[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Podoba ci się Mykonos?- Tak, bardzo.241John spogląda na zabłąkany kawałek mięsa i próbujego przesunąć tak, by dołączył do reszty dania.Sin spogląda na mnie, a potem pokazuje ruchem głowyJohna, wypowiadając bezgłośnie słowa: „Dobre maniery".Wiem, że ona ma rację, ale i tak mam ochotę stanąć wjego obronie i przyłożyć mojej przyjaciółce.John i ja siedzimy na końcu stołu i mój wzrok pada cojakiś czas na płótno, które wisi na ścianie nad jego głową.To wielki obraz olejny, przedstawiający mężczyznę ikobietę siedzących na krzesłach nad brzegiem morza.Mężczyzna obejmuje kobietę od tyłu jedną ręką,trzymając w niej papierosa.Ręka ta zwisa luźno wzdłużkrzesła kobiety.Jednocześnie mężczyzna pochyla się kukobiecie, wypuszczając z ust kłąb dymu, który ich niejakood siebie oddziela.Patrzę na ten obraz ponad białymkołnierzykiem Johna, jego zaniepokojonymi zielonymioczami i rzednącymi włosami, aż w pewnym momencieogarnia go irytacja.- Na co patrzysz? - pyta, odwracając niezdarnie głowę.- Na ten obraz.- mówię i znów milknę.Nie mogęoderwać od niego wzroku.- Co w nim takiego? RS- Nic.- Opuszczam wzrok i próbuję skupić go naustach Johna, które całowały mnie miliony razy.Niezdradzam mu, że ten obraz wydaje mi się bardzometaforyczny.Dwoje ludzi, a między nimi coś mglistego iulotnego, jak między nami.Kiedy godzinę później kierownik restauracji wraca donaszego stolika z ostatnimi już szklaneczkami anyżówki irachunkiem, John pociąga mnie za rękaw.- Możemy stąd wyjść? - pyta szeptem.Kat słyszy to i unosi brew, spoglądając w moimkierunku.Mam ochotę warknąć: „Nie! To moje wakacje.Wszystkobędzie po mojemu", ale nic nie mówię, tylko biorę głęboki oddech.Wiem, że John zdobył się na ogromny wysiłek -242nawet jeśli był to wysiłek chybiony - by się ze mnązobaczyć.Ja też więc powinnam się trochę postarać.Kiwam głową do Johna, a on rzuca wtedy na stół plikbanknotów, których wystarczyłoby na zapłacenie nietylko całego naszego rachunku, ale także tego ze stolikaobok.Zabieram część drachm.- Zobaczymy się później - mówię.- Gdzie będziecie?- W Barze Skandynawskim, jak zawsze - odpowiadawesoło Jenny.- Na pewno się zobaczymy? - pyta Lindsey, odsuwającod siebie pełną szklaneczkę anyżówki.- Tak - zapewniam, spoglądając na nią błagalnymwzrokiem.Potem obdarzam sztucznym uśmiechem resztęnaszego towarzystwa.- Dokąd chcesz iść? - pytam Johna, gdy poopuszczeniu restauracji skręcamy za róg i wchodzimy wjedną z krętych uliczek.Rozglądam się dokoła, próbującustalić, czy zmierzamy w kierunku portu, czy centrummiasteczka.- Pójdźmy gdzieś, gdzie będziemy mogli spokojnieporozmawiać.Staję jak wryta.Od sześciu miesięcy pragnęłamRSusłyszeć te słowa.Ostatnio nawet oddałabym wszystko -moje mieszkanie, zdezelowanego forda, ulubioną bluzęUniwersytetu Michigan -by John powiedział, że chce zemną porozmawiać.Tymczasem ciągle musiałam walczyć ochoćby namiastkę rozmowy, bo John chciał jaknajprędzej wrócić do akt, które przyniósł z pracy.A terazchce porozmawiać, tutaj, w Grecji.Prawo Murphy'ego.- Chcesz porozmawiać? - mówię lekkim tonem, aprzynajmniej staram się, by tak to zabrzmiało.- Aha.Oczym?- O nas.O tobie i o mnie.- Teraz mówi pewnie izdecydowanie.- O tobie i o mnie - powtarzam głupkowato, żeby daćmojemu umysłowi czas na nadążenie za tym, co siędzieje.Chciałabym móc odłożyć tę rozmowę na później,243mieć szansę na uporządkowanie myśli.Kiwam głowąprzez dłuższą chwilę i w końcu podnoszę wzrok na Johna,który posyła mi swój rozbrajający, krzywy uśmiech.-Chodźmy do portu - mówię.RS24425Gdy już jesteśmy w porcie, dostrzegam wolny stolik wrestauracji pod gołym niebem, ale John chce usiąść naoddalonym od zgiełku drewnianym molo, czym wprawiamnie w jeszcze większe zdenerwowanie.Idziemy na sam koniec mola i siadamy tam, zwieszającnogi nad wodą.Otacza nas kilka kołyszących się łodzi, atakże cisza.Wcześniejsze okresy milczenia między namibyły do wytrzymania, jeśli akurat nie dąsałam się z ichpowodu, ale teraz odczuwam głęboką samotność.Tęsknięza Johnem, a raczej za czasem, gdy byliśmy beztroscy iwszystko wydawało się proste.Może jednak da się tojeszcze ocalić.John przebył tak długą drogę, żeby się zemną zobaczyć, a teraz chce ze mną porozmawiać.Choćcała ta sytuacja napawa mnie lękiem, musi jednak cośoznaczać, jakąś chęć i zdolność Johna do tego, by sięzmienić.- A więc.- mówię, przerywając ciszę, gdy nie mogę jużjej dłużej znieść.- O czym właściwie chcesz rozmawiać?RSJohn spuszcza wzrok i zaczyna się bawić swoimzegarkiem, złotym zegarkiem marki Maurice Lacroix, naktóry wydałam zdecydowanie za dużo pieniędzy przedostatnimi świętami Bożego Narodzenia.Kiedy w końcuJohn podnosi oczy, dostrzegam w nich jakieś szczególnepragnienie.Nie jest to pożądanie, które dało o sobie znać,gdy byliśmy w łazience, ale głębokie, miłosne pragnienie.Sądzę, że to jedno z tych spojrzeń, które zawsze wysokosobie ceniłam.Teraz jednak nie potrafię się poddać jegourokowi.- Nie chcę cię stracić - mówi wreszcie John.Gdy słyszę te słowa, przypomina mi się nagle wszystko,co kocham w Johnie.Jego krzywy uśmiech, metodyczne245czytanie niedzielnej gazety, to jak całuje mnie w czołoprzed wyjściem do pracy.- Dlaczego to mówisz? - pytam cichym głosem.Johnwciąż pociąga za pasek swojego zegarka.- Zmieniłaś się.Jest inaczej.Czuję to.- Co masz na myśli?John milczy przez dłuższą chwilę.- Przez całe lato byłaś inna, przygnębiona iwyobcowana.Smuciło mnie to.- Mówiąc to, spogląda miprosto w oczy.Jestem zdumiona, że zauważył.Nie chcąc muprzerywać, kiwam tylko głową i czekam.- Chciałem ci pomóc, ale myślałem, że ma to związekwyłącznie z egzaminem adwokackim - mówi dalej John.-Uważałem, że musisz przetrwać ten okres.Byłem wobecciebie twardy, bo uważałem, że ty musisz być twardawobec siebie.Słyszymy za sobą brzęk tłuczonego szkła.Odwracamygłowy w kierunku, z którego dobiegł hałas, i dostrzegamykelnera zbierającego w restauracji kawałki stłuczonychkieliszków [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl