychylając nosa z domu.Nie był to może najlepszy pomysł świata, ale uważałam, że coś trzeba zrobić, symulować jakąkolwiek reakcję, żeby powstrzymywać przeciwników od dalszych działań.Cały czas miałam w pamięci słowa Marka, że ci amatorzy w panice mogą popełnić jakieś głupstwo i zaczynałam się naprawdę niepokoić o ojca.Lucyna gwałtownie nastawała na realizację projektu z czystej ciekawości, co z tego wyniknie, pozostałe osoby zaś zgłupiały ze zdenerwowania i godziły się na wszystko.W godzinę później, w samo południe, odbył się nasz niesłychanie demonstracyjny odjazd sprzed domu Lilki, która długo padała nam w objęcia, a potem machała za nami ścierką do talerzy, uznawszy, że chusteczka mogłaby być za mało widoczna.Do bagażnika władowałam puste walizki i torby, zażądawszy uprzednio, żeby nikt nie zapomniał uginać się pod ich ciężarem.Upchnęłam wszystkie w samochodzie i powoli ruszyłam.- Teresa, wyciągaj jaką białą szmatę i płacz! - rozkazałam.- Nie psujcie mi tu przedstawienia! Najlepiej wszystkie płaczcie w cokolwiek, byle wyraźnie!Lucyna posłusznie wydała z siebie natychmiast potężny ryk, od którego spłoszył się koń węglarza, bo okna w samochodzie miałam otwarte.Moja mamusia czym prędzej wyciągnęła z torby jakiś tekstylny towar i przytknęła do nosa.- Nie smarkaj w mój szalik! - wrzasnęła Teresa.Rozglądałam się za wiśniowym peugeotem, ale nigdzie nie było go widać.Niebezpieczeństwo stanowił jeszcze młody Dorobek na motorze, który mógł mi towarzyszyć nawet po polnych ścieżkach.Doszłam do wniosku, że pozbyć się go pozwoli mi tylko szybkość, wyjechawszy zatem z Cieszyna, docisnęłam, ile się dało.- Pilnuj drogi - ostrzegłam moją mamusię.- Ma być Pruchna, a potem w prawo drogowskaz na Bąków.Zapomniałam, co tam po drodze, patrz w mapę i pilnuj, żebym nie przeoczyła.Ruch na szosie panował średni, trochę samochodów osobowych, trochę ciężarówek i trochę międzynarodowego transportu w postaci wielkich kobył, skutecznie niweczących wszelką widoczność.Każdy wyprzedzony pojazd odcinał mnie od ewentualnego pościgu, motory trafiały się gęsto, ale żaden nie trzymał się nas uporczywie.Dorobków z panną Edytą najwyraźniej nie było, widocznie zadowolili się obserwacją naszego odjazdu.Uznałam, iż podstęp, aczkolwiek idiotyczny, w zupełności się udał, i pchałam się dalej, na wszelki wypadek nie zwalniając.- Pruchna! - krzyknęła nagle moja mamusia straszliwym głosem.- W prawo!Przyhamowałam z przeraźliwym kwikiem opon i nie zastanawiając się, co robię, skręciłam w prawo.Asfalt skończył się po dziesięciu metrach, kocie łby po stu, zwolniłam nieco na gruntowej drodze, bo z szosy i tak już przestałam być widoczna.Przede mną znajdowała się jedna furmanka i las.Zatrzymałam się w jego cieniu.- Coś mi tu nie gra - powiedziałam nieufnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]