[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Siad, Judy.Siad, Steve - poleciła psom kobieta, po czym włożyłarękę do kieszeni i wyciągnęła dziesięciocentówkę.- Proszę - rzekła, wsuwając mi ją do ręki.- Może zaczekać, aż panskończy?- Nie, dziękuję.Naprawdę nic mi nie jest.Przeszła z psami na drugą stronę Park Avenue.Patrzyłem, jakodchodzi, powtarzając w myśli jej nazwisko i żałując, że jej nie znam.Samotny, bez celu w życiu, zawarłem mdławą, nijaką przyjazń zdziewczyną z kręgu znajomych Warrena Hawkesa, ale panna LaFargerozbudziła we mnie nieśmiałą żądzę, co z miejsca wyróżniło ją spośródwszystkich kobiet, jakie spotkałem, a nawet jakie widziałem, odkąd rozdzielono mnie z Jadę.Czułem, że jej obecnośćprzenika mnie niczym promienie słońca przenikające ciemny las i żezna moje myśli, kiedy odprowadzam ją wzrokiem.%7łycie było jak sen,popołudnie jak wieczność, wszystko miało wiele różnorakich znaczeń,wiele odmian magii.Zwiat znów był jasny i pogodny jak wtedy, gdyzasypiałem w objęciach Jade i budziłem się, widząc jej włosy na swojejpoduszce.Wrzuciłem monetę i przerywając ciągły sygnał, wykręciłempierwszą cyfrę numeru Anny.Wciąż byłem zdenerwowany ioszołomiony, nadal pociłem się jak ruda mysz, lecz nie czułem jużstrachu i zakłopotania,- pierwszy, a zaraz po nim drugi dzwonekwprowadził mnie w świat, w który wierzyłem, jedyną rzeczywistość,której pragnąłem.Nie miało teraz żadnego znaczenia, czy nogi podemną zadrżą, czy stracę przytomność, albowiem wreszcie znalazłem sięw polu siły, w polu emocji o najwyższym stopniu natężenia, które byłowspanialsze, większe i bardziej potężne niż to wszystko, co dotądznałem.Nie pamiętam, jak wykręcałem pozostałe cyfry, nie słyszałem, jaktelefon dzwoni, ale nagle w słuchawce odezwał się głos Anny.- Halo? - Jej  halo" zawsze było pytaniem zadanym tajemniczym,nieco zażenowanym głosem.- To ja - odparłem.Nawet nie przyszło mi do głowy, że mogłaby mnienie rozpoznać.- Jestem dosłownie dziesięć metrów od twojego domu.Czy mogę wpaść? Albo zaprosić cię gdzieś na kawę?Po drugiej stronie zapanowało milczenie.Słyszałem w tle muzykęklasyczną, obok zaś ryk syreny: wóz policyjny pędził w kierunkupółnocnym, rzucając czerwony blask świateł na szybę budki. - To naprawdę ty? - spytała wreszcie Anna.Głos miała opanowany.Wiedziałem, że mnie rozpoznała, toteż ten brak emocji rozczarowałmnie, a zarazem podniósł na duchu.Najwyrazniej nie zamierzałaskakać do góry z radości, ale i nie wzdrygnęła się ze wstrętem jak nawidok ohydnego robaka wypełzającego spod skały.- Czy mogę cię odwiedzić? Przyjechałem dziś i mieszkam w hotelu.Chciałbym się z tobą zobaczyć, porozmawiać.- Bez przerwy mam gości.Dopiero co Keith koczował u mnie nakanapie.- Jest u ciebie Keith?- Nie, wyjechał dziś rano.- Czy mogę przyjść, Anno? Zawahała się.- Jeśli chcesz - rzekła wreszcie.Przez chwilę czekała na odpowiedz,po czym odłożyła słuchawkę.Wróciłem do budynku, w którym mieszkała, i nacisnąłem dzwonek:drzwi się otworzyły.Niedużą windą o ścianach pokrytych boazeriąwjechałem na szóste piętro.Zdawałem sobie sprawę, że byłobybardziej naturalne, gdybym gorączkowo rozmyślał o mającym nastąpićspotkaniu, o tym, co powiedzieć Annie, lecz przyszłość stałaodwrócona do mnie plecami, ostrzegając, abym nie ważył się zajrzećjej w twarz.Kiedy winda zatrzymała się z lekkim szarpnięciem,wyszedłem na przestronny korytarz o białym suficie, wyblakłychróżowych ścianach i lśniącej czarnej podłodze.Mieszkanie Annyznajdowało się na samym końcu.Drzwi, świeżo pomalowane na biało,miały ozdobną ołowianą klamkę, kształtem i wielkościąprzypominającą piłkę do krokieta.Zapukałem.W nodze chwycił mnieskurcz; przesuwał się w górę niczym pęche- rzyk powietrza w strzykawce.Zapukałem po raz drugi i wreszcierozległ się odgłos kroków.Anna ubrana była w sięgającą kostek jasnozieloną sukienkę zciemniejszą lamówką i szerokimi, luznymi rękawami.Kasztanowatewłosy zaczesane miała do tyłu, oczy zaś ukryte za dużymi, lekkoprzyciemnionymi okularami.Wyperfumowana, stała w złotychplecionych sandałach, które odsłaniały jej polakierowane paznokcie unóg, w jednej ręce trzymając tom wierszy Sylvii Plath, drugą opierającna biodrze.Sprawiała wrażenie zupełnie opanowanej.- Wiesz, że nie lubię niespodzianek - oznajmiła.- A ty mnie wciążczymś zaskakujesz.Nie zaprosiła mnie do środka, lecz przesunęła się na bok, robiąc miprzejście.Przedpokój był długi i wąski.Na ścianach wisiały grafiki irysunki, między innymi również holenderski plakat kolejowy, któryniegdyś wisiał na Dorchester na piętrze między sypialnią Anny i Hugha pokojem Sammy'ego.Zdziwiło mnie, że przetrwał pożar.- Ostał się? - spytałem, wskazując na plakat przedstawiającymężczyznę, który otwiera drzwi do oliwkowozielonego wagonu.- Nie, to nie ten sam.Znalazłam to w antykwariacie na Drugiej Alei.Sto pięćdziesiąt dolarów.Głodowałam przez miesiąc, ale zależało mina tym plakacie.Im dalej odchodziliśmy od drzwi wejściowych, tym jaśniej robiło sięw przedpokoju, w salonie zaś światło było wręcz oślepiające.Całapołudniowa ściana i większość zachodniej składała się z okien.Bambusowe żaluzje były podciągnięte, toteż wpadające promieniesłońca przenikały przez zielone i czerwone szkiełka, które na cienkichżyłkach wisiały tu i ówdzie.Drewniane podłogi były niczym nieprzykryte.Biała kanapa i trzy składane krzesełka staływokół stolika o szklanym blacie.W kącie pokoju znajdowało się małeżółte biurko podobne do tych, jakie często spotyka się w akademikach,na nim zaś czerwona maszyna do pisania i otwarta ryza papiem.Sporopółek, w większości pustych.Nie wiedziałem, gdzie mieści siękuchnia, jeśli takowa w ogóle tu istniała.Może była za zamkniętymipodwójnymi drzwiami.- Gdzie mogę usiąść? - spytałem.- Zakładając, że w ogóle ci pozwolę.- Tak.Jeśli pozwolisz.- Chodz, wyjrzyj najpierw przez okno.Lubię chwalić się swoimwidokiem.Ujrzałem rząd pokrytych łupkiem szczytów stanowiących dachkościoła.Czarne płytki lśniły w słońcu, jakby były mokre.Zakościołem stał wysoki gmach z białego piaskowca i szkła,- podoknami, na każdej kondygnacji, ciągnął się ozdobny deseń z muszli irzezbionych w kamieniu herbów.Na ostatnim piętrze błysnął flesz.Anna stała przy mnie; zawsze sprawiało jej przyjemność pokazywanieludziom różnych rzeczy i patrzenie nowym okiem na to, co jest jejdobrze znane.Na tle światła dostrzegłem gęsty meszek na jejpoliczkach.Zaczęła mnie ogarniać paraliżująca nieśmiałość.Anna odeszła od okna i usiadła na białej kanapie, podkurczając podsiebie nogi i opierając brodę na dłoni.- Aadnie tu - powiedziałem.- Podoba mi się twoje nowe mieszkanie.- Trzysta dziesięć dolarów i osiem centów miesięcznie - odparła.- Wzamian za to mała, ślepa kuchnia i niewielka sypialnia.Istneszaleństwo.Ciągle jestem spłukana.Znajomy wynajmuje mieszkaniena West Side, sześć ogromnych pokoi, i płaci mniej niż ja.Bałabym się mieszkać na WestSide.Może to głupie, ale tak mnie wychowano.Czy wiesz, że mojamatka przy każdej sposobności chwaliła się ludziom, że od dwudziestulat nie przekroczyła Piątej Alei?  Ostatni raz to było wtedy, gdyposzłam do Carnegie Hall na koncert tego żydowskiego skrzypka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • widocznie.pev.pl