[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozbawiłeś mnienieśmiertelności, cholerny substytucie Boga!- Dlaczego wszystko to nazywasz substytutami?- Może masz trochę racji - odpowiedział po namyśle Dyjak.- Ciebie nie odróżnię od Boga:stworzyłeś mnie i władasz mną.Ale.ale nie dałeś mi, no, duszy, jeśli coś takiego istnieje.- Duszę? - Powiernik szukał chwilę odpowiedniego pojęcia w pamięci.- No, nie mogę jej mieć jako obiekt programu.- Wiesz, wyodrębniłem cię z siebie - odpowiedział po namyśle Powiernik.- To tak jakurodzić.Albo może jak przy rozdwojeniu jazni.- Jednak jestem tylko ciągiem liczb.Czy duszę można zastąpić ciągiem liczb?Powiernik znów namyślał się.- A jeśli ten ciąg jest niezwykle długi? - odpowiedział pytaniem.- W liczbach jestwszystko.I spontaniczność.I decyzja.I myśl.Ja tak rozumiem duszę.- Nie wierzę ci.Czuję się obcy.Jestem tu obcy.To nie moje miasto, takie mroczne.Plątaninanieznanych mi ulic.Mylą mi się ich nazwy.To tak, jakby mnie tego wyuczono.Nieznaneszczegóły sprzed lat.To wszystko jest mi tak obce.To miasto Alfreda Dyjaka, nie moje - umilkł.Znowu milczenie.- Proszę cię, pozwól mi odejść tam, gdzie odeszli inni ludzie!- Czy wierzysz, że odejdziesz tam, gdzie i oni? - Nie wiem, ale czuję się jednym z nich.Chcę sprawdzić, czy jestem człowiekiem, to znaczy,czy byłem człowiekiem.Nie chcę istnieć jako namiastka.Nie jestem w stanie ci pomóc, niepamiętam żadnej katastrofy.Pozwól mi odejść za nimi - poprosił ciszej.- Na to masz zawsze czas - zauważył Powiernik.- Hm - mruknął Dyjak.- Niby racja - dodał po namyśle.- Powierniku, czy tylko mnieodtworzyłeś?- No wiesz, znalazłem sporo czaszek.Ale po odtworzeniu okazało się, że większość z tychludzi nie nadawała się do nawiązania kontaktu.Dla nich do końca pozostałem podświadomością.Inni oszaleli zanim ich program dobiegł końca nie mogąc wytrzymać prawdy.- Czy jeśli ze mną ci nie wyjdzie, to odtworzysz kogoś innego?Powiernik chwilę milczał.- Mam jeszcze kilka niezłych czaszek - odpowiedział.- To dlaczego nie dasz mi spokoju? Zacznij z nimi.- Niewykluczone, że kiedyś tak zrobię.Chociaż obecnie myślę, że raczej nie.Ty rokujeszzbyt dobrze.- Zawrzyjmy umowę: umieść tych wszystkich ludzi w moim świecie.Tych normalnych - no,odtworzonych - ludzi.Pomogę ci dogadać się z nimi jako taki pośrednik.Może ktoś z nich będziecoś pamiętał.- Nie, nigdy tego nie zrobię - odpowiedział po namyśle Powiernik.- Przekroczyłoby topojemność mojej pamięci.To nie jest możliwe.- Więc aż po wieczność mam pozostać sam? Otoczony tylko moimi wymysłami? - głosDyjaka stwardniał.Nie było odpowiedzi.- Powierniku! Powiedziałeś, że działasz, aby poznać prawdę.- Tak.- Co zrobisz, gdy ci nie uda się z żadną ze znalezionych czaszek? To znaczy, jeśli niedowiesz się niczego? Czy zabierzesz się wtedy w przestrzeń? Na inną planetę? Wskrzeszaćinnych?- Nie jestem już zdolny do lotu.Pozostanę tu na zawsze.Będę szukać innych czaszek.- A inne, cholerne globy? Pogodzisz się z brakiem wiedzy o nich?- Wyślę w przestrzeń swoje nasiona.Swoje kopie. - A jak powiadomisz swoich twórców o swoich odkryciach?- To pytanie jest zle postawione.Ja gromadzę wiedzę.To jest moim celem.Mówiłem ci otym.- On jest stuknięty - powiedział do siebie Dyjak.- To nie ma sensu: ten sen o świeciewygenerowany przez szalonego boga; podświadomość, która jest zepsutym komputerem; tasamotność.To za dużo - podjął decyzję.Wiedział, co zrobić.Rzeczywistość mieszała się i łamała.Chwilami otaczało go morze ruin, wśród których stałoto dziwne stworzenie - Powiernik, niosące w swoich piszczelowatych ramionach czaszkę Dyjaka.Chwilami Dyjak znów klęczał na jezdni ulicy Długiej.Domyślił się, że są to skutkiprzeładowania pamięci Powiernika, która musiała być bliska zatkania.Gdy  Meritum sięzablokowało, należało je wyłączyć i programy były przerywane.To dawało szansę pokonaniaPowiernika: zakończenia programu, śmierci Dyjaka.Pamięć Powiernika była ograniczona,świadczyło o tym oszczędne otoczenie - istniejące tylko od strony, którą Dyjak powinien ujrzeć.Zatem wystarczało tak rozbudować otoczenie, aby zajęło całą pamięć, i tym samym zmusić go doprzerwania programu.Rozwiązaniem była szara otchłań wewnątrz kiosku.- Nie rób tego! Nie jestem w stanie rozszerzać twojego świata bez końca! - zawołałPowiernik, potwierdzając trafność myśli Dyjaka.- Nie niszcz siebie!Dyjak w kilku susach dobiegł do kiosku.Był wydrążony jak poprzednio: wewnątrz nadalszara czeluść.Nie zdołał zakleić - pomyślał.Złożył się do skoku i runął jak pływak na główkę wszarą mgłę wewnątrz.Zapadając się z rozpostartymi ramionami w nicość, usłyszał głosPowiernika:- Nie myśl, że wygrałeś, Alfredzie.To była głupota.Po co? I tak wkrótce musiałbym samprzerwać realizację.Po prostu ten ostatni dzień twojego życia trwałby nieco dłużej.Nie ustanę wmoich próbach.A ty dostaniesz w prezencie kolejny, ostatni dzień życia.Stworzę dla ciebie tyleświatów, ile dni upłynie, zanim Słońce, które mnie zasila, nie wypali się do reszty.Stopniowopoprawię błędy i niedokładności, które popełniłem tym razem.Ja jestem cierpliwy.W końcu sięporozumiemy, a wtedy naprawdę stanę się twoim absolutnym powiernikiem, Alfredzie.VIII Alfred Dyjak, jak co dzień, wracał pośpiesznym krokiem z pracy do domu.Mijającskrzyżowanie Zląskiej z Lubelską gwałtownie zatrzymał się, gdyż przed nosem przejechał mużółty, mały fiat.Wariat! - pomyślał Dyjak.Przepuścił jeszcze mikrobus policyjny i poszedł dalej.Po chwilijednak jego myśli skierowały się ku pracy w szkole.Przypomniał sobie, że uczniowie wyprosilidzisiaj, żeby nie robił klasówki.Jak im się to udało? - pomyślał o nich z uznaniem.- Nigdy nie zgadzam się na coś takiego.Może to i dobrze: nie będę musiał tego poprawiać.Był zmęczony i pomyślał, że mógłby na wieczór kupić butelkę wina.Zaczął się bawić,stawiając stopy na umyślone miejsca na płytach chodnika, mokrych po drobnym i chłodnymdeszczu listopadowym. KARA WIKSZAIRud starał się leżeć bez ruchu, chociaż ból od dawna nie był ostry ani przeszywający, leczzmienił się w pulsujące gorąco, tylko czasami odzywając się tępym echem stalowego przedmiotuwbitego w ciało.Domyślał się, że pozostawili niektóre ze swoich narzędzi w rozrytych ranach.Podnieść się nie mógł; mocne, skórzane obręcze nadal trzymały jego dłonie, stopy i szyję.Starałsię leżeć nieruchomo, gdyż prześcieradło przylepiło się do powstałych strupów, a każdygwałtowniejszy ruch ponownie otwierał rany; budził ostry ból przypominający poprzednią serięmęczarni.Leżał biernie, oczekując na kolejne przesłuchanie.Obecnie było dobrze, bo nie bili.Jedyniepozostawiona lampa, nieznośnie błyskała wprost w oczy.Z jej powodu Rud miał zapuchnięte ipiekące powieki; każde spojrzenie okupywał rżnącym bólem i łzawieniem.Nie mógł staletrzymać oczu zamkniętych, gdyż po kolejnych przesłuchaniach, przed podpisywaniem, zawszezmuszali go do czytania tasiemcowych protokołów.Zaciskał powieki, aby choć trochę ochronićoczy.Bał się, że w końcu oślepnie, i podejrzewał, że oni tego chcą.Kolejne błyski o sile fleszafotograficznego uwidaczniały się przez zaciśnięte powieki jako nagłe rozczerwienienia lub, teszczególnie silne, jako rozbielenia ciemności.Powieki piekły, zwłaszcza gdy je kurczowomrużył, ale wolał już to niż oślepiające uderzenia światła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl