X




[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Na jakiej podstawie tak pan twierdzi, profesorze? W drugim akcie jest scena, kiedy Germont błaga Violet-tę, żeby wyrzekła się Alfreda. Profesor obrzucił spojrzeniemBrunettiego, chcąc się zorientować, czy zna treść opery.Ko-misarz kiwnął głową i profesor kontynuował:  Po tej sceniezawsze padają gromkie brawa, zwłaszcza gdy śpiewacy są takdobrzy jak Dardi i Petrelli.Zpiewacy byli dobrzy, więc nastą-piła długa owacja.Wtedy przyglądałem się Wellauerowi.177 Położył pałeczkę na pulpicie, a ja miałem osobliwe wrażenie,że chce odejść stamtąd, po prostu zejść z podium i wyjść.Mo-że to widziałem, a może wyobraziłem sobie, ale wydawało misię, że już zamierzał zrobić krok, gdy ucichły brawa i pierwsiskrzypkowie unieśli smyczki.Przedstawienie trwało dalej, alewciąż mam wrażenie, że gdyby nie zauważył ruchu muzyków,po prostu odszedłby stamtąd. Czy spostrzegł to ktoś jeszcze? Nie wiem.Ludzie, z którymi rozmawiałem, nie mieliochoty wypowiadać się o przedstawieniu, a jeśli już coś po-wiedzieli, to z ogromną ostrożnością.Siedziałem w pierwszymrzędzie loży, po lewej stronie, więc dobrze go widziałem.Są-dzę, że wszyscy patrzyli na śpiewaków.Potem, gdy ogłoszo-no, że nie może prowadzić spektaklu, przypuszczałem, że miałjakiś atak.Ale nie przyszło mi do głowy, że został zabity. Co mówili ci ludzie, z którymi pan rozmawiał? Jak już wspomniałem, wypowiadali się w wymijającysposób.Wiedzieli, że nie żyje, i unikali krytycznych wobecniego opinii.Ale parę osób z konserwatorium podzielało mojezdanie: byli rozczarowani przedstawieniem.To wszystko, comówili. Czytałem pana artykuł o nim.Wyrażał się pan bardzopochlebnie. Był jednym z największych muzyków tego wieku.Byłgeniuszem. Nie wspomniał pan o jego ostatnim występie. Nie można dyskwalifikować człowieka za to, że przytra-fił mu się jeden zły dzień, commissario, zwłaszcza gdy ma zasobą tak wspaniałą karierę.178  Tak, oczywiście.Jeden zły dzień czy jeden zły uczyneknie przekreśla całego dorobku. Otóż to  przytaknął profesor i skierował swą uwagę nadwie młode kobiety, które weszły do pokoju, niosąc plik nut.Pan wybaczy, commissario, ale schodzą się moi studenci iwkrótce rozpoczynam zajęcia. Naturalnie, professore. Brunetti wstał i wyciągnął rę-kę. Bardzo dziękuję, że poświęcił mi pan swój czas i okazałpomoc.Profesor wymamrotał coś w odpowiedzi, już zajęty studen-tami.Brunetti opuścił pokój i wyszedł szerokimi schodami naCampo San Stefano.Często przechodził przez ten plac i znał nie tylko ludzi,którzy tu pracowali  w barach i sklepach  ale także psy,które wałęsały się tu czy bawiły.W bladym słońcu wylegiwałsię różowo-biały buldog, którego spłaszczony pysk zawszewprawiał Brunettiego w niepokój.Opodal kręciło się też dzi-waczne chińskie stworzenie, które kiedyś wyglądało jak bez-kształtna masa futra, a wyrosło na zwierzę wyjątkowej brzydo-ty.Przed sklepem z ceramiką rozwalił się czarny kundel, którypotrafił przez cały dzień leżeć tam tak nieruchomo, że ludziesądzili, iż jest jednym z przedmiotów wystawionych na sprze-daż.Brunetti miał ochotę wypić kawę w Caff� Paolin.Stolikistały jeszcze na zewnątrz, ale siedzieli przy nich wyłączniecudzoziemcy, którzy koniecznie chcieli sobie wmówić, że jestdość ciepło, żeby na świeżym powietrzu wypić cappuccino.Rozsądni ludzie wchodzili do środka.Brunetti wymienił pozdrowienia z barmanem, który miałdość taktu, by nie pytać o postępy w śledztwie.W mieście, w179 którym trudno utrzymać cokolwiek w tajemnicy, ludzie rozwi-jają w sobie umiejętność, by nie zadawać bezpośrednich pytańi nie komentować spraw nienależących do codziennych wyda-rzeń.Brunetti miał pewność, że niezależnie od tego, jak długobędzie ciągnęło się śledztwo, żaden barman, kioskarz czy ka-sjer w banku nie zagadnie go o tę sprawę.Wypiwszy jednym haustem kawę z ekspresu, poczuł chęćdo działania.Wcale nie miał ochoty na lunch, jak otaczającygo ludzie, którzy w pośpiechu zmierzali do restauracji i barów.Zadzwonił do biura i dowiedział się, że telefonował pan Pa-dovani i zostawił nazwisko i adres.%7ładnej wiadomości, tylkonazwisko: Clemenza Santina  i adres: Corte Mosca, Giudec-ca. Rozdział 14Wyspa Giudecca stanowiła część Wenecji, w której Bru-netti rzadko bywał.Widoczna z Piazza San Marco, a właści-wie z całego południowego wybrzeża miasta, odległa od niegow niektórych miejscach zaledwie o sto metrów, mimo to żyławłasnym życiem.%7łenująco często pojawiały się w gazetachpotworne historie o dzieciach pogryzionych tam przez szczurylub o ludziach, którzy zmarli z przedawkowania narkotyków.Nawet obecność zdetronizowanego monarchy czy gwiazdyfilmowej z lat pięćdziesiątych, będącej u schyłku sławy, niezdołała rozbudzić w ludziach sympatii do tego ponurego izaniedbanego rejonu miasta, gdzie działy się okropne rzeczy.Brunetti, podobnie jak wielu mieszkańców Wenecji, za-zwyczaj odwiedzał tę wyspę w lipcu, na święto Odkupiciela,kiedy to uroczyście obchodzono tam koniec plagi, która do-tknęła miasto w 1576 roku.Przez dziesięć dni główna wyspabyła połączona z Giudeccą pontonowym mostem, umożliwia-jącym wiernym przejście do kościoła Odkupiciela, gdzie mo-gli wyrazić swą wdzięczność za jeszcze jedną boską interwen-cję, która w przeszłości wielokrotnie ocaliła albo oszczędziłamiasto.Lekko wzburzone fale rozbijały się o burtę tramwaju wod-nego numer 8, gdy Brunetti stał na pokładzie, mając przed181 oczami piekielny widok przemysłowej miejscowości Marghe-ra, gdzie z fabrycznych kominów wydobywały się gęste kłębydymu, przepływającego powoli nad laguną i osiadającego naweneckich pałacach zbudowanych z białego marmuru z Istrii.Brunetti zastanawiał się, czy możliwe jest boskie orędownic-two, dzięki któremu zniknie warstwa ropy, tej współczesnejplagi, która pokrywa wody laguny i już doprowadziła do wy-ginięcia milionów krabów, w dzieciństwie dręczących go wkoszmarnych snach.Czy możliwe jest nadejście takiego Od-kupiciela, który zdejmie z miasta całun zielonawego dymu,stopniowo nadającego marmurom wygląd bezy? Brunetti byłczłowiekiem małej wiary i nie potrafił wyobrazić sobie takie-go wybawienia, pochodzącego czy to od Boga, czy od czło-wieka.Wysiadł na przystanku Zittele, skręcił w lewo i szedł na-brzeżem, szukając wejścia do Corte Mosca.Po przeciwnejstronie kanału rozciągało się miasto, lśniące w bladym zimo-wym słońcu.Minął kościół, zamknięty, by Pan Bóg mógł od-być popołudniową sjestę, i tuż za nim dostrzegł wejście nadziedziniec.Wąskie, niskie i bardzo zacienione przejściecuchnęło kotami.Na końcu kamiennego tunelu zobaczył skraj wybujałegoogrodu, który dziko porastał środek wewnętrznego dziedzińca [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl