[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poszedłem kuchennymischodami, których u\ywała zarówno słu\ba, by swą obecnością nie zakłócać spokojumieszkańcom Pałacu, oraz my, gdy chcieliśmy ukradkiem wymknąć się z domu lubniepostrze\enie do niego wrócić.W połowie schodów zatrzymały mnie tam porozstawiane tamkozły do cięcia drewna.Dalszą drogę blokowały stosy narzędzi, nigdzie nie było widaćrobotników, i nie wiedziałem, czy tylko zrezygnowano z tej części starych schodów, czy tezmiała na to wpływ jakąś inna siła.Wróciłem skrótem do frontowych drzwi i zacząłem sięwspinać po rozległych schodach.Po drodze zauwa\yłem, \e w pałacu trwają prace remontowezakrojone na szeroką skalę.Wymieniano całe ściany i wielkie partie posadzek.Liczne pokojestały otworem, a ja spieszyłem się, by sprawdzić, czy i w moich komnatach prowadzone są jakieśroboty.Na szczęście pokoje zostały nietknięte.Miałem właśnie przekroczyć próg, kiedy zzazałomu muru wyłonił się wielki rudowłosy jegomość i na mój widok ruszył szybko w mojąstronę.Wzruszyłem ramionami.Był to jakiś wizytujący dygnitarz, bez wątpienia.-Corwinie! - zawołał.- Co ty tu robisz?Kiedy się zbli\ał zauwa\yłem, \e bacznie mi się przygląda.Potraktowałem go tak samo.-Chyba nie mieliśmy jeszcze przyjemności.- zacząłem.-Och, daj spokój - odrzekł.-Zaskoczyłeś mnie.Sądziłem, \e jesteś przy swym Wzorcu i  57 CHEVY. Potrząsnąłem głową.-Nie jestem pewien, czy cię rozumiem - odparłem.Zmru\ył oczy.-Nie jesteś upiorem Wzorca? - zapytał.-Kiedy Merlin doprowadził do tego, i\ wypuszczono mnie z Dworców, coś o nich wspomniał -rzekłem.- Ale nigdy \adnego z nich nie spotkałem.Podwinąłem lewy rękaw.- Zadraśnij mnie, a przekonasz się, \e krwawię - dodałem.Gdy patrzył mi na ramię, jego wzroknajwyrazniej spowa\niał.Zrozumiałem, \e naprawdę chce to zrobić.-W porządku - mruknął.- Lekkie nacięcie.Dla pewności.-Wcią\ nie wiem, z kim mam przyjemność rozmawiać - powiedziałem.Zło\ył głęboki ukłon.-Proszę o wybaczenie.Jestem Luke z Kashfy, znanym te\ jako Rinaldo Pierwszy, królem.Jeślijesteś tym, za kogo się podajesz, to masz przed sobą własnego bratanka.Moim ojcem jest twójbrat, Brand.- Obrzuciłem jego twarz baczny spojrzeniem i tym razem dostrzegłem rodzinne podobieństwo.Wyciągnąłem rękę.-Zrób to - rzekłem.-Mówisz powa\nie?-Zmiertelnie powa\nie.Wyciągnął zza pasa długi, myśliwski nó\ i popatrzył mi w oczy.Skinąłem głową.Kiedy nakłułmi przedramię, nic się nie wydarzyło; to znaczy nie wydarzyło się nic, czego pragnęliśmy lubczego nale\ało się spodziewać.Czubek no\a zagłębił się w skórę na głębokość półtoracentymetra.Przeciągnął ostrzem wzdłu\ ramienia.Nie pojawiła się kropla krwi.Spróbowałponownie.Bez skutku.-Do licha - mrukną.- Nie rozumiem.Gdybyś był upiorem Wzorca, pojawiło by się przynajmniejmigotanie.A na tobie nie ma najmniejszego śladu.-Mo\esz dać mi ten nó\? - Zapytałem.-Oczywiście.Długą chwilę ściskałem go w dłoni i uwa\nie studiowałem ostrze.Następnie wbiłem stal wprzedramię i przeciągnąłem klingą jakieś dwa centymetry.Tym razem krew popłynęła.-Niech mnie diabli! - odezwał się Luke.- Co się dzieje?-Sądzę, \e to zaklęcie, jakie na mnie rzucono, gdy niedawno spędziłem noc w TańczącychGórach - wyjaśniłem.-Hmmm - zafrasował się Luke.- Nigdy nie miałem przyjemności tam się znalezć, ale słyszałemwiele historii o tym miejscu.Nie znam prostych sposobów, by przełamywać jego czary.Mójpokój znajduje się po drugiej stronie pałacu.- Wskazał kierunek południowy.- Gdybyś do mniewstąpił, zobaczyłbym, co da się zrobić.Z moim ojcem i matką, Jasrą, studiowałem magięChaosu.Wzruszyłem ramionami.-A ja mieszkam tutaj - odrzekłem.- Za chwilę dostarczą mi flaszkę wina i kurczaka.Spo\yjmywspólnie posiłek i spróbujmy postawić diagnozę.Uśmiechnął się.-To najlepsza propozycja, jaką mi dziś zło\ono.Ale pozwól, \e na chwilę wrócędo siebie i przyniosę stosowne akcesoria.-Zgoda.Ale pójdę z tobą, abym w razie czego wiedział, jak do ciebie trafić. Skiną głową i odwrócił się.Skręciwszy za róg ruszyliśmy z zachodu na wschód, minęliśmy apartamenty Flory iskierowaliśmy się w stronę kwater przeznaczonych dla lepszych gości.Luke zatrzymał się przedjednym z pokoi, sięgną do kieszeni, zapewne po klucz i nieoczekiwanie znieruchomiał.-Eee.Corwinie?-Słucham?-Te dwa ogromne świeczniki w kształcie kobry - powiedział wskazując w głąb korytarza - są zbrązu, prawda?-Najprawdopodobniej.O co chodzi?-Sądziłem, \e stanowią jedynie ozdobę korytarza.-Bo stanowią.-Gdy ostatnio je widziałem, otaczały je niewielkie malowidła i ozdobne tkaniny.-Z tego co pamiętam, tak - odrzekłem.-Wydaje się, \e teraz miedzy nimi ciągnie się korytarz.-Nie, niemo\liwe.Właściwe przejścieznajduje się kawałek dalej.- zacząłem.Zamilkłem, gdy\ naraz pojąłem.Ruszyłem szybko w tamtą stronę.-O co chodzi? - zapytał Luke.-Wzywa mnie - odparłem.- Musze tam pójść i dowiedzieć się, czego ode mnie chce.-Ale kto?-Korytarz Luster.Pojawia się i znika.Czasami bywa bardzo u\yteczny, czasami osobie którąwzywa daje tylko niejasne i mętne przekazy.-Wzywa nas obu, czy tylko ciebie? - chciał wiedzieć Luke.-Nie wiem.Czuję tylko, \e mnie woła, podobnie jak zdarzało się to ju\ w przeszłości.Chodz zemną.Mo\e i ty odniesiesz z tego jakąś korzyść.-Czy słyszałeś, by kiedykolwiek wzywał dwóch ludzi jednocześnie?-Nie, ale zawsze kiedyś musi być ten pierwszy raz.Luke powoli pokiwał głową.-Do licha, idę z tobą - mruknął.Podeszliśmy do wę\y i weszliśmy do środka.Wzdłu\ ściany płonęły świece, a same ściany lśniłybezlikiem pozawieszanych na nich zwierciadeł.Dałem krok do przodu.To samo zrobiłtrzymający się mej lewej strony Luke.Ramy luster miały wszelkie mo\liwe kształty, jakiemo\na było sobie wyobrazić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl