[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uklękła nad na wpół ogłuszoną Lynn, której lewy nadgarstek wciąż był przywiązany dokrzesła.- Wykończyłaś mnie - wykrztusiła.- Ty i twoje śpiewy mnie wykończyły.Ale zapłacisz zato!Przystawiła pazur do oczu Lynn.Widać było ostre jak brzytwa końcówki.- O tak, zapłacisz.Więc wiesz wszystko o mężczyznach, tak? I myślisz, że wciąż będą ciępragnąć z poszarpanymi cyckami?Lynn wiedziała, co zaraz nastąpi.Wyciągnęła wolne ramię, starając się walczyć z Tyler.Twarz kobiety przypominała teraz białą, oszalałą maskę, ślina ciekła jej z kącików ust.Przytrzymała rękę Lynn, uniosła szpony.Rozległ się ogłuszający odgłos wystrzału i na szyi kobiety otwarła się czarna dziura nawysokości męskiego jabłka Adama.Upuściła szpony i zachwiała się do przodu.Zagulgotała.Jejdłonie powędrowały do gardła.Fontanna krwi bryznęła na udo Lynn.Rozległ się drugi wystrzał, kładąc koniec życiu Tyler i wychodząc pomiędzy zabliznionymipiersiami.Chwiała się, lecąc w tył.Z obu ran tryskała krew.Wciąż gulgotała i próbowała schwycićsię czegoś.Rozległ się kolejny strzał, który rozorał jej czoło.Głowa poleciała do tyłu wrozbryzgach krwi i mózgu, po czym ciało rzucone impetem wypadło na balkon.Już martwa,zdmuchnięta na zawsze, walnęła biodrami w barierkę.Górna połowa ciała przeciążyła, przekręciłasię na drugą stronę, zwisając z barierki.po czym runęła w dół, łopocząc rozpiętymi połami bluzy.Został tylko balkon otwarty na oścież czasu i przestrzeni.W chacie pojawił się cień.- Richard! Och Richard! - załkała Lynn, zawzięcie starając się odzyskać władzę w nogach.-Dzięki Bogu! Dzięki.?Niedowidzącymi jeszcze oczami wpatrywała się w zwalistą postać, odcinającą się wdrzwiach wejściowych.Na zacienionej twarzy - nie była to twarz Richarda - zobaczyła wpatrującesię w nią lodowate oczy, wyzbyte wszelkich uczuć mrożące krew w żyłach swym zimnymblaskiem.Następnie wszystko, jak na filmie, cały obraz zaciemnił się i zamazał.I w następnej chwilizniknął z wizji, ustępując miejsca mrocznej niepamięci.Dziewczyna padła.Donald Conti pospiesznie sprawdził wnętrze chaty, ale nie znalazł niczego ciekawego.Wsunął do kieszeni broń Emmy Tyler i kluczyki do jej samochodu, następnie ponownie sprawdził,w jakim stanie znajduje się dziewczyna.Z całą pewnością była nieprzytomna, zdrowo się walnęła opodłogowe deski.No i należy dodać do tego grozę sytuacji, grozę, którą zafundowała jej EmmaTyler.Conti wydał z siebie sardoniczne mruknięcie, myśląc o tej Tyler.Dogonił starą pannę zeszłego wieczoru, kiedy zauważył jej samochód na parkinguSchweitzerhofu.Oznaczało to, że czeka go ciężka noc, ale ocenił, że się opłaci.Conti poradził sobie doskonale w ciężkich chwilach i wykorzystując fundusze PSISAC,kupił niewielki, wysoki furgon kempingowy, z tych, które ostatnio były popularne na kontynencie.Zaparkował go na wprost samochodu Tyler i przesiedział w nim całą noc, wyglądając, co jakiś czasprzez szparę w zasłonie, ziewając, paląc od czasu do czasu, aż na horyzoncie pokazał się jasnypasek świtu.Był zmęczony, jednak nie na tyle, by usnąć.Wręcz przeciwnie, okoliczności nie dawałyContiemu zasnąć.Ostatnio coś się działo w St.Andreasbergu, dzięki czemu pozostał czujny.Nieustannie słychać było zawodzenie policyjnych syren; czasami gdzieś wybuchał jakiś pożar zhukiem płomieni, rozświetlając rdzawą łuną południowy kraj miasteczka.Zarażeni plagą umysłutańczyli na ulicach, aż odnośne władze pojawiły się w uzbrojonych czarnych furgonach iodciągnęły ich.O tak, naprawdę zaczęło się robić nieprzyjemnie.A jednak była to za długa noc i cierpliwość Contiego była na wyczerpaniu.Odnalazłkobietę, która go oszukała, i chciał się teraz z nią policzyć.Oczywiście, dopadnie ją prędzej czypózniej, jak sobie obiecał - nawet, jeśli będzie musiał czekać do końca świata - ale nie było tokonieczne.Bo oto, kiedy zaczęły śpiewać ptaki, a mgła zeszła z gór, pojawiła się też Emma Tyler.I Conti pojechał za nią, trzymając się ostrożnie z tyłu.Chciał po prostu dopaść ją w jakimśustronnym miejscu i wydusić z jej chudej powłoki wszystko, czego się dowiedziała, a potem jązabić.Ale jak się okazało, sprawy miały się o wiele lepiej, lepiej, niż przypuszczał w najśmielszychsnach.Kiedy skręciła, niemal ją zgubił, ale po chwili zauważył tylne światła wozu znikające wleśnej przecince i widział, jak parkuje samochód w młodniku.Zapalił papierosa i poczekał nadalszy rozwój wypadków.Był niemal pewien, że jest bliżej uciekinierów, niż mógł podejrzewać.Kiedy zrobiło się jaśniej, zobaczył, jak Richard Stone wyjeżdża wielkim mercedesem wnieznanym kierunku, a wkrótce potem ponownie pojawiły się światła samochodu Emmy Tyler.Kierowała się przez zamglone zbocze wprost na górę.I wtedy Conti dostrzegł smużkę dymuunoszącą się z chaty, i resztę można sobie dopowiedzieć z łatwością.Tyler chciała dopaśćdziewczynę, ponieważ wiedziała, że Stone do niej wróci.Conti był dużym, silnym mężczyzną.Chociaż nie wyleczył się jeszcze po laniu, jakie dostałod Phillipa Stone'a, był bardzo sprawny.Postanowił opuścić samochód i podążyć za Tyler napiechotę, biegnąc niespiesznym truchtem pod górę między sosnami wzdłuż krawędzi na szczyt.Odległość wynosiła jakieś 1200 metrów, ale szlak wiódł pod górę po leśnym gruncie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Uklękła nad na wpół ogłuszoną Lynn, której lewy nadgarstek wciąż był przywiązany dokrzesła.- Wykończyłaś mnie - wykrztusiła.- Ty i twoje śpiewy mnie wykończyły.Ale zapłacisz zato!Przystawiła pazur do oczu Lynn.Widać było ostre jak brzytwa końcówki.- O tak, zapłacisz.Więc wiesz wszystko o mężczyznach, tak? I myślisz, że wciąż będą ciępragnąć z poszarpanymi cyckami?Lynn wiedziała, co zaraz nastąpi.Wyciągnęła wolne ramię, starając się walczyć z Tyler.Twarz kobiety przypominała teraz białą, oszalałą maskę, ślina ciekła jej z kącików ust.Przytrzymała rękę Lynn, uniosła szpony.Rozległ się ogłuszający odgłos wystrzału i na szyi kobiety otwarła się czarna dziura nawysokości męskiego jabłka Adama.Upuściła szpony i zachwiała się do przodu.Zagulgotała.Jejdłonie powędrowały do gardła.Fontanna krwi bryznęła na udo Lynn.Rozległ się drugi wystrzał, kładąc koniec życiu Tyler i wychodząc pomiędzy zabliznionymipiersiami.Chwiała się, lecąc w tył.Z obu ran tryskała krew.Wciąż gulgotała i próbowała schwycićsię czegoś.Rozległ się kolejny strzał, który rozorał jej czoło.Głowa poleciała do tyłu wrozbryzgach krwi i mózgu, po czym ciało rzucone impetem wypadło na balkon.Już martwa,zdmuchnięta na zawsze, walnęła biodrami w barierkę.Górna połowa ciała przeciążyła, przekręciłasię na drugą stronę, zwisając z barierki.po czym runęła w dół, łopocząc rozpiętymi połami bluzy.Został tylko balkon otwarty na oścież czasu i przestrzeni.W chacie pojawił się cień.- Richard! Och Richard! - załkała Lynn, zawzięcie starając się odzyskać władzę w nogach.-Dzięki Bogu! Dzięki.?Niedowidzącymi jeszcze oczami wpatrywała się w zwalistą postać, odcinającą się wdrzwiach wejściowych.Na zacienionej twarzy - nie była to twarz Richarda - zobaczyła wpatrującesię w nią lodowate oczy, wyzbyte wszelkich uczuć mrożące krew w żyłach swym zimnymblaskiem.Następnie wszystko, jak na filmie, cały obraz zaciemnił się i zamazał.I w następnej chwilizniknął z wizji, ustępując miejsca mrocznej niepamięci.Dziewczyna padła.Donald Conti pospiesznie sprawdził wnętrze chaty, ale nie znalazł niczego ciekawego.Wsunął do kieszeni broń Emmy Tyler i kluczyki do jej samochodu, następnie ponownie sprawdził,w jakim stanie znajduje się dziewczyna.Z całą pewnością była nieprzytomna, zdrowo się walnęła opodłogowe deski.No i należy dodać do tego grozę sytuacji, grozę, którą zafundowała jej EmmaTyler.Conti wydał z siebie sardoniczne mruknięcie, myśląc o tej Tyler.Dogonił starą pannę zeszłego wieczoru, kiedy zauważył jej samochód na parkinguSchweitzerhofu.Oznaczało to, że czeka go ciężka noc, ale ocenił, że się opłaci.Conti poradził sobie doskonale w ciężkich chwilach i wykorzystując fundusze PSISAC,kupił niewielki, wysoki furgon kempingowy, z tych, które ostatnio były popularne na kontynencie.Zaparkował go na wprost samochodu Tyler i przesiedział w nim całą noc, wyglądając, co jakiś czasprzez szparę w zasłonie, ziewając, paląc od czasu do czasu, aż na horyzoncie pokazał się jasnypasek świtu.Był zmęczony, jednak nie na tyle, by usnąć.Wręcz przeciwnie, okoliczności nie dawałyContiemu zasnąć.Ostatnio coś się działo w St.Andreasbergu, dzięki czemu pozostał czujny.Nieustannie słychać było zawodzenie policyjnych syren; czasami gdzieś wybuchał jakiś pożar zhukiem płomieni, rozświetlając rdzawą łuną południowy kraj miasteczka.Zarażeni plagą umysłutańczyli na ulicach, aż odnośne władze pojawiły się w uzbrojonych czarnych furgonach iodciągnęły ich.O tak, naprawdę zaczęło się robić nieprzyjemnie.A jednak była to za długa noc i cierpliwość Contiego była na wyczerpaniu.Odnalazłkobietę, która go oszukała, i chciał się teraz z nią policzyć.Oczywiście, dopadnie ją prędzej czypózniej, jak sobie obiecał - nawet, jeśli będzie musiał czekać do końca świata - ale nie było tokonieczne.Bo oto, kiedy zaczęły śpiewać ptaki, a mgła zeszła z gór, pojawiła się też Emma Tyler.I Conti pojechał za nią, trzymając się ostrożnie z tyłu.Chciał po prostu dopaść ją w jakimśustronnym miejscu i wydusić z jej chudej powłoki wszystko, czego się dowiedziała, a potem jązabić.Ale jak się okazało, sprawy miały się o wiele lepiej, lepiej, niż przypuszczał w najśmielszychsnach.Kiedy skręciła, niemal ją zgubił, ale po chwili zauważył tylne światła wozu znikające wleśnej przecince i widział, jak parkuje samochód w młodniku.Zapalił papierosa i poczekał nadalszy rozwój wypadków.Był niemal pewien, że jest bliżej uciekinierów, niż mógł podejrzewać.Kiedy zrobiło się jaśniej, zobaczył, jak Richard Stone wyjeżdża wielkim mercedesem wnieznanym kierunku, a wkrótce potem ponownie pojawiły się światła samochodu Emmy Tyler.Kierowała się przez zamglone zbocze wprost na górę.I wtedy Conti dostrzegł smużkę dymuunoszącą się z chaty, i resztę można sobie dopowiedzieć z łatwością.Tyler chciała dopaśćdziewczynę, ponieważ wiedziała, że Stone do niej wróci.Conti był dużym, silnym mężczyzną.Chociaż nie wyleczył się jeszcze po laniu, jakie dostałod Phillipa Stone'a, był bardzo sprawny.Postanowił opuścić samochód i podążyć za Tyler napiechotę, biegnąc niespiesznym truchtem pod górę między sosnami wzdłuż krawędzi na szczyt.Odległość wynosiła jakieś 1200 metrów, ale szlak wiódł pod górę po leśnym gruncie [ Pobierz całość w formacie PDF ]