[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pokrywała ją jedwabista sierść.Nawet pozbawieni zbroi, ubrań i broni byli niesamowicie unikatowi.Byli sidhe Unseelie i nagość nie mogła ich umniejszyć.Usłyszałam jakiś dzwięk.Nie byłam pewna, skąd dobiegł, ale jedna para oczu łypnęłana mnie przez kaskadę szarych jak chmury przed deszczem włosów.Oczy patrzące spod ichkurtyny były wirującymi kręgami zieleni zmieszanej z żółcią w odcieniu zbliżonym dozłocistego.To były barwy świata tuż przed atakiem burzy.Ponieważ tym właśnie był Mistral,władcą wiatru, przywoływaczem burz.Jego oczy były zmienne jak pogoda, a ta wirującazieleń stanowiła oznakę silnego lęku.Mówiono mi, że takim spojrzeniem potrafił sprawić, żeciemniało niebo.Spojrzeniem i wyrazem twarzy dawał mi do zrozumienia, że byłam kolejnąbezużyteczną członkinią królewskiego rodu.Mierziło go, że tak tam stałam, dobrze strzeżonai bezpieczna, podczas gdy oni przelewali krew.A może po prostu wyczytałam w jego oczachmoje własne poczucie winy.Ojciec wychowywał mnie w przekonaniu, że przynależność dokrólewskiego rodu oznacza coś więcej niż posiadanie władzy nad poddanymi.To oznaczało,że również poddani mieli władzę nad tobą i powinnaś o nich dbać.Byłam potencjalną kandydatką na królową, mogłam decydować o życiu i śmierci tych mężczyzn, ale tylko gdysię ukrywałam.Ukrywałam się i byłam tak przerażona, że prawie nie mogłam myśleć.Dotyk dłoniGalena i Adaira na moich przedramionach przestał być dla mnie powodem do oburzenia izaczął stawać się pocieszający.Chciałam, by mnie przytulili.Pragnęłam wymówki, abym niemusiała niczego robić.Ukrywałam się za ludzmi, o których bezpieczeństwo miałam dbać.Spojrzenie Mistrala było dla mnie jak policzek.Klęczał na podłodze, tam gdzie mu kazałakrólowa, zapewne ostrzegając, że jeśli się poruszy, jego również przykuje do ściany.To byłajej typowa grozba.Kiedyś klęczałam na tej podłodze tak długo, aż zemdlałam.Bądz co bądz,byłam tylko śmiertelniczką i nie mogłam tkwić w jednej pozycji dzień i noc.Oni mogli.Wciąż słyszałam odgłosy dochodzące z drugiego końca komnaty, ale patrzyłam naMistrala, jakby jego twarz była jedyną rzeczą na całym świecie.Gdybym odwróciła wzrok,ujrzałabym tę rzez.Nie chciałam tego oglądać.Byłam zmęczona oglądaniem grozy.Aleniezależnie jak bardzo się starałam, wciąż słyszałam, co się działo.Ciche sapnięcia, odgłos rozdzieranego materiału i ten gęsty, mięsisty dzwięk, kiedyciało rozstępuje się pod naporem ostrza.Sądząc po odgłosie, to była naprawdę głęboka rana,dochodząca do najbardziej witalnych organów.A potem szum rozbryzgującej się wody, jakbyktoś odkręcił szlauch.Odwróciłam się powoli, tak jak to się dzieje w sennych koszmarach.Galen próbowałstanąć przede mną.Ale i on poruszał się zbyt wolno.Dostrzegłam rozszerzone ze zdziwieniaoczy Onilwyna.Krew buchała z jego szyi, rozbryzgując się szeroką strugą i spadając naziemię jak szkarłatny deszcz.Zanim szerokie bary Galena przesłoniły mi widok, zdążyłamjeszcze dostrzec fragment bladego kręgosłupa.Spojrzałam na niego.W jasnozielonych oczach dostrzegłam ból.Mój głos zabrzmiałjak szorstki szept:- Przesuń się, Galen, chcę to zobaczyć.Jego włosy poskręcały się w zmierzwione kędziory, w miarę jak stopił siępokrywający je lód.- Nie chcesz tego widzieć.- Jestem księżniczką, prawda? A jeśli nie, to co tu w ogóle robię?To wystarczyło.Przesunął się i mogłam zobaczyć, co królowa robiła swoim Krukom.Swoim mężczyznom.I moim również. Rozdział 29Szatkowała Mroza.Jego szara koszula była czarna od krwi.Odwrócił się, upadając, adolna połowa jego długich srebrzystych włosów kleiła się do ciała.Opadł na kolana, głową dodołu.Gdy uniosła oburącz nóż, Doyle wysunął ramię, odparowując cios.Skórę i ubranie miałtak ciemne, że trudno było dostrzec na nich krew, ale tam, gdzie nieomal dosięgła serca,przezierały biało-czerwone kości.- Doyle - szepnęłam.Andais zaczęła go ciąć.Krew bryzgała na wszystkie strony.Nie mogła go zabić, alepowaliła go na kolana furią swych uderzeń.Nóż był czerwony, rękojeść śliska od posoki.Andais musiała zmienić uchwyt, gdy wykonywała pchnięcie w dół.Widać było, ile siływkłada w kolejne ciosy.Jeden z nich miał go trafić w serce.Próbował go zablokować.Wtedyporuszyła się jak mroczna błyskawica, czerwono-czarna chmura i wbiła ostrze w jego twarz.Siła uderzenia obróciła go.Patrzyłam, jak jego twarz rozszczepia się od podbródka pokość policzkową.Wciąż się bałam, tak bardzo, że czułam na języku nieprzyjemny metaliczny smak.Mawia się, że nienawiść bierze się ze strachu.Cóż, czasami tak bywa też i z gniewem.Strach,który tkwił we mnie jak małe przerażone zwierzątko, urósł.Posiadł skrzydła, kły oraz pazury [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl