[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jak?- Jego główne chwilowo zródło to Chen i Lewandowski.Ale trzeba pamiętać, żeLewandowski to zwykły sierżant z zaopatrzenia.Nie przeciwnik dla nas.- Bo?- Opiera się na ludziach, których zwerbował Chen.Ale dam sobie rękę uciąć, że niema żadnego planu B.%7ładnego kontaktu z ludzmi Chena, gdyby samego Chena zabrakło.- Też mam takie wrażenie.Tomaszewski, słysząc tę odpowiedz, uśmiechnął się szeroko.- No i w związku z tym mam prośbę.Gdyby zaczęła się jakaś akcja przeciwko nam,coś, czego nie przewidzieliśmy, to.załatw Chena.- Co jest w tej paczce? - ponowił pytanie Rosenblum.- Nierejestrowany nigdzie pistolet, bez numerów fabrycznych, nigdzie niezapisany,nieistniejący w żadnej kartotece, za to z pełnym magazynkiem.Gdyby co, włóż rękawiczki,zastrzel Chena, wyrzuć broń na miejscu zbrodni i oddal się w niewiadomym kierunku.Tomaszewski z uwagą obserwował twarz starszego kolegi.Nie mógł opanowaćnerwowego przełknięcia śliny.A potem przeciwnie, zaschło mu w ustach.- No ale może nic się nie stanie - powiedział, siląc się na uśmiech.Rosenblum powoli, jakby leniwie, sięgnął po ciężką kopertę z tektury.Podniósł ją ipołożył sobie na kolanach.- To co? Zamówimy nareszcie jakieś śniadanie, tak?Oshee biegła całą noc.Poruszanie się po pustyni w dzień wydawało się niemożliwe.Słońce pewnie spaliłoby jej skórę, a nie miała niczego, czym mogłaby się okryć.Korzyśćwięc podwójna.W nocy słońce niestraszne, a ruch pozwalał się rozgrzać i mrozne w jejodczuciu podmuchy wiatru nie były tak uciążliwe.Nie wzięła jednak pod uwagę jednegoczynnika.Nie wzięła pod uwagę tego, że jest jednak pewna granica ludzkiej wytrzymałości.Kiedy noc miała się już ku końcowi, nogi po prostu ugięły się pod nią.Runęła na piasek i wpierwszym odruchu chciała się jeszcze podnieść.Niestety.Zemdlała chwilę pózniej. Ocknęła się, kiedy słońce stało wysoko.Skóra paliła ją na całym lewym boku, a wgłowie panował zamęt.Nie mogła za bardzo otworzyć oczu.Bukłak? Gdzie jest jej bukłak?Zaczęła macać rękami wokół.Był!- Broni szuka!Szarpnęła się, słysząc słowa wypowiedziane z obcym, ledwie zrozumiałym akcentem.Oczu jednak nie mogła otworzyć w dalszym ciągu.No to wszystko stracone! Zdała sobiesprawę, że jej misja zakończy się fiaskiem, dokładnie w chwili, kiedy usłyszała szczękjakiegoś mechanizmu.No i co ze zwiadowcy, który co prawda dowiedział się tego, co mukazano, ale nie zdołał wrócić i zameldować? Jaka jest jego przydatność?- Broni szukała, psiakrew!- Nie klnij po polsku.- A co za różnica  psiakrew czy  psiamać ? Znaczenie podobne.- Uszy moje ranisz z samego rana.Już sobie w półśnie wyobrażałam, że jestem wdomu, na urlopie.- Nie śpij na siodle, bo zlecisz!Głosy należały do kobiet.Pewnych siebie, sądząc z brzmienia, energicznych,władnych.Nie było w nich żadnego wahania.Dziwne.Kto mógł żyć na pustyni, tak daleko odjakichkolwiek ludzkich siedzib?- Hej, Ban, podejdz do niej i kopnij mocno, żeby się przeturlała! Zobaczymy, czyczegoś nie ukrywa pod ciałem.- Sama podejdz.A jak mnie dziabnie nożem?- Tak! - do dyskusji dołączył ktoś trzeci.- Przestrzelmy jej kolana i będzie spokój.- Nie okaleczajcie jej! Nie jesteśmy już strzelcami pustynnymi, a jak się sierżant,kurwa, dowie!.- Pojebana baba.Nic nie jest po staremu.Ktoś podszedł bliżej i niesamowicie twardym buciorem kopnął ją w bok.Osheeposłusznie przeturlała się na plecy, pokazując, że nie ma niczego ukrytego w dłoniach.Usiłowała otworzyć oczy.Niewiele z tego wyszło.Ledwie szparki, przez które widziała samesylwetki.Ta, która ją kopnęła, pochyliła się właśnie i podniosła jej bukłak. - O, ja cię pierdolę! Ona ma tu jeszcze trochę wody.- Potrząsała bukłakiemenergicznie.- Nie jest taka do końca zagubiona.- Ma jeszcze wodę? Ban, jesteś pewna, że to nie siki?- Chcesz spróbować, Sari? A może pani kapral łaskawie popróbuje? - Szeregowa.Ocućcie ją!Dziewczyna o imieniu Ban wyjęła zatyczkę z bukłaka i wylała resztę wody na twarzleżącej.- No, jak masz na imię, kochanie? - zapytała grzecznie.- Oshee.Zarobiła potężny kopniak w brzuch.- No to witaj na Złych Ziemiach, Oshee - roześmiała się tamta.- I zaraz się dowiesz,dlaczego te ziemie nazywają złymi.Odpowiedział jej śmiech kilku innych dziewczyn.Dzięki wodzie Oshee mogła szerzejotworzyć oczy.Teraz dopiero zobaczyła swojego oprawcę.Dziewczyna miała na sobieprzedziwny mundur w białe, żółte i brązowe ciapki.Szerokie spodnie, lekką bluzę, zasłonięteczarnymi płytkami oczy i czapkę z długim daszkiem.Była obwieszona ekwipunkiem.Paski,kabury, pokrowce, jakieś chusty, siatki, to wszystko tworzyło nierozróżnialny kłąb dziwnychkształtów.W rękach miała karabin z długą lufą, też niezwykły, takiego zwiadowca też jeszczenigdzie nie widziała.- Kim.? - Odkrztusiła z gardła coś, co je blokowało.- Kim jesteście? - odważyła sięzapytać.- A co? Nie widać? - Tamte znowu zaczęły się śmiać.- Wojsko Polskie, na twoje,psiamać, nieszczęście!Lepszego ubawu chyba nie mogła im dostarczyć.Oshee dopiero teraz odważyła sięostrożnie rozejrzeć.Dziewczyn było pięć, wszystkie w obcych mundurach, wszystkie zkarabinami o długich lufach.Cztery z nich siedziały na wielbłądach, jedna, Ban, stała tużobok.Kto mógł operować na tych terenach, i to w dodatku tak dobrze wyposażony?- Jesteście cesarskie? - zapytała nieśmiało.- Eee.Patrz! - Ban kucnęła przy półnagiej dziewczynie.- Kumate babsko.Nie żadnadzikuska.- Jesteśmy cesarskie z urodzenia, no i narodu - powiedziała jedna z dziewczyn, któresiedziały na wielbłądach.- Ale zwerbowało nas Wojsko Polskie.Teraz służymy ludziom zżelaznych okrętów.Bo weterankom ze strzelców pustynnych świetnie płacą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl