[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wystarczy mi świadomość, żemam podłogi.Po co dokładać sobie pracy i je szorować?Podobne przemyślenia miał na temat okien.Obwieścił, żenie kupuje gazet, a gdyby je miał, to przeznaczyłby je na opał, anie marnował na pucowanie okien, skoro za godzinę i takzmoczy je deszcz.I skoro mowa o marnowaniu, to czy mampojęcie, ile octu idzie na umycie jednego okna? Lepiej będzie, jeśli go wleję do wody mineralnej ielegancko wypiję na zimno.Wolę przepchać własne rury niżmyć okna.Kuchnię pomalował na kolor dojrzałej, czerwonej śliwki.Twierdzi, że to na moją cześć, bo przywiązuję dużą wagę dobarw.Chyba w ten sposób usiłuje przekazać mi, że chce, abyjego kuchnia była także moją.Kominek, który postawił namiejscu małego kuchennego pieca, jest moim zdaniemnajładniejszy w całym domu.Zrobiono go z białego,pożółkłego marmuru, a jego obrzeża i skosy są wykonane zczarnego bazaltu.Na szerokiej, również czarnej półce nadkominkiem leżą stosiki książek, a obok nich stoją dwa żółteceramiczne dzbanki. Są bardzo stare, Chou, należały do mojej babci.Kiedyśbył jeszcze jeden, ale na razie go nie znalazłem.Nie szkodzi, cosię odwlecze, to nie uciecze.Może któregoś dnia znowunapełnimy je winem, jak sądzisz?Obok paleniska widzę złożoną kołdrę Flori.Leży na fotelu zdrewna wiśniowego, tak jak kiedyś w jej małym salotto.Podjedną ze ścian piętrzą się sterty książek, słoików oraz stosytalerzy i półmisków to spadek po jego matce i Flori, którychobecność jest nadal wyczuwalna w domu.To wszystko wkrótcetrafi z podłogi na półki, mocowane niemal na całej wysokościściany, prawie do świeżo przetartych oliwą belek stropowych.Barłozzo poprzybijał do nich wielkie czarne haki z żelaza, żebyczekały na udzce zwierzyny, sznury fig i kasztanów.Na raziedostrzegam na jednym z nich samotną suszoną kiełbaskę orazgarść polnych, zbrązowiałych kwiatków.Tuż przy domu, zprawej strony kuchennych drzwi ciągną się długie i stromeschody, pokryte porostami i prowadzące do piwnicy na owoce.Nad wejściem do niej zwisają piękne winorośle, sękate iskręcone w łuk.Za drzwiami trzeba pokonać jeszcze dwastopnie, żeby stanąć na grubych, płaskich płytach z kamienia,wkopanych bezpośrednio w ziemię.Zastanawiam się, ilekabaczków, melonów, ziemniaków i jabłek trafiało do tejmrocznej piwnicy i walało się po niej w oczekiwaniu nakobietę gotową zejść tutaj ze świecą i uniesioną spódnicą, żebynabrać do fartucha tego, co było jej potrzebne.Barlozzo nie zgromadził zbyt wielu mebli, nie ma zamiaruotaczać się nimi.W jego domu jest łóżko, w którym się urodziłi w którym pewnej nocy po wojnie umarła jego matka. Nie prześladuje mnie to, ani trochę.Aóżko zrobił jejojciec, ona się w nim urodziła, ja się w nim urodziłem.Ona wnim umarła.Jak mi dopisze szczęście, to i ja w nim umrę.Jestczęścią mnie tłumaczy i długimi, kościstymi dłońmigłaszcze krzywizny pociemniałego ze starości drewna.Niemal wszyscy mieszkamy w ruinach, Chou, we własnychlub tych, które dziedziczymy.Ruiny są wieczne.Gdy byłemmłody, uważałem ruiny za coś nienaruszalnego.Wierzyłem, żemuszę je zaakceptować jako swoje brzemię, bo nie maminnego wyjścia.Ale niech mnie piekło pochłonie, jeśliprzekażę je następnemu pokoleniu.Chciałem, żeby ten ból umarł wraz ze mną i dlatego nigdynie poślubiłem Flori.Popełniłem błąd.Gdybyśmy ułożyli sobierazem życie, może mieli dzieci, chyba udałoby nam się zrobićporządek z tym gruzowiskiem.Pewnie wspólnymi siłamiuśpilibyśmy demony, a kto wie, może wypędzilibyśmy je razna zawsze.Rzecz jasna, symbolika tego miejsca czym byłokiedyś, czym jest teraz musi prowokować takie myśli.Remontuję dom i mam wrażenie, że reperuję albo przynajmniejulepszam coś innego.Ale to mnie męczy, Chou.Rozumiesz, wczym rzecz, prawda? Rozumiem.Zwietnie rozumiem.Nie potrafię opisać, jak uwielbiam tego starca.Widzę iczuję, co się w nim zmieniło.Teraz próbuje wyrwać się zmroku ruin, podąża ku światłu.Wiem jednak, że jegoważniejsza, niepocieszona część pozostanie w ukryciu.Taktrudno ukoić wewnętrzny ból.Zachował stół kuchenny pb matce.Smugi białej farbyjeszcze nie odpadły z chropowatych, kasztanowych nóg mebla,blat zrobiono z brązowego marmuru.Zostawił też wielką szafę,głęboką i szeroką, w której przechowywała słoiki zprzetworami z owoców i warzyw.Choć w środku jeszcze nicnie ma, to Barlozzo trzyma drzwi otwarte na oścież, jakbyciągle widział, co tam kiedyś było. Cudowna sprawa, Chou: nic do niczego nie pasuje, więcwszystko pasuje do wszystkiego.Mam siedemdziesiąt sześć lati to jest pierwszy dom, który sobie zbudowałem.NiezaAvcześnie, prawda? Moim zdaniem masz świetne wyczucie czasu.Nie licząc spaceru po posiadłości i rzadkich chwilodpoczynku, na który pozwala sobie co parę godzin, żeby znami usiąść i porozmawiać w jego ciężarówce, jeśli pada,albo na szczycie wzgórza, gdy dopisuje pogoda rzadkowiduję Księcia i niemal równie rzadko Fernanda.Przez tychkilka dni często wybierałam się na długie spacery, żeby niewchodzić im w paradę, bo byli pochłonięci męską pracą i niezwracali na mnie uwagi.W końcu czwartego dniapostanowiłam zostać na Via Postierla.Gdybyśmy dysponowalidrugim samochodem, a ja miałabym prawo jazdy, wówczasnajchętniej gotowałabym wszystkim kolację i przyjeżdżała znią do ruin pod sam koniec dnia pracy.Było jednak inaczej,więc Fernando wyjeżdżał do Orvieto około siódmej i tuż przedósmą wyłaniał się zza drzwi ogrodowych, a ja witałam gozimnym winem.Po kąpieli przebieraliśmy się, ale Fernando był zbytzmęczony, żeby wsiadać z powrotem do samochodu i jechaćdo Mirandy.Oboje przepadaliśmy za wizytami u niej, alezapomnieliśmy, jak przyjemnie jest spędzać czas w domu, aprzynajmniej spokojnie sobie posiedzieć.Przedtem odmiesięcy nie odpoczęliśmy razem przy świecach i winie,pochłonięci własną wygodą, rozgadani i roześmiani albomilczący i zapatrzeni w siebie jak młodzi kochankowie.Raczyliśmy się niecodziennymi, ale przy tym bardzo prostymipotrawami, siedzieliśmy po turecku przed marmurowymstołem przy wygaszonym kominku, patrzyliśmy, jak wiatr ztarasu targa zasłony i kołysze płomieniami świec.Szykowałamna przykład półmisek pomidorówz ogrodu Tomassiny, nadziewanych pesto z rukoli, któreprzyrządzam w starym, marmurowym mozdzierzu zdrewnianym tłuczkiem, kupionym od rzemieślnika przy Viadel Duomo.Rozcieram na kremową masę dwie główkimłodego czosnku, dodaję ciepły miąższ świeżo ugotowanych,również młodych ziemniaków, nieco pokruszonych orzechówwłoskich, wrzucam porwane, ciemne liście rukoli o ostrymsmaku i rytmicznie ubijam.Parmigiano od wędrownegosprzedawcy sera trę wprost do mozdzierza, dalej ubijam i tłukę.Oliwę z oliwek, najlepszą na świecie, kupuję u Emilia, w jegosklepie naprzeciwko Palazzo Ubaldini, i dodaję kroplami zbutelki.Przez cały czas mieszam, aż wreszcie sos staje sięlśniący i gęsty niczym pudding.Trzeba mocnej ręki, żeby goprzygotować.Biorę spory pomidor, odcinam wierzch,wydłubuję część miąższu i lekko solę soczyste wnętrze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Wystarczy mi świadomość, żemam podłogi.Po co dokładać sobie pracy i je szorować?Podobne przemyślenia miał na temat okien.Obwieścił, żenie kupuje gazet, a gdyby je miał, to przeznaczyłby je na opał, anie marnował na pucowanie okien, skoro za godzinę i takzmoczy je deszcz.I skoro mowa o marnowaniu, to czy mampojęcie, ile octu idzie na umycie jednego okna? Lepiej będzie, jeśli go wleję do wody mineralnej ielegancko wypiję na zimno.Wolę przepchać własne rury niżmyć okna.Kuchnię pomalował na kolor dojrzałej, czerwonej śliwki.Twierdzi, że to na moją cześć, bo przywiązuję dużą wagę dobarw.Chyba w ten sposób usiłuje przekazać mi, że chce, abyjego kuchnia była także moją.Kominek, który postawił namiejscu małego kuchennego pieca, jest moim zdaniemnajładniejszy w całym domu.Zrobiono go z białego,pożółkłego marmuru, a jego obrzeża i skosy są wykonane zczarnego bazaltu.Na szerokiej, również czarnej półce nadkominkiem leżą stosiki książek, a obok nich stoją dwa żółteceramiczne dzbanki. Są bardzo stare, Chou, należały do mojej babci.Kiedyśbył jeszcze jeden, ale na razie go nie znalazłem.Nie szkodzi, cosię odwlecze, to nie uciecze.Może któregoś dnia znowunapełnimy je winem, jak sądzisz?Obok paleniska widzę złożoną kołdrę Flori.Leży na fotelu zdrewna wiśniowego, tak jak kiedyś w jej małym salotto.Podjedną ze ścian piętrzą się sterty książek, słoików oraz stosytalerzy i półmisków to spadek po jego matce i Flori, którychobecność jest nadal wyczuwalna w domu.To wszystko wkrótcetrafi z podłogi na półki, mocowane niemal na całej wysokościściany, prawie do świeżo przetartych oliwą belek stropowych.Barłozzo poprzybijał do nich wielkie czarne haki z żelaza, żebyczekały na udzce zwierzyny, sznury fig i kasztanów.Na raziedostrzegam na jednym z nich samotną suszoną kiełbaskę orazgarść polnych, zbrązowiałych kwiatków.Tuż przy domu, zprawej strony kuchennych drzwi ciągną się długie i stromeschody, pokryte porostami i prowadzące do piwnicy na owoce.Nad wejściem do niej zwisają piękne winorośle, sękate iskręcone w łuk.Za drzwiami trzeba pokonać jeszcze dwastopnie, żeby stanąć na grubych, płaskich płytach z kamienia,wkopanych bezpośrednio w ziemię.Zastanawiam się, ilekabaczków, melonów, ziemniaków i jabłek trafiało do tejmrocznej piwnicy i walało się po niej w oczekiwaniu nakobietę gotową zejść tutaj ze świecą i uniesioną spódnicą, żebynabrać do fartucha tego, co było jej potrzebne.Barlozzo nie zgromadził zbyt wielu mebli, nie ma zamiaruotaczać się nimi.W jego domu jest łóżko, w którym się urodziłi w którym pewnej nocy po wojnie umarła jego matka. Nie prześladuje mnie to, ani trochę.Aóżko zrobił jejojciec, ona się w nim urodziła, ja się w nim urodziłem.Ona wnim umarła.Jak mi dopisze szczęście, to i ja w nim umrę.Jestczęścią mnie tłumaczy i długimi, kościstymi dłońmigłaszcze krzywizny pociemniałego ze starości drewna.Niemal wszyscy mieszkamy w ruinach, Chou, we własnychlub tych, które dziedziczymy.Ruiny są wieczne.Gdy byłemmłody, uważałem ruiny za coś nienaruszalnego.Wierzyłem, żemuszę je zaakceptować jako swoje brzemię, bo nie maminnego wyjścia.Ale niech mnie piekło pochłonie, jeśliprzekażę je następnemu pokoleniu.Chciałem, żeby ten ból umarł wraz ze mną i dlatego nigdynie poślubiłem Flori.Popełniłem błąd.Gdybyśmy ułożyli sobierazem życie, może mieli dzieci, chyba udałoby nam się zrobićporządek z tym gruzowiskiem.Pewnie wspólnymi siłamiuśpilibyśmy demony, a kto wie, może wypędzilibyśmy je razna zawsze.Rzecz jasna, symbolika tego miejsca czym byłokiedyś, czym jest teraz musi prowokować takie myśli.Remontuję dom i mam wrażenie, że reperuję albo przynajmniejulepszam coś innego.Ale to mnie męczy, Chou.Rozumiesz, wczym rzecz, prawda? Rozumiem.Zwietnie rozumiem.Nie potrafię opisać, jak uwielbiam tego starca.Widzę iczuję, co się w nim zmieniło.Teraz próbuje wyrwać się zmroku ruin, podąża ku światłu.Wiem jednak, że jegoważniejsza, niepocieszona część pozostanie w ukryciu.Taktrudno ukoić wewnętrzny ból.Zachował stół kuchenny pb matce.Smugi białej farbyjeszcze nie odpadły z chropowatych, kasztanowych nóg mebla,blat zrobiono z brązowego marmuru.Zostawił też wielką szafę,głęboką i szeroką, w której przechowywała słoiki zprzetworami z owoców i warzyw.Choć w środku jeszcze nicnie ma, to Barlozzo trzyma drzwi otwarte na oścież, jakbyciągle widział, co tam kiedyś było. Cudowna sprawa, Chou: nic do niczego nie pasuje, więcwszystko pasuje do wszystkiego.Mam siedemdziesiąt sześć lati to jest pierwszy dom, który sobie zbudowałem.NiezaAvcześnie, prawda? Moim zdaniem masz świetne wyczucie czasu.Nie licząc spaceru po posiadłości i rzadkich chwilodpoczynku, na który pozwala sobie co parę godzin, żeby znami usiąść i porozmawiać w jego ciężarówce, jeśli pada,albo na szczycie wzgórza, gdy dopisuje pogoda rzadkowiduję Księcia i niemal równie rzadko Fernanda.Przez tychkilka dni często wybierałam się na długie spacery, żeby niewchodzić im w paradę, bo byli pochłonięci męską pracą i niezwracali na mnie uwagi.W końcu czwartego dniapostanowiłam zostać na Via Postierla.Gdybyśmy dysponowalidrugim samochodem, a ja miałabym prawo jazdy, wówczasnajchętniej gotowałabym wszystkim kolację i przyjeżdżała znią do ruin pod sam koniec dnia pracy.Było jednak inaczej,więc Fernando wyjeżdżał do Orvieto około siódmej i tuż przedósmą wyłaniał się zza drzwi ogrodowych, a ja witałam gozimnym winem.Po kąpieli przebieraliśmy się, ale Fernando był zbytzmęczony, żeby wsiadać z powrotem do samochodu i jechaćdo Mirandy.Oboje przepadaliśmy za wizytami u niej, alezapomnieliśmy, jak przyjemnie jest spędzać czas w domu, aprzynajmniej spokojnie sobie posiedzieć.Przedtem odmiesięcy nie odpoczęliśmy razem przy świecach i winie,pochłonięci własną wygodą, rozgadani i roześmiani albomilczący i zapatrzeni w siebie jak młodzi kochankowie.Raczyliśmy się niecodziennymi, ale przy tym bardzo prostymipotrawami, siedzieliśmy po turecku przed marmurowymstołem przy wygaszonym kominku, patrzyliśmy, jak wiatr ztarasu targa zasłony i kołysze płomieniami świec.Szykowałamna przykład półmisek pomidorówz ogrodu Tomassiny, nadziewanych pesto z rukoli, któreprzyrządzam w starym, marmurowym mozdzierzu zdrewnianym tłuczkiem, kupionym od rzemieślnika przy Viadel Duomo.Rozcieram na kremową masę dwie główkimłodego czosnku, dodaję ciepły miąższ świeżo ugotowanych,również młodych ziemniaków, nieco pokruszonych orzechówwłoskich, wrzucam porwane, ciemne liście rukoli o ostrymsmaku i rytmicznie ubijam.Parmigiano od wędrownegosprzedawcy sera trę wprost do mozdzierza, dalej ubijam i tłukę.Oliwę z oliwek, najlepszą na świecie, kupuję u Emilia, w jegosklepie naprzeciwko Palazzo Ubaldini, i dodaję kroplami zbutelki.Przez cały czas mieszam, aż wreszcie sos staje sięlśniący i gęsty niczym pudding.Trzeba mocnej ręki, żeby goprzygotować.Biorę spory pomidor, odcinam wierzch,wydłubuję część miąższu i lekko solę soczyste wnętrze [ Pobierz całość w formacie PDF ]