[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skończył jeść fasolę i zajrzał do juków w poszukiwaniu suszonej wołowiny.— Potrzebny im ktoś z doświadczeniem.— To my też tam możemy jechać :— wtrącił Tom.— Jesteśmy mordercami.— Przez przypadek — zaoponował Haylow.— A oni wolą zawodowców.- Kto jest na ranczo? — spytał Ethan.— Tylko ta dziwka i jej dwa bękarty — odpowiedział Haylow.155Ethan wstał i zaczął siodłać konia.Trzej pozostali dogonili go tuż przed świtem, na wzgórzu przy ranczu Starka.— Zaczekamy na niego? — spytał Peck.— Zrobimy zasadzkę i tak dalej?— Niezły pomysł — przytaknął Haylow.— Słyszałem, że niedługo wraca.— Kocha tę dziwkę? — zapytał Ethan.— Przywiózł ją tutaj — powiedział Haylow.— Na pewno coś do niej czuje.— Kocha ją? — zapytał Ethan.— A kto to poza nim może wiedzieć? — odparł Haylow.Z komina uniosła się pierwsza smuga dymu.Ktoś się obudził.Ethan wbił pięty w boki konia i pognał w dół zbocza.A kiedy było już po wszystkim, nie miał ochoty czekać na Starka.Wogóle nie miał na nic ochoty.Coś ściskało go w brzuchu.Nie zamierzałteż wracać do El Paso.Co prawda burdel stał tam nadal, ale bez Cruza byłto tylko burdel, w dodatku śmierdzący chlewem.Ethan nigdy nie przywykł do tej woni.Pognali małe stado Starka przez granicę i sprzedali je za pół ceny w Juarez.Nie byli pewni, czy Stark będzie ich szukał.Mogli jedynie podejrzewać, że tak się rzeczywiście stanie.— Ja bym szukał — powiedział Peck.— Jak amen w pacierzu.— Ja nie — odparł Tom.— Z powodu dziwki?— A te dwie małe? — spytał Haylow.Od tamtego ranka w domu Starka roztył się jeszcze bardziej.Teraz ważył już niemal czterysta funtów.Nowy koń, niedawno kupiony w Juarez, stękał przy każdym kroku i robił bokami.Tom i Peck nic nie powiedzieli, tylko obejrzeli się za siebie.To wystarczyło za odpowiedź.Haylow również spojrzał przez ramię.Z czasem dowiedzieli się, że Stark ruszył w pogoń, bo widywano go w niektórych miastach na dzień lub dwa przed ich przybyciem.Wkońcu musieli się gdzieś na siebie natknąć.— Cholera, mam tego dość — oznajmił Haylow.— Wracam do domu.— Po kiego grzyba? — spytał Peck.— Myślisz, że w El Paso cię nie znajdzie?156— Nie do El Paso.Na Hawaje.— Prawdziwe imię olbrzyma zaczynało się od He'eloa i ciągnęło się przez parę sylab.— A co tam będziesz robił? — zapytał Tom.— Mówiłeś przecież, że twoich kumpli, znajomych i rodzinę wykończyła epidemia ospy.— Ale góry wciąż stoją.Rzeki płyną.Ocean.Ostatnio coraz bardziej tęsknię za tym wszystkim.Byli razem aż do la Ciudad de los Angeles.Tam Peck powiedział:„Chuj mnie to obchodzi, jak ma mnie znaleźć, to niech znajdzie tutaj".Tom zatrzymał się w Sacramento i podjął pracę jako alfons w saloonie swojego stryja.„W końcu nic aż tak złego nie zrobiłem, mruknął.Może najwyżej go przeproszę, a on mi przyłoży w gębę i pojedzie dalej".Haylow wybrał się z Ethanem aż do San Francisco, skąd chciał popłynąć statkiem na Hawaje.Rozmyślił się, gdy zobaczył morze.Ważył już wtedy blisko pięćset funtów i zamiast w siodle jeździł dwukonną bryczką.Usiadł na kei, spojrzał na fale i rozbeczał się jak małe dziecko.„Tam znajdę tylko groby", szlochał.Ethan też został w San Francisco.Pewnego dnia, w drodze do knajpy, usłyszał słowa ulicznego kaznodziei.Nie przyszedłem wzywać sprawiedliwych, ale grzesznych do pokuty, mówił wielebny.Ktoś ze słuchaczy powiedział głośno: Amen.Wtedy nagle coś pękło w sercu Ethana i ze łzami w oczach ukląkł na gołej ziemi.Tego samego dnia znalazł schronienie w domu misyjnym Światłości Prawdziwego Słowa Proroków Chrystusa Pana Naszego.Miesiąc później, jako misjonarz James Bohannon, wyruszył w rejs do Japonii.Przyjął nowe nazwisko, bo czuł, że odrodził