[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedną z nich byłarywalizacja.Jeśli Lillian okaże się zazdrosna, tym lepiej.- Jest znakomicie ubrana - powiedziała Lillian.Przytaknął skinieniem głowy.- Znana jest z tego.Oczekiwał teraz uwagi na temat Lydii.Miała czterdzieści lat, w ciągu dniawyglądała na trzydzieści, a wieczorem na dwadzieścia pięć, jeśli światło było dobre.Zwiatło w lokalach, do których chodziła Lydia, zawsze było dobre.Uwaga na temat wiekunie padła.- Jest piękna - rzekła Lilly.- Miałeś z nią romans?- Nie - odparł Clerfayt.- To była głupota z twojej strony - powiedziała.Spojrzał na nią zaskoczony.- Dlaczego? - Jest bardzo piękna.Skąd pochodzi?- Jest Włoszką.- Z Rzymu?- Tak - przyznał.- Z Rzymu.Dlaczego pytasz? Jesteś zazdrosna?Lillian spokojnie odstawiła swój kieliszek z żółtym chartreuse.- Biedny Clerfayt - powiedziała.- Nie jestem zazdrosna.Nie mam na to czasu.Clerfayt wytrzeszczył na nią oczy.W przypadku każdej innej kobiety uznałby to zakłamstwo, pojął jednak, że Lillian nie kłamie.To miała na myśli, i tak było.W jednejsekundzie ogarnęła go wściekłość, zupełnie bez powodu.- Mówmy o czymś innym.- Dlaczego? Dlatego, że wróciłeś do Paryża z inną kobietą?- Absurd! Skąd taka bzdura przyszła ci do głowy?- Czy to nieprawda?Clerfayt zastanowił się tylko chwilę.- Tak, to prawda.- Masz bardzo dobry gust.Milczał czekając na następne pytanie.Zdecydowany był powiedzieć prawdę.Przeddwoma dniami sądził jeszcze, że może Lillian trzymać na boku; teraz, kiedy widziałobydwie obok siebie, chciał tylko jej.Wiedział, że złapał się we własne sidła, i złościł się ztego powodu, ale wiedział również, że nic nie może tego cofnąć, a już na pewno nielogika.W tym momencie Lillian mu się wymknęła, i to w najniebezpieczniejszy sposób,bez walki.%7łeby ją odzyskać, nie miał innego wyjścia, jak uczynić rzecz najtrudniejszą wwalce prowadzonej zwykle tylko przed lustrem: przyznać się nie przegrywając przy tym.- Nie chciałem się w tobie zakochać, Lillian - powiedział.Uśmiechnęła się.- To jeszcze nie jest sposób na zakochanie.Tak postępują tylko sztubacy.- W miłości nikt nie jest dorosły.- Miłość.- rzekła Lillian.- Jakie to pojemne słowo! I ile się w nim kryje! -Spojrzała na Lydię Morelli.- To dużo prostsze, Clerfayt.Pójdziemy już?- Dokąd?- Chcę wrócić do swojego hotelu.Clerfayt nic nie odpowiedział i zapłacił.To koniec, pomyślał.Wyszli przezśrodkowe wejście, obok stolika Lydii Morelli, która udała, że go nie widzi.Parkingowyzaparkował w wąskiej uliczce wóz Clerfayta na trotuarze dokładnie przed restauracją. Lillian wskazała Giuseppe.- Tu stoi twój zdrajca.Zawiez mnie do hotelu.- Nie.Chodzmy jeszcze do Palais Royal.Czy ogród jest jeszcze otwarty? - zapytałczłowieka z parkingu.- Arkady, proszę pana.- Znam ten ogród - powiedziała Lillian.- Co chcesz tam robić? Zostać bigamistą?- Daj spokój! Chodzmy.Poszli przez arkady pałacu.Był chłodny wieczór, mocno pachnący ziemią i wiosną.Wiatr wpadający w porywach z góry do ogrodu był dużo cieplejszy niż noc, któragęstniała między murami.Clerfayt zatrzymał się.- Nic nie mów.I nie każ mi niczego wyjaśniać: Nie potrafię tego.- Co miałbyś mi wyjaśniać?- Uważasz, że nic?- Naprawdę nic - powiedziała Lillian.- Kocham cię.- Bo nie robię ci sceny?- Nie - rzekł Clerfayt.- To byłoby straszne.Kocham cię, bo robisz mi niezwykłąscenę.- Nie robię ci żadnej sceny - odparła Lillian i zacisnęła mocniej na szyi wąskifutrzany kołnierz żakietu.- Pewnie nie wiedziałabym nawet, jak się do tego zabrać.Stała przed nim, niespokojny wiatr rozwiewał jej włosy.Wydawała mu sięzupełnie obcą kobietą, kobietą, której nigdy nie znał i którą już stracił.- Kocham cię - powtórzył, wziął ją w ramiona i pocałował.Czuł słaby zapach jejwłosów i gorzką woń perfum bijącą od jej szyi.Nie opierała mu się.Spoczywała w jegoramionach z szeroko otwartymi oczami i nieobecnym wzrokiem, jakby wsłuchiwała się wdzwięki przynoszone przez wiatr.Nagle potrząsnął nią.- Powiedz coś! Zrób coś! Powiedz na przykład, że mam odejść.! Uderz mnie wtwarz! Ale nie bądz jak posąg.Wyprostowała się; puścił ją.- Po co miałbyś odchodzić? - zapytała.- Chcesz więc, żebym został? - Chcieć czegoś to dziś wieczorem takie ciężkie słowo, jakby z lanego żelaza.I co zczymś takim począć? %7łeliwo pęka tak łatwo.Czujesz wiatr? Czego on chce?Spojrzał na nią.- Sądzę, że wszystko, co mówisz, mówisz serio - stwierdził po chwili z głębokimzdziwieniem.Uśmiechnęła się.- Czemu nie? Mówiłam ci przecież, że wszystko jest dużo prostsze niż zakładasz.Milczał przez chwilę.Nie wiedział, co powinien teraz zrobić.- Dobrze - rzekł wkońcu - zawiozę cię do hotelu.Szła z nim spokojnie, stąpając obok niego.Co się ze mną dzieje myślał.Jestemzmieszany i zły na nią i na Lydię Morelli, a tymczasem jedyną osobą, na którąpowinienem być zły, jestem ja sam.Stanęli obok samochodu.W tym momencie w drzwiach lokalu pojawiła się LydiaMorelli ze swym towarzyszem.Zamierzała ponowni zignorować Clerfayta, lecz jejciekawość okazała się silniejsza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl