[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dobra.Zaczekaj.Wszedł do domu, kołysząc się jak kaczka.Pomyślałem, że pew-nie stąd wzięło się jego przezwisko.Wkrótce wrócił z filiżanką wrękach.- Niestety, nie jest za zimny.Woda w kranie ścieka godzinami.- Nie szkodzi.Podał mi filiżankę i uważnie się przyglądał, jak piję.- Dobry? Lepszy byłby z lodem.- Nie, jest w sam raz.- Mogę przynieść kilka kostek.- Nie trzeba.- Dopiłem resztkę soku.- Był taki, jak trzeba.- Zwietnie.- Uśmiechnął się promiennie.- Chcesz obejrzeć mójpokój?* * *Pokój pana Kaczora był bardzo podobny do mojego: stertyubrań, na ścianach plakaty z pozaginanymi rogami, zmięta kapa ustóp łóżka, poobijane matchboksy na półkach, wszędzie szklanekulki i żołnierzyki.Jedyną różnicą było to, że dzieliłem pokój zmłodszym bratem, co po dwakroć zwiększało bałagan.191 Na podłodze pośrodku pokoju piętrzył się przewrócony stos ko-miksów z Tintinem i Asteriksem.- O kurde! - rzuciłem z podziwem.- Ale kolekcja!Pan Kaczor szeroko otworzył oczy, podbiegł do drzwi i nerwowowyjrzał na korytarz.- Richard - syknął, odwracając się do mnie z surowo unie-sionym palcem.- Nie wolno tego mówić!- Nie wolno mówić  O kurde ? Zaczerwienił się i gwałtowniezamachał rękami.- Ciii! Jeszcze ktoś usłyszy!- Ale.- %7ładnych  ale ! - Zniżył głos do szeptu.- Każde przekleństwokosztuje w tym domu dwa pensy!- Aha.Już nie będę.- To dobrze - odparł poważnie.- Powinieneś zapłacić, ale po-nieważ nie znałeś przepisów, odstąpię od wyegzekwowania kary.- Dzięki.- Podszedłem do sterty komiksów i wziąłem pierwszy zwierzchu.Cygara faraona.- Widzę, że lubisz Tintina.- Uwielbiam! A ty? Mam wszystkie numery oprócz pierwszego.- A ja wszystkie, łącznie z pierwszym.- Błękitnego lotosa też?- Ale tylko po francusku.- No, właśnie! Dlatego go nie mam.Strasznie mnie to wnerwia.- Niech ktoś ci poczyta.Mnie czytała mama.Zwietna rzecz.Pan Kaczor wzruszył ramionami.- Moja mama nie zna francuskiego.- Aha.- Który lubisz najbardziej?- Hmm.Trudne pytanie.- Myślałem kilka sekund.- Na pewnonie Tintina w Ameryce.- Ani Szmaragd Castafiore.- Nie, ani tego.Bo ja wiem? Może Tintina w Tybecie.AlboKraba ze złotymi kleszczami.Nie potrafię się zdecydować.- Chcesz wiedzieć, który ja lubię najbardziej?192 - No?- Więzniów słońca.Kiwnąłem głową.- Mocna rzecz.- Tak.Pokazać ci inną książkę, którą też bardzo lubię?- Pokaż.Pan Kaczor ukucnął, pomacał pod łóżkiem i wyciągnął stamtądksięgę wielkości stolika do kawy.Jej czerwone okładki zdobił jedy-nie tytuł tłoczony złotymi literami.Time.Dekada w fotografii:1960-1970.- To książka taty - rzucił lekko.Usiadł na podłodze i poklepałmiejsce obok siebie.- Nawet nie powinienem jej tu mieć.Wiesz co?- No?- W tej książce.- Dla większego efektu dramatycznie zawiesiłgłos.- W tej książce jest zdjęcie dziewczyny.Głośno prychnąłem.- Wielkie mi co.- Ale gołej dziewczyny!- Gołej?- Uhm.Chcesz zobaczyć?- Jasne.- Dobra, zaczekaj.- Zaczął kartkować album.- To gdzieś wśrodku.Mam! Spójrz!Położyłem sobie księgę na kolanach.Dziewczynka była rzeczy-wiście goła i miała dziesięć, dwanaście lat.Biegła wiejską drogą.Pan Kaczor nachylił się i przytknął usta do mojego ucha.- Widać dokładnie wszystko! - szepnął podniecony.- Fakt - przyznałem.- Wszyściutko! Każdy szczególik! - Zachichotał, zakrył usta rę-kami i zakołysał się nerwowo.- Wszyściutko!- Tak - odrzekłem i nagle ogarnęła mnie osobliwa niepewność.W zdjęciu było coś dziwnego.Popatrzyłem na pola wokół drogi, nienaturalnie płaskie i obce.Potem zauważyłem grupkę budynków za dziewczynką, albo nie-ostrych, albo rozmytych w obłokach dymu.Dziewczynka była zde-nerwowana, ręce trzymała tak, jakby bała się dotknąć swego ciała.Obok niej biegły inne dzieci.Obserwowało je kilku najwyrazniejznudzonych żołnierzy.193 Zmarszczyłem czoło.Szybko przenosiłem wzrok to na dziew-czynkę, to na żołnierzy, to na dziewczynkę, to na żołnierzy.Jakbymdostał oczopląsu i nie wiedział, na czym się skupić.Nie byłem na-wet pewien, co widzę.- Kurwa mać - mruknąłem i z trzaskiem zamknąłem album.Pan Kaczor usiadł prosto.- Przykro mi, Rich - powiedział.- Ostrzegałem cię.Tym razembędziesz musiał zapłacić. NA RUBIE%7łYAspekt numer jedenJed miał szerszy rozstaw oczu, dlatego chwilę trwało, nim za-miast dwóch rozmytych kręgów zobaczyłem jeden, ostry i wyrazny.Potem musiałem powolutku lustrować morze, podpierając się łok-ciami, ponieważ każdy gwałtowniejszy ruch przenosił mnie parękilometrów w prawo albo w lewo.Pasmo piasku i linię zielonychpalm znalazłem dopiero po kilkunastu sekundach, ale kiedy już jeznalazłem, pięć znajomych postaci zlokalizowałem niemal natych-miast.Były w tym samym miejscu co poprzedniego ranka i niemalkażdego ranka od dziewięciu dni.Nie wypatrzyliśmy ich tylko raz,przed czterema dniami, kiedy to plaża była zupełnie pusta.Trochęsię zdenerwowaliśmy, lecz zupełnie niepotrzebnie, gdyż wychynęłyzza drzew dwie godziny pózniej.- Wciąż tam są - powiedziałem.- Coś szykują?- Nie.- Po prostu leżą.- Jeden chyba stoi, ale się nie rusza.- Widzisz całą piątkę?Przeliczyłem ich.- Tak.Są wszyscy.- To dobrze.- Jed odkaszlnął cicho w rękę.Byliśmy bardzo bli-sko pola marihuany i nie mogliśmy za głośno rozmawiać.Palić teżnie mogliśmy, co nie sprzyjało moim nerwom.- To dobrze.* * *Mój pierwszy dzień z Jedem zaczął się dość kiepsko.Obudziłemsię w parszywym nastroju, otumaniony snem i wciąż lekko przybity195 myślą, że muszę odejść od rybaków.Ale gdy tylko wyjaśnił mi, o cochodzi, wszystko zrozumiałem.I natychmiast wpadłem w panikę. Nie mogło się zdarzyć nic gorszego, nie mogło się zdarzyć nic gor-szego - powtarzałem to w kółko niczym mantrę, podczas gdy oncierpliwie czekał, aż się uspokoję.Trwało to i trwało, ale w końcutrochę zwolniłem, tak że mógł wtrącić choć kilka słów, a wówczasdotarł do mnie pełny obraz sytuacji.Dobre w tym wszystkim było to, że Sal wciąż nie wiedziała o mo-jej niedyskrecji z mapą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl