[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cóż bowiem dała mi konfrontacja ludzkichdokonań po stuleciach - ogromne rozczarowanie faktem, że postęp cywilizacyjny nie idzie w parzez kulturalnym, a nawet go wypiera.Cóż z tego, że wszyscy korzystają z higienicznych toalet, kiedygazety, które można w nich przeczytać, są coraz głupsze? Jakże się cieszyć, że mechanizmyoszczędzają niebywale czas, kiedy jest on potem beztrosko trwoniony.A ludzka wolność, czyprzypadkiem nie jest tylko finezyjniejszą formą zniewolenia?Patrząc na Lina, zastanawiałem się, kim mógłby być ten człowiek, gdyby inaczej potoczyłosię jego życie.I czy czasem jego wybór metody życiowej nie podyktowany był ambicją - niemogąc być pierwszy na ziemi, wolał być królem kanałów.***Na wieczerzę zjechaliśmy do Asyżu.Miasta, którym zachwyciłem się ongiś, spędzając tujedną jesień nad uzupełnianiem fresków Giotta i studiowaniem pewnych pism dotyczącychzielarstwa gdzie indziej zagubionych.Stanęliśmy na parkingu nieopodal katedry, która oplecionarusztowaniami dopiero dzwigała się ze zniszczeń po niedawnym trzęsieniu ziemi.Chyba w istocieciążyła nade mną klątwa Ippolita; freski górnego kościoła bowiem, w których malowaniu miałemswój udział, bezpowrotnie przepadły.W baraku obok pomieszczeń zajmowanych przezrekonstruktorów mogłem obejrzeć film, nakręcony amatorską kamerą przez jakiegoś turystępodczas przedostatniego kataklizmu.I miałem odpowiedz, jak bluzniercze były moje zachwyty nadwszechmocą człowieka.W obliczu nawet niewielkich wstrząsów tektonicznych byliśmy tylkożuczkiem na tej ziemi, a nasze arcydzieła jedynie okruchami cegły, zaprawy, farby i tynku.Zamyślony wróciłem do samochodu.Pavone, który poszedł wywiedzieć się o jakąśspokojną, nie rzucającą się w oczy kwaterę, jeszcze nie wrócił.Nie chcąc marnować czasu,przetarłem szyby i reflektory.I naraz coś podkusiło mnie, aby, wzorem Luki Torresego zajrzeć podsamochód i sprawdzić, czy gdzieś w podwoziu nie kryje się przypadkiem szpiegowskie urządzenie.Znalazłem je mimo zmyślnego ukrycia i kurzu, który je pokrywał.Przylepiony prostopadłościanik był mniejszy niż pudełko zapałek.W pierwszej chwilimiałem ochotę oderwać pluskwę i rozgnieść ją nogami na miazgę.Pohamowałem się.Pókipodsłuchujący nie zorientują się, że wiem o ich istnieniu, dopóty będę miał nad nimi przewagę.Poza tym fakt, że mnie śledzili, zamiast zabić, wskazywał, że, kimkolwiek byli, przedstawiałem dlanich jakąś wartość.Nadto powinienem ustalić, jaką rolę w tym wszystkim odgrywał Pavone.Byłwtajemniczony? Może tylko wykorzystywany.Aatwość, z jaką zdobył sprzęt, dokumenty isamochód, już wcześniej budziła we mnie nieładne podejrzenia.Musiałem jednak uzyskaćpewność.Poza tym kalkulacja podpowiadała mi, że lepiej będzie, jeśli granicę przekroczymy wedwóch, zgodnie z planem.Wrócił Lino i uradowany zaczął opowiadać o niedrogim pensjonacie położonym niedalekood strzeżonego parkingu.- Zmieniłem plany - przerwałem mu.- To znaczy?- Wydaje mi się, że błędem byłoby trwonienie czasu na nocleg tutaj.Wcześniej czy pózniejnasi prześladowcy zorientują się, że wydostaliśmy się z Rosettiny i obława obejmie cały kraj.Jedzmy dalej.Nie czuję się zmęczony.Poza tym możemy prowadzić na zmianę, a im prędzejznajdziemy się na granicy, tym lepiej.Wyglądał na zaskoczonego, ale podporządkował się, kwitując to krótko:- Jeśli uważasz, że tak będzie lepiej.Na odcinku autostrady do Bolonii prowadził Pavone, ja drzemałem, aby następnie zmienićgo za kierownicą.Cieszyłem się, nie musząc z nim rozmawiać; nie czułem się tak dobrym aktorem,by móc ukryć nagłą przemianę mego humoru.Noc była mroczna, parna.Tylko drogowskazyprzypominały nam o mijanych miastach - Modena, Parma, Cremona, Piacenza.Ileż wspomnień,zdarzeń, romansów, wykonanych dzieł i minionych przyjazni łączyło mnie z tymimiejscowościami, teraz ograniczającymi się do mijanych w zawrotnym tempie błękitnych tablic,informujących o zjazdach i wjazdach.Północ już minęła, ale ani przez chwilę nie malał ruch nadrodze, mijaliśmy wielkie ciężarówki, turystyczne vany, samochody osobowe, mozolnie ciągnąceprzyczepy kempingowe.Co jakiś czas ogarniał nas niczym rój szerszeni zagon szalonychmotocyklistów.Między Mediolanem a Turynem pochwyciła nas w swe objęcia gwałtowna burza.Zabobonni ludzie nazwaliby to widowisko istnym pandemonium.Pioruny waliły jak działa podSan Angelo, a błyskawice rozdzierały kurtynę nieba niby ogniste miecze archaniołów.Potem spadłdeszcz tak rzęsisty, że niczego nie było widać oprócz nie nadążających ścierać strug wodywycieraczek.Zwolniłem znacznie i myślałem już nawet, aby zjechać na pobocze, ale Lino uspokoił mnie- dzięki ABS nawet najgorsze kałuże nie powinny być nam straszne.Burza zresztą ustała równienagle, jak się pojawiła.Koło Castellamonte zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej uzupełnić zapas paliwa i wypićkawę.Wyznam, że powoli zacząłem przyzwyczajać się do tego napoju, za mych czasówuchodzącego za turecką osobliwość.Ledwie zamówiliśmy espresso i dwie porcje pasta con frutti dimarę, Pavone powiedział, że idzie wydalić to i owo, chociaż wcale nie musiał mi się opowiadać.Dawniej bym taką informację zlekceważył, teraz jednak, wpatrując się w szybę odbijającą wnętrzelokalu, zauważyłem, że zamiast do WC, skręcił do kabiny telefonicznej.Uśmiechnąłem się gorzkodo siebie.A więc jednak.Intuicja to niegłupia rzecz.Znów zmieniliśmy się przy kierownicy.Autostrada zanurzyła się w dolinie Aosta, okolonejprzez monumentalne szczyty alpejskie.Wkrótce znalezliśmy się na rozjezdzie - autostradaprowadziła wprost do tunelu świętego Bernarda, zaś stara droga lokalna serpentynami na przełęcz.- Moglibyśmy pojechać górą? - spytałem.- Oczywiście - odparł Lino.- Tyle że zajmie nam to więcej czasu.- Możliwe.Mam nadzieję jednak, że na górze nikt nie będzie specjalnie kontrolowałszalonych turystów, a poza tym chętnie obejrzałbym wschód słońca na przełęczy.- Nie ma problemu.Stromymi zakosami, dobywając resztek sił z silnika alfa romeo, dotarliśmy na szczyt.Minęły nas zaledwie dwa samochody.Co jakiś czas rzucałem okiem we wsteczne lusterka.%7ładnych świateł.Nikt za nami nie jechał.Odpowiadało to moim planom.Zaspani strażnicy na naszwidok tylko machnęli ręką, nie wychodząc ze swej budki: Jechać, jechać."Ledwie minęliśmy przełęcz, Lino, na moją prośbę, zatrzymał auto w małej zatoczcepozostawionej przez łuk drogi.Zaproponowałem mu dojście kilkaset metrów do skalnej krawędzi,skąd widok mógł być rozleglejszy.Niebo różowiało, powietrze było rześkie, przejrzyste.Po lewejstronie piętrzyła się spowita śniegiem piramida masywu Mont Blanc, niżej gęstniały mgłybezkresne.Zatrzymaliśmy się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Cóż bowiem dała mi konfrontacja ludzkichdokonań po stuleciach - ogromne rozczarowanie faktem, że postęp cywilizacyjny nie idzie w parzez kulturalnym, a nawet go wypiera.Cóż z tego, że wszyscy korzystają z higienicznych toalet, kiedygazety, które można w nich przeczytać, są coraz głupsze? Jakże się cieszyć, że mechanizmyoszczędzają niebywale czas, kiedy jest on potem beztrosko trwoniony.A ludzka wolność, czyprzypadkiem nie jest tylko finezyjniejszą formą zniewolenia?Patrząc na Lina, zastanawiałem się, kim mógłby być ten człowiek, gdyby inaczej potoczyłosię jego życie.I czy czasem jego wybór metody życiowej nie podyktowany był ambicją - niemogąc być pierwszy na ziemi, wolał być królem kanałów.***Na wieczerzę zjechaliśmy do Asyżu.Miasta, którym zachwyciłem się ongiś, spędzając tujedną jesień nad uzupełnianiem fresków Giotta i studiowaniem pewnych pism dotyczącychzielarstwa gdzie indziej zagubionych.Stanęliśmy na parkingu nieopodal katedry, która oplecionarusztowaniami dopiero dzwigała się ze zniszczeń po niedawnym trzęsieniu ziemi.Chyba w istocieciążyła nade mną klątwa Ippolita; freski górnego kościoła bowiem, w których malowaniu miałemswój udział, bezpowrotnie przepadły.W baraku obok pomieszczeń zajmowanych przezrekonstruktorów mogłem obejrzeć film, nakręcony amatorską kamerą przez jakiegoś turystępodczas przedostatniego kataklizmu.I miałem odpowiedz, jak bluzniercze były moje zachwyty nadwszechmocą człowieka.W obliczu nawet niewielkich wstrząsów tektonicznych byliśmy tylkożuczkiem na tej ziemi, a nasze arcydzieła jedynie okruchami cegły, zaprawy, farby i tynku.Zamyślony wróciłem do samochodu.Pavone, który poszedł wywiedzieć się o jakąśspokojną, nie rzucającą się w oczy kwaterę, jeszcze nie wrócił.Nie chcąc marnować czasu,przetarłem szyby i reflektory.I naraz coś podkusiło mnie, aby, wzorem Luki Torresego zajrzeć podsamochód i sprawdzić, czy gdzieś w podwoziu nie kryje się przypadkiem szpiegowskie urządzenie.Znalazłem je mimo zmyślnego ukrycia i kurzu, który je pokrywał.Przylepiony prostopadłościanik był mniejszy niż pudełko zapałek.W pierwszej chwilimiałem ochotę oderwać pluskwę i rozgnieść ją nogami na miazgę.Pohamowałem się.Pókipodsłuchujący nie zorientują się, że wiem o ich istnieniu, dopóty będę miał nad nimi przewagę.Poza tym fakt, że mnie śledzili, zamiast zabić, wskazywał, że, kimkolwiek byli, przedstawiałem dlanich jakąś wartość.Nadto powinienem ustalić, jaką rolę w tym wszystkim odgrywał Pavone.Byłwtajemniczony? Może tylko wykorzystywany.Aatwość, z jaką zdobył sprzęt, dokumenty isamochód, już wcześniej budziła we mnie nieładne podejrzenia.Musiałem jednak uzyskaćpewność.Poza tym kalkulacja podpowiadała mi, że lepiej będzie, jeśli granicę przekroczymy wedwóch, zgodnie z planem.Wrócił Lino i uradowany zaczął opowiadać o niedrogim pensjonacie położonym niedalekood strzeżonego parkingu.- Zmieniłem plany - przerwałem mu.- To znaczy?- Wydaje mi się, że błędem byłoby trwonienie czasu na nocleg tutaj.Wcześniej czy pózniejnasi prześladowcy zorientują się, że wydostaliśmy się z Rosettiny i obława obejmie cały kraj.Jedzmy dalej.Nie czuję się zmęczony.Poza tym możemy prowadzić na zmianę, a im prędzejznajdziemy się na granicy, tym lepiej.Wyglądał na zaskoczonego, ale podporządkował się, kwitując to krótko:- Jeśli uważasz, że tak będzie lepiej.Na odcinku autostrady do Bolonii prowadził Pavone, ja drzemałem, aby następnie zmienićgo za kierownicą.Cieszyłem się, nie musząc z nim rozmawiać; nie czułem się tak dobrym aktorem,by móc ukryć nagłą przemianę mego humoru.Noc była mroczna, parna.Tylko drogowskazyprzypominały nam o mijanych miastach - Modena, Parma, Cremona, Piacenza.Ileż wspomnień,zdarzeń, romansów, wykonanych dzieł i minionych przyjazni łączyło mnie z tymimiejscowościami, teraz ograniczającymi się do mijanych w zawrotnym tempie błękitnych tablic,informujących o zjazdach i wjazdach.Północ już minęła, ale ani przez chwilę nie malał ruch nadrodze, mijaliśmy wielkie ciężarówki, turystyczne vany, samochody osobowe, mozolnie ciągnąceprzyczepy kempingowe.Co jakiś czas ogarniał nas niczym rój szerszeni zagon szalonychmotocyklistów.Między Mediolanem a Turynem pochwyciła nas w swe objęcia gwałtowna burza.Zabobonni ludzie nazwaliby to widowisko istnym pandemonium.Pioruny waliły jak działa podSan Angelo, a błyskawice rozdzierały kurtynę nieba niby ogniste miecze archaniołów.Potem spadłdeszcz tak rzęsisty, że niczego nie było widać oprócz nie nadążających ścierać strug wodywycieraczek.Zwolniłem znacznie i myślałem już nawet, aby zjechać na pobocze, ale Lino uspokoił mnie- dzięki ABS nawet najgorsze kałuże nie powinny być nam straszne.Burza zresztą ustała równienagle, jak się pojawiła.Koło Castellamonte zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej uzupełnić zapas paliwa i wypićkawę.Wyznam, że powoli zacząłem przyzwyczajać się do tego napoju, za mych czasówuchodzącego za turecką osobliwość.Ledwie zamówiliśmy espresso i dwie porcje pasta con frutti dimarę, Pavone powiedział, że idzie wydalić to i owo, chociaż wcale nie musiał mi się opowiadać.Dawniej bym taką informację zlekceważył, teraz jednak, wpatrując się w szybę odbijającą wnętrzelokalu, zauważyłem, że zamiast do WC, skręcił do kabiny telefonicznej.Uśmiechnąłem się gorzkodo siebie.A więc jednak.Intuicja to niegłupia rzecz.Znów zmieniliśmy się przy kierownicy.Autostrada zanurzyła się w dolinie Aosta, okolonejprzez monumentalne szczyty alpejskie.Wkrótce znalezliśmy się na rozjezdzie - autostradaprowadziła wprost do tunelu świętego Bernarda, zaś stara droga lokalna serpentynami na przełęcz.- Moglibyśmy pojechać górą? - spytałem.- Oczywiście - odparł Lino.- Tyle że zajmie nam to więcej czasu.- Możliwe.Mam nadzieję jednak, że na górze nikt nie będzie specjalnie kontrolowałszalonych turystów, a poza tym chętnie obejrzałbym wschód słońca na przełęczy.- Nie ma problemu.Stromymi zakosami, dobywając resztek sił z silnika alfa romeo, dotarliśmy na szczyt.Minęły nas zaledwie dwa samochody.Co jakiś czas rzucałem okiem we wsteczne lusterka.%7ładnych świateł.Nikt za nami nie jechał.Odpowiadało to moim planom.Zaspani strażnicy na naszwidok tylko machnęli ręką, nie wychodząc ze swej budki: Jechać, jechać."Ledwie minęliśmy przełęcz, Lino, na moją prośbę, zatrzymał auto w małej zatoczcepozostawionej przez łuk drogi.Zaproponowałem mu dojście kilkaset metrów do skalnej krawędzi,skąd widok mógł być rozleglejszy.Niebo różowiało, powietrze było rześkie, przejrzyste.Po lewejstronie piętrzyła się spowita śniegiem piramida masywu Mont Blanc, niżej gęstniały mgłybezkresne.Zatrzymaliśmy się [ Pobierz całość w formacie PDF ]