[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem jednak wyprowadzono ją na otwarty plac przed karczmą. Spleć ramiona na plecach  poinstruował ją Kapitan. Masz maszerować przede mną,unosząc wysoko kolana, i patrzeć wyłącznie prosto przed siebie.MIEJSCE PUBLICZNEJ KAZNIPrzez moment światło słoneczne wydawało się jej zbyt jasne, lecz Różyczka zajęta byłatrzymaniem rąk splecionych na plecach i marszem; starała się jak najwyżej unosić nogi, ażzobaczyła przed sobą plac.Na nim dostrzegła tłumek wiejskich obiboków i plotkarzy, kilkumłodzieńców siedzących na szerokiej kamiennej cembrowinie studni, konie uwiązane przeddrzwiami karczem i zajazdów, a także innych niewolników, jednych na klęczkach, drugichmaszerujących jak ona.Kapitan zmusił ją do skręcenia po raz kolejny, klepiąc ją łagodnie w prawy pośladek, któryrównocześnie lekko ścisnął.Zdawało jej się, że na wpół śpiąc, znalazła się na szerokiej ulicy, pełnej sklepików i kramów,bardzo przypominającej alejkę, którą została przywiedziona do karczmy pani Lockley, lecz natej ulicy panował rwetes i ruch, każdy gdzieś się spieszył, każdy kupował, targował się ikłócił z innymi.Wróciło do niej koszmarne poczucie rzeczywistości i tego, że już kiedyś wcześniej przeżyłato samo lub przynajmniej mogło się to jej przydarzyć, gdyż wydawało się tak znajome.Naganiewolnica, która na kolanach czyściła okno sklepowe, wydawała się czymś oczywistym;także niewolnik z koszem przytroczonym do pleców, maszerujący przed swoją panią, którakierowała nim za pomocą kija, nie miał w sobie nic niezwykłego.Nawet niewolnicyprzywiązani do ścian, nadzy, z rozsuniętymi szeroko nogami, o na wpół śpiących twarzachwydawali się czymś zupełnie normalnym.Bo niby dlaczego młodzi mieszkańcy wioski niemieliby się z nich naśmiewać, dlaczego nie mieliby uszczypnąć naprężonego członkaktóregoś z niewolników lub nie klepnąć biednej, wstydliwej szparki niewolnicy? Oczywiście,że to było zupełnie naturalne.Nawet niemal nienaturalnie wypchnięcie piersi w przód spowodowane splecionymi naplecach rękami wydawało się Różyczce czymś oczywistym; była to wcale niezła metodamaszerowania.A kiedy poczuła kolejne ciepłe klepnięcie, pomaszerowała razniej, starając sięunosić kolana z większą gracją.Dochodzili już do końca wioski, do otwartego placu targowego, a dokoła pustej platformy, naktórej odbyła się aukcja, kręciły się teraz setki ludzi.Z niewielkiej kuchni dochodziłysmakowite zapachy; czuła także zapach wina, które młodzi ludzie kupowali w szklanicach ustraganiarza.Widziała długie płachty materiałów kołyszące się na wietrze przed sklepem,góry koszy i zwoje lin wystawionych na sprzedaż i wszędzie, wszędzie setki niewolnikówwykonujących rozmaite czynności.W alejce nagi niewolnik na kolanach pracowicie zamiatał niewielką miotełką; dwóch innych,na czworakach, niosło na plecach kosze pełne owoców.Przy ścianie, do góry nogami, wisiałaszczupła księżniczka; jej włosy łonowe lśniły w promieniach słońca, twarzyczka zaś była czerwona i mokra od łez.Jej nogi przymocowano do ściany za pomocą szerokich,skórzanych, ciasno zasznurowanych opasek.Doszli już do drugiego placu, na który wchodziło się z targowiska, a było to dziwne miejsce,pozbawione bruku, o podłożu miękkim i jakby świeżo zaoranym, dokładnie tak jak na ZcieżceKonnej w zamku.Różyczce pozwolono się zatrzymać, a Kapitan stał obok niej z kciukamizatkniętymi za pas i przyglądał się wszystkiemu dokoła.Różyczka dostrzegła kolejny wysoki talerz obrotowy, podobny do tego, na którym stałapodczas aukcji, na nim zaś leżał niewolnik, pracowicie okładany trzepaczką przez mężczyznę,który za pomocą pedału wprowadzał talerz w ruch i uderzał nieszczęśnika w nagie pośladkiza każdym razem, kiedy znalazły się w dogodnej ku temu pozycji.Nieszczęsną ofiarą byłprześlicznie umięśniony książę; ręce miał skrępowane na plecach, a brodę podpartą nakrótkiej, szerokiej, drewnianej kolumnie tak, żeby wszyscy mogli dokładnie przyglądać sięjego twarzy.Jak on może nie zamykać oczu?, zastanawiała się Różyczka.Jak on może patrzeć na nich?Tłum zgromadzony wokół platformy wydawał podniecone okrzyki i radosne wrzaskidokładnie tak samo, jak w czasie licytacji.A teraz, kiedy mężczyzna z trzepaczką w ręce uniósł swe skórzane narzędzie na znak, że karadobiegła końca, biedny niewolnik, którego ciałem wstrząsały konwulsje, z twarząwykrzywioną i mokrą od łez, został obrzucony resztkami jedzenia i owocami.Podobnie jak na poprzednim placu, panowała tu atmosfera jarmarku, czuć tu było te samezapachy jadła i wina.Z okien spoglądali gapie, wygodnie rozparci na parapetach ibalustradach balkonów.Chłosta trzepaczką na obrotowym talerzu nie była tu jedyną formą kary.Po prawej stronie stałwysoki drewniany pal opatrzony żelaznym pierścieniem na czubku, z którego spływały długierzemienne pasy.Na końcu każdego z nich znajdował się niewolnik przywiązany za obrożę,która zmuszała go do trzymania głowy wysoko wyprostowanej.Wszyscy ci nieszczęśnicymaszerowali wolno, lecz raznym krokiem, po okręgu wokół pala, natomiast czterechmężczyzn zaopatrzonych w trzepaczki, ustawionych w czterech punktach okręgu, niczymcztery szpice na kompasie, chłostało ich niemiłosiernie, kiedy tylko znalezli się w ich pobliżu.Spod nagich stóp niewolników unosił się kurz.Niektórzy mieli ręce skrępowane na plecach,inni trzymali je swobodnie splecione na karkach.Tłumek wieśniaków przyglądał się ich marszowi, oceniając to tego, to tamtego, Różyczka zaśprzyglądała się w milczeniu, podczas gdy jedna z niewolnic, piękna księżniczka o gęstychkasztanowych lokach została właśnie odwiązana od pala i oddana pieczy swego pana, któryuderzył ją po kostkach słomianą miotłą i popędził przed siebie. Przy wiążcie ją  odezwał się Kapitan, a Różyczka posłusznie podeszła z nim dowysokiego pala.Jeden ze strażników pospiesznie pociągnął ją za sobą i sprawnie zapiął na jejszyi wysoką obrożę, tak że jej broda została gwałtownie wypchnięta w górę i w przódzarazem.Jak przez mgłę dziewczyna dostrzegła Kapitana, który przyglądał się jej obojętnie.Dwiewieśniaczki podeszły do niego i zaczęły doń coś mówić, a on odpowiedział im spokojnie.Ciężki długi rzemień przywiązany do jej obroży wisiał swobodnie z czubka pala, a żelaznaobręcz, do której był umocowany, obracała się tylko dlatego, że pociągali ją inni niewolnicy.Pierwsze szarpnięcie omal nie zwaliło jej z nóg.Usiłowała iść szybciej, żeby się nie narażaćna ponowne szarpnięcia, lecz to sprawiło tylko, że została pociągnięta w tył.W końcu udałosię jej znalezć właściwe tempo i wtedy właśnie poczuła pierwsze głośne uderzenie jednego zczterech strażników, którzy spokojnie czekali na swoją kolejkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl