[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To jednak był kawałek kolonii przeniesiony wkierunku szerokiej granicy.Dostrzegła nie dokończoną drogę przy końcu bocznej ulicy.Prace najwyrazniej tuprzerwano, ale tylko na pewien czas, ponieważ maszyny drogowe, nieczynne i rdzewiejące,stały po bokach.Dwie tablice z chińskimi napisami ustawiono po obu stronach biegnącej wdół bitej drogi.Ostrożnie stawiając kroki Marie zeszła po stromiznie aż do opuszczonegowybrzeża i tam usiadła na stosie kamieni; minuty wolności dawały jej bezcenne chwile spokoju.Spojrzawszy w dal zobaczyła statki odbijające od nabrzeża w Tuen Mun i te, któreprzypływały tutaj z Republiki Ludowej.O ile mogła dostrzec, te pierwsze były statkamirybackimi z sieciami rozwieszonymi na dziobach i burtach, wśród tych z kontynentu zaśprzeważały małe frachtowce, ze stosami skrzyń na pokładach - choć nie na wszystkich.Byłytakże smukłe, pomalowane na szaro patrolowce marynarki wojennej z powiewającą flagąRepubliki Ludowej.Z każdego z nich sterczały we wszystkie strony grozne, czarne działa,przy których stali nieruchomo umundurowani ludzie, spoglądający przez lornety.Od czasu doczasu któryś z patrolowców podpływał do statku rybackiego, na co rybacy reagowaligwałtowną gestykulacją.Odpowiadano im ze stoickim spokojem, a potem potężne patrolowcepowoli zawracały i odpływały.To tylko taka gra, pomyślała Marie.Północ dyskretnierozciągała całkowitą kontrolę nad akwenem, podczas gdy Południu pozostawało jedynieprotestować z powodu naruszenia jego strefy połowów.Jedni dysponowali potęgą hartowanejstali i sprawną strukturą dowodzenia, drudzy mieli miękkie sieci i upór.%7ładna ze stron nieodnosiła zwycięstwa z wyjątkiem owych dwóch rywalizujących sióstr: nudy i niepokoju.- Jingcha! - rozległ się męski wrzask z pewnej odległości.- Shei! - odwrzasnął drugi.- Ni zai zher gan shenme! Marie odwróciła się gwałtownie.Dwaj mężczyzni, którzy pojawili się u szczytu drogi, rzucili się biegiem w dół niewykończonej ulicy.Ich wrzaski wydawane rozkazującym tonem były skierowane do niej.Marie niezdarnie podniosła się z miejsca, opierając o kamienie.Mężczyzni podbiegli.Obajubrani byli w jakieś paramilitarne mundury, a przyjrzawszy im się z bliska Marie zobaczyła,że obaj byli młodzi - kilkunastoletni, najwyżej dwudziestoletni.- Bu xing! - warknął wyższy z chłopców oglądając się za siebie i gestem polecająckoledze, by chwycił Marie.Cokolwiek zamierzali, zrobili to szybko.Drugi chłopak wykręciłjej ręce do tyłu.- Dosyć tego! - krzyknęła Marie wyrywając się.- Kim jesteście?- Ta pani mówi po angielsku - oświadczył jeden z młodych ludzi.- Ja też mówię poangielsku - dodał dumnie, z namaszczeniem.- Pracowałem u jubilera w Koulunie.- Znówspojrzał w górę, w kierunku nie dokończonej drogi.- No to powiedz swojemu przyjacielowi, żeby mnie puścił!- Pani nie rozkazuje, co mam robić.Ja rozkazuję pani.- Chłopak zbliżył się do Marieze wzrokiem wlepionym w wypukłość jej piersi pod bluzką.- Ta droga jest zakazana izakazana jest ta część wybrzeża.Pani nie widziała tablic?- Nie czytam po chińsku.Przepraszam.Pójdę sobie.Tylko każ mu, żeby mnie puścił.-Nagle poczuła, jak ciało młodzieńca przywiera do jej pleców.-- Przestań! - wrzasnęła, słysząccichy śmiech i czując gorący oddech na szyi.- Czy pani czeka na łódz z kryminalistami z Republiki Ludowej? Czy daje sygnałyludziom na wodzie? - Wyższy Chińczyk podniósł obie ręce do bluzki Marie, chwytającpalcami górne guziki.- - Może ukrywa radiostację, urządzenie sygnałowe? Naszymobowiązkiem jest badanie takich spraw.Policja tego od nas oczekuje.- Idz do jasnej cholery, zabierz łapy! - Marie zaczęła się wyrywać z całej siły, kopiącna oślep.Stojący z tyłu chłopak pociągnął ją do tyłu przewracając na plecy, wyższy zaśchwycił ją za nogi i próbował je rozewrzeć wciskając własne.Nie mogła się poruszyć;leżała wyciągnięta na ukos na kamienistej plaży, mocno przytrzymywana.PierwszyChińczyk zerwał z niej bluzkę i stanik i zaczął obiema rękami ściskać jej piersi.Mariewrzasnęła, zaczęła się szarpać i nadal wrzeszczała, aż dostała po twarzy, a dwa palce wbito jejw gardło, tłumiąc krzyk do odgłosu zdławionego kaszlu.Znów ten sam koszmar co wZurychu: gwałt i śmierć na Guisan Quai.Zaciągnęli ją w gęstą trawę; chłopak znajdujący się z tyłu zatkał jej usta dłonią, azaraz potem całym ramieniem, pozbawiając Marie powietrza i uniemożliwiając jej krzyk wchwili, gdy szarpnął nią do przodu.Rzucono ją na ziemię; jeden z napastników położył się gołym brzuchem na jej twarzy, podczas gdy drugi zaczął ściągać jej spodnie i wpychać rękęmiędzy nogi.To był Zurych, i tylko zamiast walki w chłodnej ciemności Szwajcarii, wokółbył wilgotny upał Wschodu;zamiast Limmat, inna rzeka, znacznie szersza, znacznie bardziej opustoszała, azamiast jednego zwierzęcia, dwa.Czuła na sobie ciało wysokiego Chińczyka, próbującegogwałtownie w nią wejść, rozwścieczonego, że nie jest w stanie tego zrobić, bo rzucała się tak,że atak się nie udawał.Nagle chłopak leżący na jej twarzy sięgnął pod spodnie do swejpachwiny; ten ruch sprawił jej chwilową ulgę, a Marie zupełnie oszalała! Zatopiła zęby wciele nad sobą, aż trysnęła krew; w ustach poczuła mdły smak ludzkiego mięsa.Rozległy się wrzaski, uwolniono jej ręce.Gdy młody Azjata potoczył się ściskając zabrzuch, Marie kopnęła miażdżąc kolanem obnażony organ męski powyżej swej talii, a potemzaczęła orać paznokciami przerażoną, spoconą twarz wyższego chłopaka i sama podniosławrzask; krzyczała, wrzeszczała i wzywała pomocy jak jeszcze nigdy w życiu.Trzymając sięza jądra, rozwścieczony chłopak rzucił się na nią, ale już nie z zamiarem gwałtu, leczuciszenia jej.Marie dusiła się, pociemniało jej w oczach, a wówczas usłyszała w oddali innegłosy i wiedziała, że musi ostatnim krzykiem wezwać pomoc.Z desperackim wysiłkiemwbiła paznokcie w wykrzywioną twarz nad sobą, na moment uwalniając usta.- Tutaj! Tu na dole! Tutaj!Nagle wkoło niej zaroiło się od ciał, usłyszała odgłosy ciosów, kopniaków i wściekłewrzaski, ale całe to szaleństwo nie było skierowane przeciw niej.A potem zaczęła zapadać sięw ciemność, myśląc nie tylko o sobie.Dawidzie! Dawidzie, na litość boską, gdzie jesteś? %7łyj,mój najdroższy! Nie pozwól, aby znowu odebrali ci rozum.Przede wszystkim na to im niepozwól! Mnie także chcą go odebrać, ale ja na to nie pozwolę! Dlaczego oni to robią? MójBoże, dlaczego?Ocknęła się na leżance w pokoiku bez okien.Młoda Chinka, prawie dziewczynka,ocierała jej czoło chłodnym, perfumowanym materiałem.- Gdzie.? - wyszeptała Marie.- Gdzie jesteśmy? Gdzie ja jestem?Dziewczyna uśmiechnęła się słodko i wzruszyła ramionami, wskazując głowączłowieka siedzącego po drugiej stronie leżanki.Był to Chińczyk po trzydziestce, jak oceniłaMarie, w tropikalnym ubraniu i białej guayaberze zamiast koszuli.- Pozwoli pani, że się przedstawię - powiedział dobrą angielszczyzną, choć z obcymakcentem.- Nazywam się Jitai, i jestem z filii banku Hang Chów w Tuen Mun.Znajduje siępani w pakamerze fabryki tekstylnej, należącej do przyjaciela i klienta, pana Changa.Przyniesiono panią tutaj i zadzwoniono po mnie.Została pani napadnięta przez dwóchchuliganów z Didi Jingcha, co można przetłumaczyć jako Młodzieżowa Policja Pomocnicza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl