[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widzę jedynie zdumiewającąrzezbę w ruchu, podobnie jak tłum na trybunach: tysiące ludzi cieszy się tym widokiem i dzwiękiem.- Niezle - mówi Theodore, gdy zespół już schodzi z boiska.- Idziemy.Wychodzimy z boksu i zmierzamy ukrytymi schodami w kierunku murawy stadionu.Wyłania-my się na światło dzienne; plakietki na naszych szyjach pozwalają nam wejść w każde miejsce.Straż-nicy z szacunkiem kiwają głową Theodore'owi; VIP-y wychylają się z boksów i krzyczą:- Zwietny pokaz! Brawo!Theodore bierze mnie za rękę i prowadzi do maleńkich schodków u podstawy sektora dla orkie-stry.Spoglądam w górę i widzę, że pomarańczowo-biała szachownica sięga nieba.Kapelmistrz i Theo-dore ściskają się, członkowie orkiestry patrzą na nich z zainteresowaniem.W końcu kapitan dmucha wgwizdek, zaczynają grać Tennessee Waltz.Tłum szaleje.Theodore rozgląda się po stadionie, i przezchwilę, na tle pomarańczowo-białych muzyków, trochę przypomina greckiego boga o rozwianychwłosach, a już na pewno wygląda na artystę.Bierze mnie w ramiona i wirujemy w rytm muzyki.Jest leniwa niedziela, wkrótce będę musiała wsiąść do autobusu i pojechać do domu.Mam do-datkową torbę pełną gadżetów z UT i rzeczy, które Theodore kupił dla Etty - układanek, gier i zesta-RLT wów do origami.Etta zna się na zagranicznej sztuce właśnie dzięki Theodore'owi.Nie jest wujkiemtylko z nazwy.- Niczym się nie martw - mówi Theodore, ściskając mnie na pożegnanie.- Obiecaj, że przyjedziesz na święta - proszę.Nie puszczę go, dopóki nie przyrzeknie.- Przyjadę.Przywiozę ajerkoniak.- Kocham cię.- Ja ciebie też.Wchodzę do autobusu i siadam na ulubionym miejscu, tuż za kierowcą.Theodore obchodzi po-jazd, stuka w okno.Opuszczam szybkę.- Nie jesteś stara.Jesteś piękna.- Dziękuję - mówię i naprawdę jestem mu wdzięczna, odprężona po fantastycznym weekendzie.Nie zwariowałam, nic mi się nie stało.Jestem tylko człowiekiem.Czasem się boję i można mnie po-cieszyć.To cudowna właściwość Theodore'a Tiptona - dzięki niemu wszystko wydaje się lepsze.Gdy autobus odjeżdża, nie czuję smutku.Za kilka tygodni nadejdą święta.Chcę jechać do do-mu, straszliwie tęsknię za Ettą.Rozstanie z Jackiem, mimo wszystkich problemów, sprawia, że i zanim tęsknię.Już od dawna nie całowałam go tak, jak lubię najbardziej.Zrobię to jednak, jak tylko gozobaczę.Nie mogę się doczekać.Autobus jedzie do Big Stone Gap przez Wildcat.Morelowe słońce znika za niebieskimi górami.Pnie drzew, sękate i wykręcone ku niebu, mokre od deszczu, wyglądają jak przystrojone lśniącymiczarnymi perłami.Z obu stron obramowują drogę; czuję się bezpieczna.Za nimi góry rozlewają sięwarstwami niczym surowe ciasto na placek.Na górskim Szlaku Appalachów, tam gdzie Blue RidgeMountains zachodzą na Tennessee, kryje się zapierające dech w piersiach piękno.Wkrótce znów znaj-dę się tam w górze, w Gap, w domu.Jack czeka na mnie na dworcu autobusowym.Siedzę na brzegu fotela niczym niecierpliwedziecko.Tyle mam do opowiedzenia! Chcę, żeby wiedział wszystko.Chcę mu wyznać, w jakim stra-chu wyjeżdżałam i z jaką nadzieją wracam.Macham do niego i okna, on odpowiada mi tym samym.Nie ma z nim Etty; jak romantycznie! Zrywam się z miejsca, zanim autobus staje na dobre.Kierowca zirytacją marszczy grube brwi, zataczam się do przodu, kiedy hamuje.Dziękując mu, zbiegam poschodkach do męża.Rzucam się w ramiona Jacka i obsypuję jego przystojną twarz pocałunkami, onjednak ich nie odwzajemnia.- Co się stało? - pytam.- Miło spędziłaś weekend? - odpowiada pytaniem.- Fantastycznie.Czy coś się stało Etcie? - Teraz ja się martwię.Skąd to dziwne zachowanie?- Nic jej nie jest.Dobrze się bawiła na sztuce - mówi, biorąc ode mnie torbę.- Musicalu.RLT - Musicalu.Sztuce.Co za różnica, do cholery?- Czemu na mnie wrzeszczysz? - wrzeszczę na niego.- Całe miasto mówi o tym, że zostałaś wspólniczką Pearl.- Co? - Na chwilę zapominam, gdzie jestem.Tak się cieszyłam z powrotu do domu, że ostatnipiątek, umowa i dokumenty całkiem wyleciały mi z głowy.- Dlaczego nic nie powiedziałaś?- Czekaj chwilę.Miałam ci powiedzieć w piątek wieczorem, ale zaplanowałeś mi podróż.Niebyło czasu.- Mogłaś mi powiedzieć przed wyjazdem.Nic cię nie usprawiedliwia.- Jack, to idiotyzm.- To, co ty uważasz za idiotyzm, dla mnie jest ważne.I dlatego mamy problem.- Jack rzucamoją torbę na tył furgonetki.Gdybym nie była taka zła, wybuchnęłabym śmiechem -  problem" tomoje ulubione słowo, on dotąd nigdy go nie używał.Mężczyzni nie stosują tego słowa w odniesieniudo związku, posługują się nim, mówiąc o samochodach, które nie chcą ruszyć z miejsca, albo o po-psutych urządzeniach.- Nie rzucaj moich rzeczy! - wydzieram się jak pięcioletnie dziecko.- Wsiadaj do wozu!- Nie mów mi, co mam robić!- Chciałbym zobaczyć człowieka, który mówi ci, co masz robić, a ty spełniasz jego polecenia.Chciałbym go poznać i uścisnąć mu rękę.- Co się z tobą dzieje? Nic ci się nie podoba.Zgodziłam się zostać wspólniczką Pearl tylko poto, żebyś mógł być budowlańcem, mieć własną firmę.Pomyślałam, że dzięki temu zyskasz większąswobodę finansową, że spełnisz swoje marzenie.- Dobijasz mnie.- Co?- Od kiedy interesują cię moje marzenia?Nie odpowiadam.Wchodzę do furgonetki.Jack wskakuje na miejsce kierowcy i patrzy na mnie.- Nie wierzysz, że potrafię o nas zadbać.Nie wierzysz, że pomysł z firmą wypali, więc za mo-imi plecami zawierasz umowy, żeby poczuć się bezpieczna.- To nieprawda! Nie myślałam o sobie.Myślałam o Etcie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl