[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na ulicy panował duży ruch.Normalka, pomyślałem, miły normalny dzień.Zjechałem z krawężnika, skręciłem w stronę Bro-adwayu i pojechałem do domu.Zajęło mi to trzydzieści minut, następne trzydzieści - szybki posiłekw knajpie i wkrótce podchodziłem pod drzwi mieszkania, wyciągając po drodze klucze z kieszeni.W każdej innej sytuacji zauważyłbym ich.Na zewnątrz byłoby ciemno, miałbym przy sobie gna-ta i nie dałbym się podejść tak łatwo.Wynurzyli się z kąta korytarza, było ich dwóch, każdy trzymał rewolwer z długą lufą i miałszczerą chęć pociągnąć za cyngiel.Doświadczeni chłopcy, znali wszystkie numery.Weszliśmy dowindy, oparłem się o ścianę, kiedy mnie obszukiwali.Potem stanąłem twarzą do drzwi, a jeden znich nacisnął guzik z napisem PARTER.Wyszliśmy razem i wsiedliśmy do mojego samochodu.Ten niższy był zaskoczony, że jestem czysty.Wcale mu się to nie spodobało.Pomacał fotel, pod-czas gdy jego kumpel przyciskał mi rewolwer do szyi, po czym usiadł na siedzeniu kierowcy.W takich chwilach nie mówi się dużo.Czekasz i masz nadzieję, że coś się stanie, ale gdyby na-wet coś zaszło, obróciłoby się przeciwko tobie.Cały czas myślisz, że przecież nie kropną cię w bia-ły dzień, ale nawet nie ruszysz palcem, bo wiesz, że mogą to zrobić.Nowy Jork.To jest Nowy Jork.W każdej minucie dzieje się coś niezwykłego.Wystrzał z rewolweru, strzał w gazniku, kto odróżnijedno od drugiego, kogo to obchodzi.Pijaczyna i trup, obydwaj wyglądają tak samo.Ten, który siedział koło mnie, powiedział:- Ręce pod uda.Zrobiłem, co kazał.Wyciągnął rękę, znalazł kluczyki w kieszeni i uruchomił silnik.- Jesteś frajer - pocieszył mnie.Ten, który siedział z tyłu, rzucił:- Zamknij się i jedz.Ruszyliśmy i ponownie usłyszałem jego głos, tym razem bliżej ucha.- Nie muszę cię ostrzegać, prawda?Wylot lufy ziębił mi szyję.- Znam reguły gry.- Tylko ci się tak wydaje - usłyszałem w odpowiedzi.ROZDZIAA 9Stanowczo zbyt się pociłem.%7łołądek był ściśnięty.Ręce zdrętwiały.Próbowałem je wysunąć,ale bokiem rewolweru dostałem w głowę nad uchem i poczułem, że krew ścieka strużką po twarzymieszając się z potem.Ten przy kierownicy przebił się przez korki na Manhattanie, wjechał w Queens Midtown Tunneli pojechaliśmy główną trasą w kierunku lotniska.Zrobił to gładko i sprawnie, żeby nikt po drodzenas się nie czepiał.Celowo jechał wolno, aż chciałem mu powiedzieć, żeby dodał gazu i przestał sięwygłupiać.Musieli wiedzieć, co czułem, bo facet z tyłu trącał mnie lufą za każdym razem, kiedy sięporuszyłem, i śmiał się.Od czasu do czasu przelatywały nad nami samoloty schodzące do lądowania.Myślałem, że wjed-ziemy na teren lotniska, ale minął wjazd i wybrał drogę, na której nie było żadnych samochodów.Mój ford zaczął przyspieszać.- Dokąd jedziemy? - spytałem.- Dowiesz się.- Rewolwer pogłaskał mnie po szyi.- To zle, że przyjąłeś samochód.- Pod maską znalazłem ładny prezencik - zaznaczyłem.Kierownica drgnęła tak nieznacznie, że samochód tego nie odczuł, ale nie umknęło to mojej uwa-gi.Przez moment nacisk lufy na szyję jakby zelżał.- Spodobał ci się? - spytał kierowca.Nie powinien był oblizać warg.Niedokładnie go wyszkolili.Ratunek miałem w zasięgu ręki i postanowiłem zagrać va banąue.- Wiedziałem, że coś śmierdzi.Połapałem się, o co chodzi, i mechanik znalazł paczuszkę podmaską - wyjaśniłem jakby od niechcenia.- Taak?- Od razu wyczułem szwindel.Nacisnąłem na gaz i jazda.Odwrócił głowę, a w jego oczach krył się paniczny strach.Gwałtownie nacisnął na hamulec.Przenikliwy pisk opon.Nie wyszło tak, jak chciałem, ale też nie najgorzej.Głowa cwaniaczka, który siedział za mnąznalazła się nagle nad moim ramieniem, więc zacisnąłem palce na jego gardle, zanim mógł zareago-wać.Kątem oka dostrzegłem rewolwer kierowcy i w chwili, kiedy samochód zarzucił, uderzająckołami o krawężnik, poczułem na twarzy gorąco wystrzału.Nie musiałem dłużej trzymać tego z tyłu, a to dzięki dziurze, którą miał pod brodą.Z całej siłyodepchnąłem trupa od siebie.Kierowca próbował wydostać się spod ciała, żeby mnie dorwać.Wy-supłał rewolwer z plątaniny ubrania i wycelował.Teraz było już za pózno.O wiele za pózno.Zcisnąłem mocno jego rękę w nadgarstku i wykręci-łem w przeciwną stronę.Wrzasnął z bólu w chwili, kiedy wystrzelony pocisk przeszył mu czoło.Szybko poszło, jak zwykle.Szybko, a jednak czas niemiłosiernie się wlecze, kiedy grasz o życie.Pierwsza myśl, jaka przychodzi do głowy, to dlaczego do tej pory nikt się nie zjawił, żeby zo-baczyć, co się dzieje.Poza dwojgiem dzieciaków po przeciwnej stronie ulicy, pokazujących rękamiw moją stronę, nikt niczego nie zauważył.Usiadłem na miejscu kierowcy, posadziłem dwa trupy obok siebie w pozycji pionowej i zawróci-łem.Znalazłem jakiś zaułek przy płycie lotniska.Dojechałem do końca i zatrzymałem się przy zna-ku ze znaczącym napisem: KONIEC DROGI".Posadziłem obydwu pod znakiem i odjechałem.Ci dwaj sądzili, że znalazłem dwa ładunki wybu-chowe i nagle zdali sobie sprawę, że jestem głupszy, niż myśleli, a główna bomba może eksplodo-wać w każdej sekundzie - pomyślałem.Kiedy docierałem do domu, zapadła noc.Zaparkowałem i wjechałem na górę.Uchyliłem drzwina tyle, by usłyszała, że wróciłem, i zdjęła łańcuch, ale okazało się to niepotrzebne.Aańcuch nie byłzałożony.Nie było też Lily.Poczułem lodowaty dreszcz na plecach.Dla pewności sprawdziłemwszystkie pokoje łudząc się, że to nieprawda, chociaż wiedziałem, że jest inaczej.Znikła wraz zwszystkim, co do niej należało.Chwyciłem słuchawkę i wykręciłem numer Pata.Telefonistka powiedziała, że wyszedł i dziś jużnie wróci, więc przełączyła na dom.Jak tylko usłyszał mój głos, wiedział, że coś się stało.- Lily Carver, Pat.Mówi ci coś to nazwisko?- Carver? Cholera, Mike&- Była u mnie w mieszkaniu, ale zniknęła.- I gdzie jest?- Skąd mam wiedzieć? Przecież nie wyszła stąd z własnej woli.Słuchaj&- Poczekaj, przyjacielu.Masz parę rzeczy do wyjaśnienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Na ulicy panował duży ruch.Normalka, pomyślałem, miły normalny dzień.Zjechałem z krawężnika, skręciłem w stronę Bro-adwayu i pojechałem do domu.Zajęło mi to trzydzieści minut, następne trzydzieści - szybki posiłekw knajpie i wkrótce podchodziłem pod drzwi mieszkania, wyciągając po drodze klucze z kieszeni.W każdej innej sytuacji zauważyłbym ich.Na zewnątrz byłoby ciemno, miałbym przy sobie gna-ta i nie dałbym się podejść tak łatwo.Wynurzyli się z kąta korytarza, było ich dwóch, każdy trzymał rewolwer z długą lufą i miałszczerą chęć pociągnąć za cyngiel.Doświadczeni chłopcy, znali wszystkie numery.Weszliśmy dowindy, oparłem się o ścianę, kiedy mnie obszukiwali.Potem stanąłem twarzą do drzwi, a jeden znich nacisnął guzik z napisem PARTER.Wyszliśmy razem i wsiedliśmy do mojego samochodu.Ten niższy był zaskoczony, że jestem czysty.Wcale mu się to nie spodobało.Pomacał fotel, pod-czas gdy jego kumpel przyciskał mi rewolwer do szyi, po czym usiadł na siedzeniu kierowcy.W takich chwilach nie mówi się dużo.Czekasz i masz nadzieję, że coś się stanie, ale gdyby na-wet coś zaszło, obróciłoby się przeciwko tobie.Cały czas myślisz, że przecież nie kropną cię w bia-ły dzień, ale nawet nie ruszysz palcem, bo wiesz, że mogą to zrobić.Nowy Jork.To jest Nowy Jork.W każdej minucie dzieje się coś niezwykłego.Wystrzał z rewolweru, strzał w gazniku, kto odróżnijedno od drugiego, kogo to obchodzi.Pijaczyna i trup, obydwaj wyglądają tak samo.Ten, który siedział koło mnie, powiedział:- Ręce pod uda.Zrobiłem, co kazał.Wyciągnął rękę, znalazł kluczyki w kieszeni i uruchomił silnik.- Jesteś frajer - pocieszył mnie.Ten, który siedział z tyłu, rzucił:- Zamknij się i jedz.Ruszyliśmy i ponownie usłyszałem jego głos, tym razem bliżej ucha.- Nie muszę cię ostrzegać, prawda?Wylot lufy ziębił mi szyję.- Znam reguły gry.- Tylko ci się tak wydaje - usłyszałem w odpowiedzi.ROZDZIAA 9Stanowczo zbyt się pociłem.%7łołądek był ściśnięty.Ręce zdrętwiały.Próbowałem je wysunąć,ale bokiem rewolweru dostałem w głowę nad uchem i poczułem, że krew ścieka strużką po twarzymieszając się z potem.Ten przy kierownicy przebił się przez korki na Manhattanie, wjechał w Queens Midtown Tunneli pojechaliśmy główną trasą w kierunku lotniska.Zrobił to gładko i sprawnie, żeby nikt po drodzenas się nie czepiał.Celowo jechał wolno, aż chciałem mu powiedzieć, żeby dodał gazu i przestał sięwygłupiać.Musieli wiedzieć, co czułem, bo facet z tyłu trącał mnie lufą za każdym razem, kiedy sięporuszyłem, i śmiał się.Od czasu do czasu przelatywały nad nami samoloty schodzące do lądowania.Myślałem, że wjed-ziemy na teren lotniska, ale minął wjazd i wybrał drogę, na której nie było żadnych samochodów.Mój ford zaczął przyspieszać.- Dokąd jedziemy? - spytałem.- Dowiesz się.- Rewolwer pogłaskał mnie po szyi.- To zle, że przyjąłeś samochód.- Pod maską znalazłem ładny prezencik - zaznaczyłem.Kierownica drgnęła tak nieznacznie, że samochód tego nie odczuł, ale nie umknęło to mojej uwa-gi.Przez moment nacisk lufy na szyję jakby zelżał.- Spodobał ci się? - spytał kierowca.Nie powinien był oblizać warg.Niedokładnie go wyszkolili.Ratunek miałem w zasięgu ręki i postanowiłem zagrać va banąue.- Wiedziałem, że coś śmierdzi.Połapałem się, o co chodzi, i mechanik znalazł paczuszkę podmaską - wyjaśniłem jakby od niechcenia.- Taak?- Od razu wyczułem szwindel.Nacisnąłem na gaz i jazda.Odwrócił głowę, a w jego oczach krył się paniczny strach.Gwałtownie nacisnął na hamulec.Przenikliwy pisk opon.Nie wyszło tak, jak chciałem, ale też nie najgorzej.Głowa cwaniaczka, który siedział za mnąznalazła się nagle nad moim ramieniem, więc zacisnąłem palce na jego gardle, zanim mógł zareago-wać.Kątem oka dostrzegłem rewolwer kierowcy i w chwili, kiedy samochód zarzucił, uderzająckołami o krawężnik, poczułem na twarzy gorąco wystrzału.Nie musiałem dłużej trzymać tego z tyłu, a to dzięki dziurze, którą miał pod brodą.Z całej siłyodepchnąłem trupa od siebie.Kierowca próbował wydostać się spod ciała, żeby mnie dorwać.Wy-supłał rewolwer z plątaniny ubrania i wycelował.Teraz było już za pózno.O wiele za pózno.Zcisnąłem mocno jego rękę w nadgarstku i wykręci-łem w przeciwną stronę.Wrzasnął z bólu w chwili, kiedy wystrzelony pocisk przeszył mu czoło.Szybko poszło, jak zwykle.Szybko, a jednak czas niemiłosiernie się wlecze, kiedy grasz o życie.Pierwsza myśl, jaka przychodzi do głowy, to dlaczego do tej pory nikt się nie zjawił, żeby zo-baczyć, co się dzieje.Poza dwojgiem dzieciaków po przeciwnej stronie ulicy, pokazujących rękamiw moją stronę, nikt niczego nie zauważył.Usiadłem na miejscu kierowcy, posadziłem dwa trupy obok siebie w pozycji pionowej i zawróci-łem.Znalazłem jakiś zaułek przy płycie lotniska.Dojechałem do końca i zatrzymałem się przy zna-ku ze znaczącym napisem: KONIEC DROGI".Posadziłem obydwu pod znakiem i odjechałem.Ci dwaj sądzili, że znalazłem dwa ładunki wybu-chowe i nagle zdali sobie sprawę, że jestem głupszy, niż myśleli, a główna bomba może eksplodo-wać w każdej sekundzie - pomyślałem.Kiedy docierałem do domu, zapadła noc.Zaparkowałem i wjechałem na górę.Uchyliłem drzwina tyle, by usłyszała, że wróciłem, i zdjęła łańcuch, ale okazało się to niepotrzebne.Aańcuch nie byłzałożony.Nie było też Lily.Poczułem lodowaty dreszcz na plecach.Dla pewności sprawdziłemwszystkie pokoje łudząc się, że to nieprawda, chociaż wiedziałem, że jest inaczej.Znikła wraz zwszystkim, co do niej należało.Chwyciłem słuchawkę i wykręciłem numer Pata.Telefonistka powiedziała, że wyszedł i dziś jużnie wróci, więc przełączyła na dom.Jak tylko usłyszał mój głos, wiedział, że coś się stało.- Lily Carver, Pat.Mówi ci coś to nazwisko?- Carver? Cholera, Mike&- Była u mnie w mieszkaniu, ale zniknęła.- I gdzie jest?- Skąd mam wiedzieć? Przecież nie wyszła stąd z własnej woli.Słuchaj&- Poczekaj, przyjacielu.Masz parę rzeczy do wyjaśnienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]