[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mieszkańcy Kornwalii kochają dzieci, a Lilynie stanowiła wyjątku.Doszła do wniosku, że Charlottajestzaniedbywana i to ją doprowadzało do pasji. Szkoda, że nie było mnie tutaj, żeby ci pomóc, Lily.Daniel, który do tej pory w milczeniu przysłuchiwał sięnaszej rozmowie, zapytał: Dokąd one poszły? Nad morze, żeby rysować.To lubią robić, kiedy sąrazem.Siedzą i rysują, jak dwie stare baby.Odwróciła się od stołu i podeszła do zlewu, by wyjrzećprzez okno.My za nią.Stąd naszym oczom ukazał się widokna zatoczkę.Była na pozór pusta tylko mewy i mokrypiach odsłonięty przez cofające się wody odpływu alew oddali, przy końcu falochronu majaczyły zmniejszoneprzez odległość dwie sylwetki: Phoebe, rozpoznawalna dzięki wielkiemu kapeluszowi, i dziecko, w jaskrawofioletowymskafanderku z kapturem.Siedziały na ustawionych bardzoblisko siebie kempingowych krzesełkach.Ten obrazek miałw sobie coś wzruszającego.Kobieta i mała dziewczynkasprawiały wrażenie, jakby w tym samym miejscu tkwiły jużod dawna, wyrzucone kiedyś przez morze, zapomniane odświata.Staliśmy zapatrzeni, gdy nagle o szybę zadzwoniłypierwsze ostre krople. No i macie! zawołała Lily takim tonem, jakbydokładnie przepowiedziała, że tak się właśnie stanie. Przyszedł ten przeklęty deszcz, a panna Shackleton napewno nawet go nie zauważy.Kiedy zaczyna to swojemalowanie, zapomina o bożym świecie.Mogę ją wtedywołać i wołać, aż do utraty tchu, a ona i tak nie słyszy.A teraz biedaczka z tym gipsem na ręce, co też.Uznałam, że czas najwyższy przerwać ten potok słów. Przyprowadzę je oświadczyłam. Zostań. Daniel powstrzymał mnie kładąc mi dłońna ramieniu. Za bardzo leje.Ja pójdę. Musisz wziąć pelerynęj zawołała za nim Lily, ale onz jakimś znalezionym w holu parasolem już wyszedł nadeszcz.Patrzyłam w ślad za nim, jak z wysoko uniesionymnad głową parasolem schodzi pochyłym trawnikiem.Nachwilę zniknął mi z oczu za żywopłotem, lecz pojawił sięznowu w polu mojego widzenia, kiedy dotarł do falochronui równym krokiem zmierzał ku dwóm nie podejrzewającymniczego artystkom.Obie z Lily jednocześnie odwróciłyśmy się od okna. W czym ci mogę pomóc?. spytałam. Nakryj w saloniku stół do herbaty. Wypijemy ją dziś w kuchni.Tu jest tak ciepłoi przytulnie. Dobrze.Rób jak uważasz, aja się zabieram za mojenaleśniki. Podniosła miskę i na powrót zaczęła ubijaćciasto.Teraz nie miała już takiej ponurej miny jak poprzednio.Dała upust swoim uczuciom i wyrazniejej ulżyło.Ajabyłam wdzięczna losowi i za to, bo nie musiałam wysłuchiwać dalszych utyskiwań. Wymyślę jakieś zajęcie dla Charlotty na jutro oznajmiłam. Może wezmę ją na małą wycieczkęsamochodową.Już wcześniej chciałam się nią zająć, tyle żeod przyjazdu nie miałam za grosz czasu. I dobrze zrobisz.To taka milutka dziewczynka. Owszem.Chociaż z tego właśnie powodu czuję sięjeszcze bardziej winna, że jej dotąd nie poświęciłam ani chwili.W kuchni czekał nakryty stół i usmażone naleśniki,w czajniku kipiał wrzątek na herbatę, a oni wciąż nie wracali. Och, ten Daniel gderała Lily. Kubek w kubekjak one.Zapomniał na pewno, po co tam poszedł, usiadłprzy nich, złapał za pędzel i sam zaczął malować. Pójdę po nich. Znalazłam jakąś starą pelerynęciotki i zniszczoną sztormówkę po Chipsie i tak zabezpieczona przed deszczem ruszyłam do ogrodu.Padało ostro,trawa była mokra i śliska.Kiedy byłam mniej więcejw połowie trawnika, w bramie żywopłotu pojawiła sięPhoebe z Danielem.On ściskał pod pachą składane krzesełka, a w drugiej ręce trzymał parasol unosząc go wysokonad głową Phoebe.Nie licząc kapelusza, jej strój stosownywyłącznie na słoneczną pogodę teraz przedstawiał sobążałosny widok: zapinany na guziki żakiet przesiąkł wilgocią,grube pończochy pokrywało błoto.W zdrowej ręce niosładużą, uszytą z brezentu torbę z przyborami malarskimi.Pierwsza mnie spostrzegła. Hej! Już jesteśmy.Zmokliśmy jak szczury. Obie z Lily zachodziłyśmy w głowę, co się z wamistało. Charlotta chciała skończyć szkic. A gdzie ona jest? Gdzieś blisko.Idzie za nami odparła Phoebelekkim tonem.Wyjrzałam za bramę w żywopłocie i zauważyłam dziewczynkę u stóp wzgórza.Tyłem do mnie, pochylona, zaglądała pod gałęzie ociekającego wodą jeżynowego krzewu. Chyba po nią pójdę rzekłam zrezygnowana i zaczęłam schodzić w dół po stromym, mokrym stoku. Char-lotto! Chodzże! zawołałam.Odwróciła się na dzwięk mego głosu.Mokre włosyciasno przylegały do czaszki, deszcz zalewał szkła okularów. Cóż ty tam robisz? Szukam jeżyn.Zdawało mi się, że są, i chciałamzerwać kilka. Nie rozglądaj się za jeżynami, tylko chodz do domuna herbatę.Lily usmażyła naleśniki. Dobrze. Wyprostowała się z ociąganiem.Nawetwizja słodkich naleśników nie wydawała się jej pociągać.Irytowało mnie to odrobinę, lecz równocześnie rozumiałamjej niechęć do zakończenia popołudnia spędzonego w atrakcyjnym towarzystwie Phoebe.Pamiętałam siebie samąw wieku Charlotty, kiedy z wewnętrznymi oporami wlokłamsię za Phoebe do domu po dniu wspólnie spędzonym naplaży na zbieraniu pierwiosnków lub podróży kolejką doPorthkerris.Po tych wspaniałych przeżyciach powrót dorutynowych codziennych czynności zawsze wymagał pewnego wysiłku.i Pociągnąć cię w górę zbocza?Podała mi rączkę; chudą, mokrą i zimną. Potrzebujesz solidnego wytarcia ręcznikiem i cośgorącego do picia. Wdrapywałyśmy się zgodnie pod górę. Miło spędziłaś czas z Phoebe? Tak.Rysowałyśmy. Nie zauważyłyście, że zaczęło padać? Nie od razu.Ale potem moja kartka trochę zamokłai przyszedł ten facet i przytrzymał mi nad głową parasol, także mogłam skończyć. On ma na imię Daniel. Wiem.Phoebe opowiadała mi o nim.On kiedyśmieszkał z nią i Chipsem. Jest teraz sławnym artystą. To też wiem.Powiedział, że mój rysunek jest bardzodobry. Co rysowałaś? Próbowałam naszkicować kilka mew, ale nie chciałyusiedzieć najednym miejscu i stale odfruwały, bo one nie znająsię na pozowaniu, no to narysowałam obrazek z głowy. Sprytnie. On mnie pochwalił. A nie zapomniałaś rysunku na plaży? Nic nie niesiesz. Nie.Ma go Phoebe w swojej torbie.Zabrakło nam tchu, więc dalej wspinałyśmy się w milczeniu.Dopiero gdyjuż byłyśmy w ogrodzie powiedziałam: Wiele razy zastanawiałam się, co porabiasz.Chciałam do ciebie zadzwonić i zaprosić cię na herbatę, ale byłamtak.zawahałam się szukając właściwego słowa. Zajęta"wydało mi się niezbyt zgodne z prawdą. U babci jest nudno palnęła Charlotta z dziecięcąbezkompromisową szczerością.Spróbowałam zrobić wesołą minę. To się chyba da zmienić.Może jutro mogłybyśmy sięgdzieś razem wybrać? Na wycieczkę, jeśli ja i samochód niebędziemy potrzebni Phoebe.Charlotta przez chwilę rozważała moją propozycję. Jak myślisz, czy Daniel też mógłby z nami pojechać? spytała.Gdy tylko przekroczyłyśmy próg kuchni, Lily na poły zezłością, na poły ze śmiechem rzuciła się do Charlottypospiesznie odpinającjej namokniętą wodą kurtkę i ściągając przemoczone buty. Naprawdę nie wiem, jak można być tak niemądrym.A panna Shackleton.nie widziałam jeszcze nigdy, żeby ktośtak przemókł.Kazałam jej pójść na górę i zdjąć te mokrełaszki, ale ona tylko się roześmiała i rzekła, że to nic nieszkodzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Mieszkańcy Kornwalii kochają dzieci, a Lilynie stanowiła wyjątku.Doszła do wniosku, że Charlottajestzaniedbywana i to ją doprowadzało do pasji. Szkoda, że nie było mnie tutaj, żeby ci pomóc, Lily.Daniel, który do tej pory w milczeniu przysłuchiwał sięnaszej rozmowie, zapytał: Dokąd one poszły? Nad morze, żeby rysować.To lubią robić, kiedy sąrazem.Siedzą i rysują, jak dwie stare baby.Odwróciła się od stołu i podeszła do zlewu, by wyjrzećprzez okno.My za nią.Stąd naszym oczom ukazał się widokna zatoczkę.Była na pozór pusta tylko mewy i mokrypiach odsłonięty przez cofające się wody odpływu alew oddali, przy końcu falochronu majaczyły zmniejszoneprzez odległość dwie sylwetki: Phoebe, rozpoznawalna dzięki wielkiemu kapeluszowi, i dziecko, w jaskrawofioletowymskafanderku z kapturem.Siedziały na ustawionych bardzoblisko siebie kempingowych krzesełkach.Ten obrazek miałw sobie coś wzruszającego.Kobieta i mała dziewczynkasprawiały wrażenie, jakby w tym samym miejscu tkwiły jużod dawna, wyrzucone kiedyś przez morze, zapomniane odświata.Staliśmy zapatrzeni, gdy nagle o szybę zadzwoniłypierwsze ostre krople. No i macie! zawołała Lily takim tonem, jakbydokładnie przepowiedziała, że tak się właśnie stanie. Przyszedł ten przeklęty deszcz, a panna Shackleton napewno nawet go nie zauważy.Kiedy zaczyna to swojemalowanie, zapomina o bożym świecie.Mogę ją wtedywołać i wołać, aż do utraty tchu, a ona i tak nie słyszy.A teraz biedaczka z tym gipsem na ręce, co też.Uznałam, że czas najwyższy przerwać ten potok słów. Przyprowadzę je oświadczyłam. Zostań. Daniel powstrzymał mnie kładąc mi dłońna ramieniu. Za bardzo leje.Ja pójdę. Musisz wziąć pelerynęj zawołała za nim Lily, ale onz jakimś znalezionym w holu parasolem już wyszedł nadeszcz.Patrzyłam w ślad za nim, jak z wysoko uniesionymnad głową parasolem schodzi pochyłym trawnikiem.Nachwilę zniknął mi z oczu za żywopłotem, lecz pojawił sięznowu w polu mojego widzenia, kiedy dotarł do falochronui równym krokiem zmierzał ku dwóm nie podejrzewającymniczego artystkom.Obie z Lily jednocześnie odwróciłyśmy się od okna. W czym ci mogę pomóc?. spytałam. Nakryj w saloniku stół do herbaty. Wypijemy ją dziś w kuchni.Tu jest tak ciepłoi przytulnie. Dobrze.Rób jak uważasz, aja się zabieram za mojenaleśniki. Podniosła miskę i na powrót zaczęła ubijaćciasto.Teraz nie miała już takiej ponurej miny jak poprzednio.Dała upust swoim uczuciom i wyrazniejej ulżyło.Ajabyłam wdzięczna losowi i za to, bo nie musiałam wysłuchiwać dalszych utyskiwań. Wymyślę jakieś zajęcie dla Charlotty na jutro oznajmiłam. Może wezmę ją na małą wycieczkęsamochodową.Już wcześniej chciałam się nią zająć, tyle żeod przyjazdu nie miałam za grosz czasu. I dobrze zrobisz.To taka milutka dziewczynka. Owszem.Chociaż z tego właśnie powodu czuję sięjeszcze bardziej winna, że jej dotąd nie poświęciłam ani chwili.W kuchni czekał nakryty stół i usmażone naleśniki,w czajniku kipiał wrzątek na herbatę, a oni wciąż nie wracali. Och, ten Daniel gderała Lily. Kubek w kubekjak one.Zapomniał na pewno, po co tam poszedł, usiadłprzy nich, złapał za pędzel i sam zaczął malować. Pójdę po nich. Znalazłam jakąś starą pelerynęciotki i zniszczoną sztormówkę po Chipsie i tak zabezpieczona przed deszczem ruszyłam do ogrodu.Padało ostro,trawa była mokra i śliska.Kiedy byłam mniej więcejw połowie trawnika, w bramie żywopłotu pojawiła sięPhoebe z Danielem.On ściskał pod pachą składane krzesełka, a w drugiej ręce trzymał parasol unosząc go wysokonad głową Phoebe.Nie licząc kapelusza, jej strój stosownywyłącznie na słoneczną pogodę teraz przedstawiał sobążałosny widok: zapinany na guziki żakiet przesiąkł wilgocią,grube pończochy pokrywało błoto.W zdrowej ręce niosładużą, uszytą z brezentu torbę z przyborami malarskimi.Pierwsza mnie spostrzegła. Hej! Już jesteśmy.Zmokliśmy jak szczury. Obie z Lily zachodziłyśmy w głowę, co się z wamistało. Charlotta chciała skończyć szkic. A gdzie ona jest? Gdzieś blisko.Idzie za nami odparła Phoebelekkim tonem.Wyjrzałam za bramę w żywopłocie i zauważyłam dziewczynkę u stóp wzgórza.Tyłem do mnie, pochylona, zaglądała pod gałęzie ociekającego wodą jeżynowego krzewu. Chyba po nią pójdę rzekłam zrezygnowana i zaczęłam schodzić w dół po stromym, mokrym stoku. Char-lotto! Chodzże! zawołałam.Odwróciła się na dzwięk mego głosu.Mokre włosyciasno przylegały do czaszki, deszcz zalewał szkła okularów. Cóż ty tam robisz? Szukam jeżyn.Zdawało mi się, że są, i chciałamzerwać kilka. Nie rozglądaj się za jeżynami, tylko chodz do domuna herbatę.Lily usmażyła naleśniki. Dobrze. Wyprostowała się z ociąganiem.Nawetwizja słodkich naleśników nie wydawała się jej pociągać.Irytowało mnie to odrobinę, lecz równocześnie rozumiałamjej niechęć do zakończenia popołudnia spędzonego w atrakcyjnym towarzystwie Phoebe.Pamiętałam siebie samąw wieku Charlotty, kiedy z wewnętrznymi oporami wlokłamsię za Phoebe do domu po dniu wspólnie spędzonym naplaży na zbieraniu pierwiosnków lub podróży kolejką doPorthkerris.Po tych wspaniałych przeżyciach powrót dorutynowych codziennych czynności zawsze wymagał pewnego wysiłku.i Pociągnąć cię w górę zbocza?Podała mi rączkę; chudą, mokrą i zimną. Potrzebujesz solidnego wytarcia ręcznikiem i cośgorącego do picia. Wdrapywałyśmy się zgodnie pod górę. Miło spędziłaś czas z Phoebe? Tak.Rysowałyśmy. Nie zauważyłyście, że zaczęło padać? Nie od razu.Ale potem moja kartka trochę zamokłai przyszedł ten facet i przytrzymał mi nad głową parasol, także mogłam skończyć. On ma na imię Daniel. Wiem.Phoebe opowiadała mi o nim.On kiedyśmieszkał z nią i Chipsem. Jest teraz sławnym artystą. To też wiem.Powiedział, że mój rysunek jest bardzodobry. Co rysowałaś? Próbowałam naszkicować kilka mew, ale nie chciałyusiedzieć najednym miejscu i stale odfruwały, bo one nie znająsię na pozowaniu, no to narysowałam obrazek z głowy. Sprytnie. On mnie pochwalił. A nie zapomniałaś rysunku na plaży? Nic nie niesiesz. Nie.Ma go Phoebe w swojej torbie.Zabrakło nam tchu, więc dalej wspinałyśmy się w milczeniu.Dopiero gdyjuż byłyśmy w ogrodzie powiedziałam: Wiele razy zastanawiałam się, co porabiasz.Chciałam do ciebie zadzwonić i zaprosić cię na herbatę, ale byłamtak.zawahałam się szukając właściwego słowa. Zajęta"wydało mi się niezbyt zgodne z prawdą. U babci jest nudno palnęła Charlotta z dziecięcąbezkompromisową szczerością.Spróbowałam zrobić wesołą minę. To się chyba da zmienić.Może jutro mogłybyśmy sięgdzieś razem wybrać? Na wycieczkę, jeśli ja i samochód niebędziemy potrzebni Phoebe.Charlotta przez chwilę rozważała moją propozycję. Jak myślisz, czy Daniel też mógłby z nami pojechać? spytała.Gdy tylko przekroczyłyśmy próg kuchni, Lily na poły zezłością, na poły ze śmiechem rzuciła się do Charlottypospiesznie odpinającjej namokniętą wodą kurtkę i ściągając przemoczone buty. Naprawdę nie wiem, jak można być tak niemądrym.A panna Shackleton.nie widziałam jeszcze nigdy, żeby ktośtak przemókł.Kazałam jej pójść na górę i zdjąć te mokrełaszki, ale ona tylko się roześmiała i rzekła, że to nic nieszkodzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]