[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wojny nie wygubiły ich, lecz właśnie rozpleniły - nic im nie przydając.Wielu z nich skrwawiło się, pokryło ranami i zdobyło kalectwo w walce o wolność narodu polskiego, a ojczyzna, w nowe państwo przekształcona, nie zdołała jeszcze nic dla nich uczynić, zajęta ogólnymi biedami i ciągłym zmaganiem się z zewnętrznym wrogiem.Czekali cierpliwie - żyjąc w swych kątach, na cudzym przykominiu, śpiąc na ławkach i po zapieckach, nie mając własnego domu i nie mając nic zgoła, co by swoim nazwać mogli.Był tego po wsiach, wśród posiadaczów i półposiadaczów, tłum, mnogość, powszechność.Słaniali się po drogach jako dziady, tłukli się po dziedzińcach zabudowań, plącząc się i nie wiedząc, o co ręce zaczepić.Jakże straszną była ich zima! Jakże potworne wśród nich grasowały choroby! Jakież katusze znosiły kobiety tego klanu pariasów, gdy w ich potomstwo uderzały krosty albo to straszniejsze, co ściśnie w gardle i zadusi nieletnie dzieciątko, niczym bezlitosna kuna, ćkórz, wytracający całe kurniki ptasich piskląt.Przez szpary we wrótniach stodółek przypatrywał się starcom i staruchom wywleczonym z ogrzanych chałup przez dzieci i wnuki zdrowe na umarcie w mróz, zawieję, złożonym na snopku kłoci, aby prędzej dosz1i i nie zadręczali żywych, spracowanych i głodnych, swym kaszlem, charkaniem krwią albo nieskończonymi jękami.Podziwiał tę pierwotną, barbarzyńską bezlitość, która jest nieuniknioną ekonomią życia, życia takiego, jakie jest na wsi.Oto miał przed oczyma drugi biegun systematów urządzenia żywota ludzkiego na świecie.Patrząc na skręconą staruszkę, która na snopku słomy w stodole pomimo wszystko skonać nie mogła, a żyć w tych warunkach nie mogła również, wspominał matkę swą i jej ostatnie godziny.Tam, w świecie urządzonym według najlepszego społecznie ideału, załatwiano się szybciej i skuteczniej pomagano śmierci.Cezary plątał się teraz wśród mieszkańców wiosek, przypatrywał się ich robocie i odpoczynkowi, wglądał w ich garnusie przystawione do cudzegoognia, badając, co też jedzą.Przebiegał nawłockie lasy obserwując źle żywionych podrostków, obdartusów i sankiulotów, wyschłe, schorzałe babiny, jak kulkami obłamywały gałęzie suche, a potem wiązki ich dźwigały na plecach upadając pod ciężarem, wlokły się poprzez równinę śniegową, ażeby w mróz srogi ogrzać ręce i warzę zgotować przy ogniu świętym.Zaprawdę, gdy huczał srogi polski wicher - serce mu nieraz pękało.Pękało tak szczerze i głęboko, iż własne jego zgryzoty przymierały.Zjadł „Wilię” w domu ekonomostwa Gruboszewskich, w gronie rodziny, synów, zięciów, córek i ich potomstwa, co się z różnych stron do starych na Chłodku zjechało.Nie chciał być w Wigilię w Nawłoci, pomimo że szrama na twarzy dawno się zagoiła i tylko nieznaczna siność wskazywała, że tam niegdyś było cięcie zdrowe.Na próżno Hipolit Wielosławski przyjeżdżał na Chłodek, na próżno, wyprowadziwszy przyjaciela w pole, błagał go o przybycie do Nawłoci.Nic nie pomogło.W czasie tej to Hipolita wizyty padła wiadomość rzucona mimochodem:- Ale, ale, czy ty wiesz, Czaruś, że nasza piękna sąsiadka, pani Laura, jest już panią Barwicką.- Nic o tym nie wiem.- mrukął Cezary czując, jak w nim serce i krew w żyłach lodowacieje.- Jakże! Przysłali zawiadomienie o ślubie.- Gdzie? O ślubie?- Z Krakowa.Ślub za jakimś tam indultem.Zawiadomienie na brystolu, litografowane morowo, z tytułami i genealogiami.Chcesz, to ci przywiozę?- A mnie to po co?- Myślałem, że cię to obchodzi.- Do diabła z tym! - mruknął Cezary i zaczął mówić o czym innym.Ale ta wiadomość w serce go poraziła.Teraz już zgasły wszelkie tajne nadzieje.Ustały już wszelkie marzenia zaskórne, hodowane w pomroce pomimo wszystko.Potworność faktu, oczywistość tryumfu Barwickiego dusiła go za gardło.Cezary musiał „robić” podwójnie.Chodził, biegał, wtrącał się, wścibiał, podglądał, nasłuchiwał.Uczył się ostatnich sekretów życia biedoty.Pewnego jednak dnia wstawszy o ciemnej nocy do dnia, oświadczył panu Gruboszewskiemu, że już ma dosyć, dłużej tu już nie będzie marudził.Odjeżdża do miasta.Powraca do swoich trupków w prosektorium.Pan Gruboszewski ucieszył się, jakby mu kto cały Chłodek na własność darował.Do trupów w czymś tam takim? Bagatela.Tak-że trza było gadać od samego początku, że to chodzi o romanse i filozofie!Cezary napisał do Hipolita bilecik z prośbą o konie do stacji.Zanim konie nadeszły, zebrał swoje manatki, zapakował walizkę i czule, ogniście żegnany, pojechał do Nawłoci [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl