[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To, rzecz jasna, łączyło się z przedstawieniem choćby minimalnego opisu Landover,a to z kolei było okazją do zrobienia kilku innych dygresji.Ben nie powiedział wszystkiegoMilesowi, zwłaszcza tego co dotyczyło niebezpieczeństwa, gdyż wiedział, że to go tylkozaniepokoi.Willow wyszła już spod prysznica i Ben zamówił obiad do pokoju.Po jakimś czasie Miles i dziewczyna zaczęli zachowywać się w swojej obecności bardziejswobodnie, aż wreszcie zaczęli ze sobą rozmawiać jak zwykli ludzie.Wiele z tego, co jejpowiedział Miles, pozostawało dla niej tajemnicą, a spora część z tego, co ona miała mu doprzekazania, wprawiała go w osłupienie, a mimo to jakoś sobie radzili.Wieczór przeciągał się,większość pytań znalazła swoje odpowiedzi.Na głównej ulicy światła neonów i lamp poczęłyrozjaśniać salony gier i hotele, oddzielając je wyraznie z tła nocnego nieba.Willow w końcu poszła do swojego łóżka i Ben został z Milesem.Nalał im obu brandyz zapasów w barku i siedzieli razem, spoglądając w okno. Masz się gdzie zatrzymać?  zapytał po jakimś czasie Ben. Zapomniałem cię o tozapytać.Miles skinął głową, wciąż zapatrzony w dal. Jedno lub dwa piętra pod tobą.Razem ze zwykłymi zjadaczami chleba.Zarezerwowałempokój razem z biletem na samolot. Dobrze, że mi przypomniałeś. Ben podniósł się. Muszę zadzwonić na lotniskow sprawie samolotu na jutro. Washington? Ben kiwnął głową. Gdzie, u licha, jest to Woodinville?  zapytał, gdy podchodził do telefonu. Na północ od Seattle. Miles przeciągnął się. Dopilnuj, żeby zrobili rezerwację dlatrzech osób.Ben zatrzymał się. Chwileczkę, ty nie jedziesz.Miles wziął głęboki oddech. Oczywiście, że jadę.A co ty myślisz? %7łe zostawisz mnie w momencie, kiedy to właśniestaje się ciekawe? Poza tym ty mnie potrzebujesz.Nie masz już takich układów jak kiedyś.A ja wciąż je mam, nie mówiąc już o kartach kredytowych i gotówce, bez których niemógłbyś się poruszać.Ben pokręcił głową. Nie wiem.To może być niebezpieczne, Miles.Kto wie, co nas może spotkać ze stronyMichela Ard Rhi.Nie podoba mi się ten pomysł. Doktorku  przerwał mu ostro Miles. Jadę z wami. Idz zadzwonić.Ben nie miał ochoty na kłótnię.Zarezerwował miejsca na lot wczesnym rankiem liniami PSA i powrócił na kanapę.Miles spoglądał przez okno. Pamiętasz, jak byliśmy dzieciakami i odgrywaliśmy to wszystko? Pamiętasz, jaktworzyliśmy te wszystkie bajkowe światy, aby się w nich bawić? Tak sobie myślałem, doktorku,że szczęściarz z ciebie, iż naprawdę znalazłeś swój świat.Wszyscy inni muszą żyć w świecie, który mają. Pokręcił głową. Ale nie ty.Ty żyjeszw świecie, o którym inni mogą tylko marzyć.Ben nic nie odpowiedział.Myślał o tym, w jak różny sposób oceniają sprawy.Różnicawynikała z innych rzeczywistości, w jakich żyli.Landover było jego rzeczywistością.Miles miałtylko ten świat.Pamiętał, jak zaledwie dwa lata temu rozpaczliwie pragnął dokładnie tego, coteraz posiada.Już zapomniał o tym wszystkim.Dobrze było to sobie przypomnieć jeszcze raz. Miałem dużo szczęścia  odezwał się w końcu.Miles nie odpowiedział.Siedzieli razem w ciszy, sącząc brandy i pozwalając, aby ich intymne marzenia nabierałykształtu na placu zabaw ich wyobrazni.Z Las Vegas mieli wylecieć o 7.58 lotem numer 726.Mały odrzutowiec linii PSA w drodzena północ, do Seattle, zatrzymywał się tylko raz, w Reno.Na lotnisko przybyli za wcześnie, więcmusieli koczować w pustym terminalu, aż do momentu wejścia na pokład samolotu.Tam zajęlimiejsca z tyłu, aby zbytnio nie przyciągać uwagi.Ben owinął włosy Willow chustą, twarz pokryłwarstwą pudru w kremie i opatulił ją od stóp do głów, zasłaniając skórę, ale i tak wyglądała jakżywy przykład wschodzącej gwiazdy z taniego kabaretu.Nawet gorzej, była bardziej apatyczna niż kiedykolwiek.Wydawało się, że uchodzi z niej życie i powoli opada z sił.Kiedy poderwali się w powietrze po raz drugi, po śródlądowaniu w Reno, Miles sięzdrzemnął, a ona nachyliła się do Bena i wyszeptała: Wiem, co mi jest, Ben.Muszę zaczerpnąć pożywienia bezpośrednio z ziemi.Muszę sięprzeistoczyć.Myślę, że dlatego jestem taka słaba.Przepraszam.Kiwnął głową i przyciągnął ją do siebie.Zapomniał, że co dwadzieścia dni musi zmieniać sięz istoty ludzkiej w drzewo.Być może jego świadomość zablokowała tę informację w momencie, gdy zgodził się zabraćją w tę podróż.Miał wtedy nadzieję, że podróż przebiegnie bez większych problemów.Najwidoczniej jednak dwudziestodniowy cykl zatoczył nieubłaganie swoje kolejne koło.Należało umożliwić jej transformację. Czy jednak elementy ziemi tego świata nie mogły jej zaszkodzić?Nie miał ochoty teraz o tym myśleć.Czuł, że rodzi w nim to poczucie bezradności.Zostalitutaj schwytani w pułapkę i będą w niej tak długo, aż znajdą Abernathy ego i odzyskająmedalion.Zaczerpnął głęboki oddech, ukrył dłoń Wiłlow w swoich dłoniach i oparł się o siedzenie.Jeszcze tylko jeden dzień, obiecywał sobie w ciszy.Przed wieczorem będzie już na progu domuDavisa Whitsella i zakończą się jego poszukiwania.W pokoju dziennym zadzwonił telefon.Davis Whitsell odepchnął miskę z płatkamikukurydzianymi, wstał od stołu w kuchni i pośpieszył podnieść słuchawkę.Przez szparęw uchylonych drzwiach sypialni Abernathy obserwował jego kroki.Byli sami w domu.AliceWhitsell pojechała trzy dni temu odwiedzie swoją matkę.Psy do pokazów to jedno, powiedziałaprzed wyjazdem gadające psy to coś zupełnie innego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl