[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja jako cudzoziemski gość byłem przed-stawiany przyjeżdżającym, budząc ciekawość szczególnie piękniejszej połowy.Gości przyje-żdżało coraz więcej.Rozlegały się pozdrowienia, okrzyki radości lub zdumienia. Como vae, como vae  rozlegał się czyjś tubalny głos. Dona Mimoza zawszejednako pięknie pani wygląda.Nic się pani nie zmienia.Starsza, nieco przywiędła pani, nazwana Mimozą, krygując się i mizdrząc, szczerzyszczerbate ząbki witając się z siwym fazendeiro. Ue, ue, dona Mariquinha, co pani używa na cerę? Zawsze jak jabłuszko  zachwycasię któraś z sąsiadek. O coronel Mendes Castro, jak się pan miewa drogi pułkowniku? Zwietnie panwygląda  zachwyca się dona Hermina obejmując siwiutkiego staruszka, podkręcającego zzadowoleniem białego wąsa. Przyjechał pan bryczką, czy pociągiem? O, co to, to nie dona Herminio.Noga moja do śmierci nie stanie w tym przeklętympudle.Jestem wierny swemu konikowi i nie uznaję innego środka lokomocji jak wierzcho-wiec  dowodził coronel. Ma pan rację pułkowniku  przyświadczał inny fazendeiro utykający nieco na nogę. U nas dopóki nie było kolei, nikt nie chorował na żadne reumatyzmy i zaziębienia.Jezdzi-ło się konno do San Salvador, a nawet do Recife i nigdy nie chorowałem, a jak pojechałemkoleją do Serrinha, zaraz dostałem reumatyzmu i dotychczas kuleję.Tfu! Co ma reumatyzm do kolei?  śmiał się inny, tytułowany majorem. A ma to, że są przeciągi.Ludzie siedzą w ciasnocie i zaduchu jak w piecu, a pózniejwychodzą spoceni na powietrze i są gotowi.Na koniu nikt się nigdy nie przeziębił nawet nadeszczu, bo jest w ruchu i na powietrzu.Z boku chichotały dziewczyny.Jakaś wyfiokowana i wyróżowana dama, żona któregośz sąsiadów, przedstawiała Cabralowi swą córkę Violetę, wołając piskliwie: Violeta to skarb compadre Alomastro, skarb prawdziwy, tylko że jeszcze dziecko.Nazwana dzieckiem Violeta, chuda panienka o bardzo ciemnej cerze, dygnęła ukazującw uśmiechu ząbki sterczące do przodu jak u gryzonia. A jak się miewają Corina i Nadir? Dawno ich nie widziałam.Zanim Alomastro odpowiedział, poszukałem wzrokiem Coriny.Stała w towarzystwiedwóch innych panienek otoczona przez paru młodych kawalerów podzwaniających wielkimijak spodki ostrogami.Była urocza.Zmiała się i żartowała mrużąc swe piękne, słodkie oczy.Popatrzyłem na nich i doznałem uczucia zazdrości.Gości tymczasem przybywało.Zapełniły się werandy i sala de visitas.Starsi panowiekołysali się w fotelach, paląc cygara i opowiadając sobie anegdotki.Alcibiades, który organi-zował piknik, podszedł do mnie mówiąc: Chyba już czas zaczynać.Powiedz, żeby zapalili rakiety, a ja zajmę się gośćmi izobaczę czy churasco gotowe.Za domem, w krzakach stało paru chłopców ze służby.Na dany znak zapalili rakiety zawieszone na długiej tyczce, które z szumem i sykiem poszybowały w górę pękając z wie-lkim hukiem.Na ten sygnał wszyscy się poruszyli powstając z miejsc. Prosimy na churasco drodzy goście.Bądzcie łaskawi.Proszę, proszę  wołał majorAlomastro obchodząc grupki gości.Po czym całe towarzystwo wśród wesołych nawoływań iokrzyków ruszyło w stronę pobliskiego lasku, gdzie na polance, wokół dużego ogniskarozstawione były ławki i stołki.Przy ogniu paru peonów pod komendą Avelina opiekało narożnach z patyków kawały mięsa z zabitego wczoraj byczka, polewając je od czasu do czasusłoną wodą.W powietrzu unosił się przyjemny zapach pieczeni.Towarzystwo zaczęło lokować się wokół ogniska jedni na ławkach, inni wprost naziemi, śmiejąc się i drocząc, wszyscy uzbrojeni w nożyki.Chłopcy podskoczyli do ogniska byzaopatrzyć się w kawałki pieczeni, którymi zaczęli częstować damy, po czym każdy ująwszypatyk z zatkniętym nań mięsem, chwytał mięso zębami, odrzynając kawałek tuż przy war-gach.Wymagało to trochę sprytu i zręczności, żeby się nie skaleczyć i nie poderżnąć nosa lubwargi.Kawalerowie podawali churasco swym damom żartując przy tym i przekomarzając się.Avelino, który dyrygował pieczeniem, wybrał dla mnie piękny kawałek ładnie upieczo-nego żeberka przerośniętego tłuszczem, który miałem zamiar zanieść Corinie.Gdy się jednakobejrzałem, spostrzegłem, że ubiegło mnie dwóch młodych ludzi, synów pułkownika Mendo-zy, którzy podsuwali jej dwa kawałki na raz, śmiejąc się i odpychając jeden drugiego.Zrezy-gnowałem ze swych zamiarów i stojąc z kawałkiem pieczeni rozglądałem się gdzie usiąść,gdy siedzący obok jowialny grubas, fazendeiro Antonio Luiz de Almeida kiwnął na mnie. Siadaj chłopcze koło mnie, kiedy sobie damy serca nie znalazłeś.Nie masz co sięmartwić, gdyż w tym wieku dziewczyny same przychodzą, he, he, he!  śmiał się rubasznie.Był to starszy pan potężnej tuszy, z wielkim brzuchem i cieniutkimi jak patyki nogami,które stawiał sztywno jak szczudła podpierając się dwoma laskami.Twarz miał dużą, rozlanąo bardzo sympatycznym wyrazie. Lubię was obserwować młodzi ludzie, bo mi się przypominają dawne czasy, alegdzie tam wam do nas.Wszyscy teraz jesteście paniczyki, maminsynki, wychuchane, rozdeli-kacone.Mało kto dziś potrafi ujezdzić dzikiego konia, a jeszcze mniej znajdzie się śmiałków,którzy potrafią dosiąść dzikiego byka lub jałówkę i utrzymać się na grzbiecie.Ale przepra-szam, pan jest cudzoziemcem prawda? Można wiedzieć jakiej narodowości? Polak panie pułkowniku. O, to mi się pan podoba [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl