[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem dobiegł ich stłumiony zpowodu odległości ten rodzaj pomruku, którego Fiora i Demetrios nie moglibynigdy zapomnieć, gdyż usłyszeli go po raz pierwszy pewnej nocy, gdyFlorencja powstała, by domagać się ich śmierci.Mimo ciepłych promienisłonecznych i uroku bezkresnego krajobrazu rozciągającego się u ich stóp niemogli powstrzymać dreszczy.Coś się działo i to coś poważnego, ale co?Oboje, zapominając o Carlu, który już zresztą o nich nie myślał, rzucili się wkierunku starej wieży, pozostałości po starożytnych fortyfikacjach etruskich, na której szczycie grecki lekarzzainstalował urządzenia umożliwiające obserwację nieba.Tym razem jednakskierował lunetę na miasto, a przede wszystkim na jego południowe bramy,chcąc sprawdzić, czy przypadkiem do Florencji nie zbliżają się jakieś wojska.Nie dostrzegł jednak nic niepokojącego.- Trzeba poczekać na powrót Estebana - westchnął Demetrios.- Przywiezienam najświeższe wiadomości.Kastylijczyk towarzyszył Francuzom w powrotnej drodze do pałacuMedyceuszy pod pretekstem konieczności uzupełnienia zapasu świec.Wrzeczywistości zamierzał spotkać się z pewną ładniutką praczką z dzielnicy SanSpirito, którą uratował w trakcie zamieszek od startowania.Od tamtej porynogi często prowadziły go do uroczej Costenzy, do której zaczynał się szczerzeprzywiązywać, co budziło troskę Demetriosa, przekonanego, że oficjalnezajęcie praczki stanowiło tylko sprytną fasadę innego zgoła rzemiosła, staregojak świat i znacznie bardziej lukratywnego.Toteż mieszkańcy willi Beltrami nie byli szczególnie zaskoczeni, że Estebannie wrócił, kiedy trąbki obwieściły zamknięcie bram.Najwyrazniej postanowiłspędzić noc u swojej przyjaciółki.Demetrios, wzruszywszy ramionami zrozdrażnieniem, zadowolił się wyrażeniem pragnienia, by ta eskapada nieokazała się dla jego wiernego sługi zbyt kosztowna.- Ale my nie dowiemy się niczego aż do jutra - powiedziała z żalem Fiora.Zamilknięcie dzwonów wcale jej nie uspokoiło, gdyż z doliny nadaldobiegał głuchy ryk, teraz nawet wyrazniejszy, bowiem nie zagłuszał go odgłosdzwonów.Fiora się myliła.Około północy, kiedy wszyscy przygotowywali się doudania na spoczynek, nocną ciszę zakłócił galop konia, który ucichł przedbramą willi.Fiora od razu wiedziała, że póznym gościem jest Lorenzo.Kiedy podszedł do niej, białej i świetlistej w blasku lampy, zobaczyła gotakiego, jaki był wieczorem po zabójstwieGiuliana: w czarnym kaftanie rozpiętym aż do pasa, z włosami potarganymiprzez wiatr w trakcie jazdy, z potem na czole i każdą bruzdą na twarzyuwydatnioną przez kurz.Ale wyraz tej twarzy był inny.Tej nocy Lorenzo nieprzybył, by szukać azylu, nie miał nadziei na chwilę zapomnienia w jejramionach.Wyglądał na człowieka zdeterminowanego, który właśnie podjąłjakąś decyzję.- Przyjechałem się z tobą pożegnać - powiedział po prostu.- Już? Przecież wyjeżdżam dopiero za kilka dni! - Wiem, ale to ja opuszczam Florencję.Zresztą może przezornie byłobyprzyspieszyć twoją podróż.- Ale dlaczego? Nie ma pośpiechu, a Commynes.- Commynes wyjeżdża jutro do Rzymu.Zamierzam mu towarzyszyć.W kilku zwięzłych zdaniach Lorenzo opowiedział, co się wydarzyło idlaczego nagle w mieście zapanowało wzburzenie.Papieski wysłannikprzywiózł pod wieczór deklarację wojny wraz z listem do priorów, w którymSykstus IV oświadcza, że nie żywi żadnej urazy do nich, lecz tylko do LorenzaMedyceusza, mordercy i świętokradcy.Niech Florencja przegna nikczemnegotyrana, a nie poniesie żadnych konsekwencji! Odzyska względy Ojca Zwiętego,który odtąd będzie ją darzył szczególnym afektem.- Zaproponowałem więc, że oddam się w jego ręce - podsumował Wspaniały- aby oszczędzić drogiemu mi miastu okropieństw wojny.Priorzy nie zgodzilisię na moją propozycję, ale poprosiłem, by zastanowili się do jutra, byskonsultowali się z poszczególnymi dzielnicami, swoimi rodzinami i mistrzamiwszystkich cechów.- Wygląda na to, że już udzielili ci odpowiedzi? - powiedział Demetrios.-Słyszeliśmy dzwony i wrzawę.- Taka była rzeczywiście ich pierwsza reakcja i napawa mnie to wielkąradością.Jednakże wiele może się zmienić w nocy, kiedy ciemności przyniosąciszę.i strach.- Nie możesz się poddać! - zawołała Fiora z oburzeniem.- Miałbyś sięznalezć w rękach tego niegodziwca, papieża, który kazał zabić twego brata wsamym środku wielkanocnego nabożeństwa? Bez wahania wyda cię katu.iCommynes nic na to nie poradzi.- Daleki jestem od zamiaru stawiania go w trudnej sytuacji.I bez tego jegomisja jest wystarczająco skomplikowana.- A myślisz, że twoja śmierć wystarczy, by poskromić wściekłość Sykstusa?On sam może nic nie zrobi, ale wyśle swego ukochanego bratanka, a Riariowypompowawszy z Florencji całe złoto, wytoczy z niej krew, jeśli miasto niebędzie się czołgać u jego stóp.Czy tego właśnie chcesz dla swojego miasta?Czy sądzisz, że ten nędznik oszczędzi twoje dzieci, żonę, matkę i całą rodzinę?Jesteś szalony!- Nie, Fioro.To jedyne, co mogę zrobić.Powiedziałem to, do czegozmuszało mnie sumienie.Teraz to Florencja musi odpowiedzieć i dokonaćwyboru swego losu. - Zgodzić się na władzę Riaria, czy walczyć razem z tobą? - powiedziałDemetrios.- Wydaje mi się, że gdybym miał jakiś autorytet, niezastanawiałbym się ani przez chwilę.A tym bardziej przez całą noc.- Jednak stawka jest poważna.Jeśli się nie oddam w ręce papieża, miastozostanie obłożone interdyktem- I co z tego? Jeśli Signoria odrzuci propozycję papieża, tak jak na tozasługuje, co ją obchodzić będą jego decyzje? Czy Commynes niepoinformował cię o planach króla Francji?- O soborze? Tak, wiem.ale aby zwołać sobór, trzeba czasu.Czywytrzymamy tak długo?- Czy nie masz dość złota, by nająć kondotierów? Czyż Florencja nie mabroni, murów obronnych, a o jej potędze stanowią tylko kupcy? Miasto będziewalczyć, w przeciwnym razie nigdy już nie będzie Florencją!Namiętna żarliwość Fiory wywołała uśmiech na twarzy Lorenza, który czuleprzyciągnął ją do siebie:- Mówisz jak moja matka - powiedział, składając na jej czole lekkipocałunek - ale.- I jak wszystkie kobiety w mieście, mam nadzieję?- Kto to może wiedzieć? Ale ty jesteś jedną z nich i to sprawia, że jeszczetrudniej mi znieść myśl o naszym rozstaniu.Tak ciężko powiedzieć ci: żegnaj,Fioro.Przez chwilę stali naprzeciw siebie, a jedynym, co ich łączyło, byłyspojrzenia.- I ciężko tobie powiedzieć: żegnaj, Lorenzo.Chociaż nie należy nigdymówić  żegnaj".Cichy odgłos kroków Demetriosa odchodzącego w głąb domu nie zmąciłczaru, w którego władzy się znalezli [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl