[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Biednej sierocie i to cierpienie było szczęściem, bo kochaćchoćby bez jutra i przyszłości, zawsze jest najwyższem dobrem na ziemi.Jest tokielich goryczy, któren spragniony pije z rozkoszą, bo wypiłby truciznę, tak gospaliło pragnienie.Tak właśnie kochała w cichości Maria, której życie całe było pragnieniem, bezkropli rosy, bez ochłody.Pół roku minęło. Lecz jakie postępy zrobiło uczucie w dwóch sercach, wtrzech sercach, które dla siebie biły z daleka? Nie wiem czy kiedypsychologowie zastanawiali się nad chodem namiętności, której przedmiot jestdaleki oczom ciała, a przytomny duszy tylko.A jednak szczególniejszeobjawiają się tu symptomata.Wszystko co zasiewamy w dusznym świecienaszym, rośnie i olbrzymieje; przedmiot przywiązania także idealizuje się wnas, uskrzydla i pięknieje; często także na jawie potem ujrzawszy go, dziwimsię, iż tak nam zbrzydł i zmalał.Kochankom po długiem niewidzeniu, gdy siędługo oczyma tylko duszy widzieli, spotkać się, zobaczyć, częstokroćniebezpieczna.Któż zrównać potrafi ideałowi?Wygnaniec co lat kilkadziesiąt ukochanego kąta obraz miał w sercu, wróciwszydoń, znajduje wszystko zmalałem, skarlałem, upadłem.I kochanek często poroku niewidzenia, ustroiwszy kochankę swą w myśli wszystkiem, co mu jegoideały dostarczyły, dziwi się nie widząc w niej tego, co się zobaczyćspodziewał.Ileż to razy tak się z ludzmi dzieje. Przykre odczarowanie to trwa tylkochwilę obraz idealny zaciera się, niknie, porównanie staje się niepodobnem iznowu radziśmy rzeczywistości.A w duszy ludzkiej jakie jasne i wielkie życie.Ziarno co tam wpadnie, jakzłocistym strzela kłosem, myśl posiana jak kwiecisto w niej buja. Czemżeziemia i najkraśniejsza rzeczywistością swoją przy ideałach nadziemskich?Człowiek niejeden sprawy sobie nie zdaje z tego przestrachu, jaki go obejmuje,gdy radosny, szczęśliwy wstępuje na próg, któren łzami wita boi się i niewie, że lęka się, by złoty ideał duszy w proch się mu nie rozsypał.Był wieczór mrozny, wyiskrzony, jasny od śniegu i księżyca, jednej z tych zimsrogich, które nam po gorącem lecie przypominać się zdają, żeśmy północymieszkańce.Na niebie czarnem księżyc błyszczący, gwiazdy migotliwe imleczna droga jak złocista gaza jakiegoś uciekłego bóstwa. Na ziemi białeśniegu zaspy gdzieniegdzie podnoszące się ścianami dziwacznemi i zataczającepo drodze. Głuche śmierci milczenie, wielki smentarz ziemia.Na białymcałunie gdzieniegdzie sterczy jak krzyż na mogile, czarne drzewo, leży pasemlas ciemny, dzwiga się szara budowla migoczą pyły śniegowe, lśni się drogawyślizgana.Jeśliś kiedy zimą, w nocy jechał pustym krajem, nie zadrżałeś czytelniku nawidok świata, któren się zdaje wymarłym, bez życia.To wyiskrzenie śniegów i niebios, te milczące światełka migoczące zewszystkich stron zdają się oczkami duchów, co pilnują mogiły.Przeciągły tylkoprzykry skrzyp sani, szelest gałęzi suchych i szum wichru słychać posępny.Smutne myśli zabiegają do głowy i gnieżdżą się w tęsknem sercu.Zdaje się że ztych okow śmierci świat się już do nowej wiosny wydobyć nie potrafi!Maleńkie sanki skrzypiały po zmarzłych śniegach i posuwały się szybko, szybkoku oświetlonemu domowi. W końcu długiej ulicy jaśniały okna Dąbrowej.Dziedziniec pełen był ludzi, pełen gwaru, liczne powozy zajeżdżały przedganek, w sieniach sług pełno.Starościna dawała wieczór pierwszego lutego i całe sąsiedztwo było nańzaproszone.U drzwi salonu stała Julia z Marią, obie w białych sukniach, zróżowemi wstążkami. A pod białemi ich sukienkami biły dwa sercaniecierpliwością, oczekiwaniem, niepewnością, nadzieją [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Biednej sierocie i to cierpienie było szczęściem, bo kochaćchoćby bez jutra i przyszłości, zawsze jest najwyższem dobrem na ziemi.Jest tokielich goryczy, któren spragniony pije z rozkoszą, bo wypiłby truciznę, tak gospaliło pragnienie.Tak właśnie kochała w cichości Maria, której życie całe było pragnieniem, bezkropli rosy, bez ochłody.Pół roku minęło. Lecz jakie postępy zrobiło uczucie w dwóch sercach, wtrzech sercach, które dla siebie biły z daleka? Nie wiem czy kiedypsychologowie zastanawiali się nad chodem namiętności, której przedmiot jestdaleki oczom ciała, a przytomny duszy tylko.A jednak szczególniejszeobjawiają się tu symptomata.Wszystko co zasiewamy w dusznym świecienaszym, rośnie i olbrzymieje; przedmiot przywiązania także idealizuje się wnas, uskrzydla i pięknieje; często także na jawie potem ujrzawszy go, dziwimsię, iż tak nam zbrzydł i zmalał.Kochankom po długiem niewidzeniu, gdy siędługo oczyma tylko duszy widzieli, spotkać się, zobaczyć, częstokroćniebezpieczna.Któż zrównać potrafi ideałowi?Wygnaniec co lat kilkadziesiąt ukochanego kąta obraz miał w sercu, wróciwszydoń, znajduje wszystko zmalałem, skarlałem, upadłem.I kochanek często poroku niewidzenia, ustroiwszy kochankę swą w myśli wszystkiem, co mu jegoideały dostarczyły, dziwi się nie widząc w niej tego, co się zobaczyćspodziewał.Ileż to razy tak się z ludzmi dzieje. Przykre odczarowanie to trwa tylkochwilę obraz idealny zaciera się, niknie, porównanie staje się niepodobnem iznowu radziśmy rzeczywistości.A w duszy ludzkiej jakie jasne i wielkie życie.Ziarno co tam wpadnie, jakzłocistym strzela kłosem, myśl posiana jak kwiecisto w niej buja. Czemżeziemia i najkraśniejsza rzeczywistością swoją przy ideałach nadziemskich?Człowiek niejeden sprawy sobie nie zdaje z tego przestrachu, jaki go obejmuje,gdy radosny, szczęśliwy wstępuje na próg, któren łzami wita boi się i niewie, że lęka się, by złoty ideał duszy w proch się mu nie rozsypał.Był wieczór mrozny, wyiskrzony, jasny od śniegu i księżyca, jednej z tych zimsrogich, które nam po gorącem lecie przypominać się zdają, żeśmy północymieszkańce.Na niebie czarnem księżyc błyszczący, gwiazdy migotliwe imleczna droga jak złocista gaza jakiegoś uciekłego bóstwa. Na ziemi białeśniegu zaspy gdzieniegdzie podnoszące się ścianami dziwacznemi i zataczającepo drodze. Głuche śmierci milczenie, wielki smentarz ziemia.Na białymcałunie gdzieniegdzie sterczy jak krzyż na mogile, czarne drzewo, leży pasemlas ciemny, dzwiga się szara budowla migoczą pyły śniegowe, lśni się drogawyślizgana.Jeśliś kiedy zimą, w nocy jechał pustym krajem, nie zadrżałeś czytelniku nawidok świata, któren się zdaje wymarłym, bez życia.To wyiskrzenie śniegów i niebios, te milczące światełka migoczące zewszystkich stron zdają się oczkami duchów, co pilnują mogiły.Przeciągły tylkoprzykry skrzyp sani, szelest gałęzi suchych i szum wichru słychać posępny.Smutne myśli zabiegają do głowy i gnieżdżą się w tęsknem sercu.Zdaje się że ztych okow śmierci świat się już do nowej wiosny wydobyć nie potrafi!Maleńkie sanki skrzypiały po zmarzłych śniegach i posuwały się szybko, szybkoku oświetlonemu domowi. W końcu długiej ulicy jaśniały okna Dąbrowej.Dziedziniec pełen był ludzi, pełen gwaru, liczne powozy zajeżdżały przedganek, w sieniach sług pełno.Starościna dawała wieczór pierwszego lutego i całe sąsiedztwo było nańzaproszone.U drzwi salonu stała Julia z Marią, obie w białych sukniach, zróżowemi wstążkami. A pod białemi ich sukienkami biły dwa sercaniecierpliwością, oczekiwaniem, niepewnością, nadzieją [ Pobierz całość w formacie PDF ]