się jako zupełnie inny człowiek.Lecz prawdziwej przemiany doznał dopiero wtedy, gdy wraz z dwunastoma innymi misjonarzami przybył do wsi Kobayashi w okręgu Yamakawa.W tym samym dniu wśród chłopów wybuchła epidemia cholery.Po miesiącu ze wszystkich cudzoziemców tylko Ethan pozostałprzy życiu.Wieśniacy także umierali i całą winą za to nieszczęście obar-czali misjonarzy.Ethan przeżył, bo zajął się nim opat pobliskiego klasztoru Mushindo, stary mnich imieniem Zengen.Musiał być szanowany w najbliższej okolicy, bo chłopi w lot zmienili swoje nastawienie.Przynosili jedzenie i odzież, kąpali 157chorego.Najczęściej zaglądały dzieci, zaciekawione jego wyglądem.Nigdy przedtem nie widziały żadnego cudzoziemca.Bariera zniknęła, gdy leżał w malignie.Tuż po przebudzeniu stwierdził ze zdumieniem, że w większości rozumie, co do niego mówią.Sam też znał parę słów.Zanim na dobre stanął na nogi, mógł już swobodnie rozmawiać z Zengenem.Pewnego dnia Zengen spytał: „Jak wyglądała twoja twarz, zanim poczęli się twoi rodzice"?Ethan chciał odpowiedzieć, że nie znał rodziców, kiedy nagle zniknęło pojęcie góry, dołu, tego co wewnątrz i na zewnątrz.Od tamtej pory Jimbo zamiast habitu misjonarza nosił szaty buddyjskiego mnicha.Robił to raczej z szacunku dla Zengena.Odzież była jak imię — nie miała znaczenia.Jimbo nadal był Jamesem Bohannonem i Ethanem Cruzem, choć jednocześnie nie miał już z nimi nic wspólnego.Nie opowiedział o tym księciu.Właśnie otwierał usta, żeby zacząć mówić, kiedy Genji uśmiechnął się i spytał:— Rzeczywiście udało ci się uciec od samego siebie? W takim razie musisz być równie oświecony jak Budda Gautama.— Nie wiem, co kryje się za słowem „oświecenie" — odparł Jimbo.— Z każdym oddechem kolejne słowa stają się dla mnie bez znaczenia.Wkrótce okaże się, że jedyną sensowną rzeczą, jaką powiem, będzie milczenie.Genji roześmiał się i spojrzał na Sohaku.— Wyrósł nam lepszy od ciebie następca Zengena.To bardzo dobrze.Pojedziesz ze mną, a on zostanie.— Zatem to nie ten cudzoziemiec, na którego czekałeś, panie?— Sądzę, że nie.Tamten jest teraz w pałacu Cichego Żurawia.— Sprowadziłeś następnych misjonarzy? — Sohaku zmarszczył brwi, nie potrafiąc powściągnąć niezadowolenia.— To mój poprzednik nawiązał kontakty z sektą Prawdziwego Słowa.Ja tylko przejąłem jego politykę.— Genji popatrzył na siedzącego przed nim mnicha.— Właśnie dlatego tu przybyłeś, prawda?— Tak, panie.158— Wkrótce spotkasz swoich rodaków — oznajmił Genji.— Przyjadą tutaj, żeby rozpocząć budowę misji.Czeka was ciężkie zadanie.Twoi poprzedni towarzysze zmarli, a z trojga, którzy teraz trafili do Japonii, pozostanie zapewne dwoje.— Trzeci jest chory, panie?— Został trafiony kulą z muszkietu, prawdopodobnie przeznaczoną dla mnie.Bardzo mi przykro.Może to twój znajomy? Nazywa się Zephaniah Cromwell.— Nie znam go, panie.Musiał nieco później zjawić się w San Francisco.— Szkoda, że odbył taką długą podróż jedynie po to, by bezsensownie zginąć.Czegoś ci trzeba, Jimbo?— Nie, panie.Opat Sohaku obficie zaopatrzył klasztor.— A co zrobisz, kiedy przyjadą tu twoi krajanie?— Pomogę im zbudować misję — odparł Jimbo.— Ci, którym nie dane jest usłyszeć słów Buddy, będą słuchali Chrystusa i osiągną to samo zbawienie.— Zdrowe podejście do spraw wiary.Życzę ci szczęścia, Jimbo.A może wolisz James albo Ethan?— Imię to tylko imię.Każde z nich jest równie dobre jak żadne.Genji roześmiał się.— Gdyby inni mieli podobne poglądy, historia Japonii byłaby mniej krwawa.W przeszłości i w przyszłości.Wstał.Wojownicy natychmiast pochylili głowy i trwali w ukłonie, dopóki nie wyszedł z namiotu, eskortowany przez Shigeru.Zbliżała się pora odjazdu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Skończył jeść fasolę i zajrzał do juków w poszukiwaniu suszonej wołowiny.— Potrzebny im ktoś z doświadczeniem.— To my też tam możemy jechać :— wtrącił Tom.— Jesteśmy mordercami.— Przez przypadek — zaoponował Haylow.— A oni wolą zawodowców.- Kto jest na ranczo? — spytał Ethan.— Tylko ta dziwka i jej dwa bękarty — odpowiedział Haylow.155Ethan wstał i zaczął siodłać konia.Trzej pozostali dogonili go tuż przed świtem, na wzgórzu przy ranczu Starka.— Zaczekamy na niego? — spytał Peck.— Zrobimy zasadzkę i tak dalej?— Niezły pomysł — przytaknął Haylow.— Słyszałem, że niedługo wraca.— Kocha tę dziwkę? — zapytał Ethan.— Przywiózł ją tutaj — powiedział Haylow.— Na pewno coś do niej czuje.— Kocha ją? — zapytał Ethan.— A kto to poza nim może wiedzieć? — odparł Haylow.Z komina uniosła się pierwsza smuga dymu.Ktoś się obudził.Ethan wbił pięty w boki konia i pognał w dół zbocza.A kiedy było już po wszystkim, nie miał ochoty czekać na Starka.Wogóle nie miał na nic ochoty.Coś ściskało go w brzuchu.Nie zamierzałteż wracać do El Paso.Co prawda burdel stał tam nadal, ale bez Cruza byłto tylko burdel, w dodatku śmierdzący chlewem.Ethan nigdy nie przywykł do tej woni.Pognali małe stado Starka przez granicę i sprzedali je za pół ceny w Juarez.Nie byli pewni, czy Stark będzie ich szukał.Mogli jedynie podejrzewać, że tak się rzeczywiście stanie.— Ja bym szukał — powiedział Peck.— Jak amen w pacierzu.— Ja nie — odparł Tom.— Z powodu dziwki?— A te dwie małe? — spytał Haylow.Od tamtego ranka w domu Starka roztył się jeszcze bardziej.Teraz ważył już niemal czterysta funtów.Nowy koń, niedawno kupiony w Juarez, stękał przy każdym kroku i robił bokami.Tom i Peck nic nie powiedzieli, tylko obejrzeli się za siebie.To wystarczyło za odpowiedź.Haylow również spojrzał przez ramię.Z czasem dowiedzieli się, że Stark ruszył w pogoń, bo widywano go w niektórych miastach na dzień lub dwa przed ich przybyciem.Wkońcu musieli się gdzieś na siebie natknąć.— Cholera, mam tego dość — oznajmił Haylow.— Wracam do domu.— Po kiego grzyba? — spytał Peck.— Myślisz, że w El Paso cię nie znajdzie?156— Nie do El Paso.Na Hawaje.— Prawdziwe imię olbrzyma zaczynało się od He'eloa i ciągnęło się przez parę sylab.— A co tam będziesz robił? — zapytał Tom.— Mówiłeś przecież, że twoich kumpli, znajomych i rodzinę wykończyła epidemia ospy.— Ale góry wciąż stoją.Rzeki płyną.Ocean.Ostatnio coraz bardziej tęsknię za tym wszystkim.Byli razem aż do la Ciudad de los Angeles.Tam Peck powiedział:„Chuj mnie to obchodzi, jak ma mnie znaleźć, to niech znajdzie tutaj".Tom zatrzymał się w Sacramento i podjął pracę jako alfons w saloonie swojego stryja.„W końcu nic aż tak złego nie zrobiłem, mruknął.Może najwyżej go przeproszę, a on mi przyłoży w gębę i pojedzie dalej".Haylow wybrał się z Ethanem aż do San Francisco, skąd chciał popłynąć statkiem na Hawaje.Rozmyślił się, gdy zobaczył morze.Ważył już wtedy blisko pięćset funtów i zamiast w siodle jeździł dwukonną bryczką.Usiadł na kei, spojrzał na fale i rozbeczał się jak małe dziecko.„Tam znajdę tylko groby", szlochał.Ethan też został w San Francisco.Pewnego dnia, w drodze do knajpy, usłyszał słowa ulicznego kaznodziei.Nie przyszedłem wzywać sprawiedliwych, ale grzesznych do pokuty, mówił wielebny.Ktoś ze słuchaczy powiedział głośno: Amen.Wtedy nagle coś pękło w sercu Ethana i ze łzami w oczach ukląkł na gołej ziemi.Tego samego dnia znalazł schronienie w domu misyjnym Światłości Prawdziwego Słowa Proroków Chrystusa Pana Naszego.Miesiąc później, jako misjonarz James Bohannon, wyruszył w rejs do Japonii.Przyjął nowe nazwisko, bo czuł, że odrodził się jako zupełnie inny człowiek.Lecz prawdziwej przemiany doznał dopiero wtedy, gdy wraz z dwunastoma innymi misjonarzami przybył do wsi Kobayashi w okręgu Yamakawa.W tym samym dniu wśród chłopów wybuchła epidemia cholery.Po miesiącu ze wszystkich cudzoziemców tylko Ethan pozostałprzy życiu.Wieśniacy także umierali i całą winą za to nieszczęście obar-czali misjonarzy.Ethan przeżył, bo zajął się nim opat pobliskiego klasztoru Mushindo, stary mnich imieniem Zengen.Musiał być szanowany w najbliższej okolicy, bo chłopi w lot zmienili swoje nastawienie.Przynosili jedzenie i odzież, kąpali 157chorego.Najczęściej zaglądały dzieci, zaciekawione jego wyglądem.Nigdy przedtem nie widziały żadnego cudzoziemca.Bariera zniknęła, gdy leżał w malignie.Tuż po przebudzeniu stwierdził ze zdumieniem, że w większości rozumie, co do niego mówią.Sam też znał parę słów.Zanim na dobre stanął na nogi, mógł już swobodnie rozmawiać z Zengenem.Pewnego dnia Zengen spytał: „Jak wyglądała twoja twarz, zanim poczęli się twoi rodzice"?Ethan chciał odpowiedzieć, że nie znał rodziców, kiedy nagle zniknęło pojęcie góry, dołu, tego co wewnątrz i na zewnątrz.Od tamtej pory Jimbo zamiast habitu misjonarza nosił szaty buddyjskiego mnicha.Robił to raczej z szacunku dla Zengena.Odzież była jak imię — nie miała znaczenia.Jimbo nadal był Jamesem Bohannonem i Ethanem Cruzem, choć jednocześnie nie miał już z nimi nic wspólnego.Nie opowiedział o tym księciu.Właśnie otwierał usta, żeby zacząć mówić, kiedy Genji uśmiechnął się i spytał:— Rzeczywiście udało ci się uciec od samego siebie? W takim razie musisz być równie oświecony jak Budda Gautama.— Nie wiem, co kryje się za słowem „oświecenie" — odparł Jimbo.— Z każdym oddechem kolejne słowa stają się dla mnie bez znaczenia.Wkrótce okaże się, że jedyną sensowną rzeczą, jaką powiem, będzie milczenie.Genji roześmiał się i spojrzał na Sohaku.— Wyrósł nam lepszy od ciebie następca Zengena.To bardzo dobrze.Pojedziesz ze mną, a on zostanie.— Zatem to nie ten cudzoziemiec, na którego czekałeś, panie?— Sądzę, że nie.Tamten jest teraz w pałacu Cichego Żurawia.— Sprowadziłeś następnych misjonarzy? — Sohaku zmarszczył brwi, nie potrafiąc powściągnąć niezadowolenia.— To mój poprzednik nawiązał kontakty z sektą Prawdziwego Słowa.Ja tylko przejąłem jego politykę.— Genji popatrzył na siedzącego przed nim mnicha.— Właśnie dlatego tu przybyłeś, prawda?— Tak, panie.158— Wkrótce spotkasz swoich rodaków — oznajmił Genji.— Przyjadą tutaj, żeby rozpocząć budowę misji.Czeka was ciężkie zadanie.Twoi poprzedni towarzysze zmarli, a z trojga, którzy teraz trafili do Japonii, pozostanie zapewne dwoje.— Trzeci jest chory, panie?— Został trafiony kulą z muszkietu, prawdopodobnie przeznaczoną dla mnie.Bardzo mi przykro.Może to twój znajomy? Nazywa się Zephaniah Cromwell.— Nie znam go, panie.Musiał nieco później zjawić się w San Francisco.— Szkoda, że odbył taką długą podróż jedynie po to, by bezsensownie zginąć.Czegoś ci trzeba, Jimbo?— Nie, panie.Opat Sohaku obficie zaopatrzył klasztor.— A co zrobisz, kiedy przyjadą tu twoi krajanie?— Pomogę im zbudować misję — odparł Jimbo.— Ci, którym nie dane jest usłyszeć słów Buddy, będą słuchali Chrystusa i osiągną to samo zbawienie.— Zdrowe podejście do spraw wiary.Życzę ci szczęścia, Jimbo.A może wolisz James albo Ethan?— Imię to tylko imię.Każde z nich jest równie dobre jak żadne.Genji roześmiał się.— Gdyby inni mieli podobne poglądy, historia Japonii byłaby mniej krwawa.W przeszłości i w przyszłości.Wstał.Wojownicy natychmiast pochylili głowy i trwali w ukłonie, dopóki nie wyszedł z namiotu, eskortowany przez Shigeru.Zbliżała się pora odjazdu [ Pobierz całość w formacie PDF ]