[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Imogena ukryła twarz w dłoniach.Tylko dzięki blizniakom życie w Shevingtondało się jakoś znieść.Nie oczekiwała, że zaniechają konnych wypraw, żeby jej dotrzy-mywać towarzystwa.Skoro hrabia nastawił ich przeciwko niej, to będą jej unikać.Zano-siło się na to, że całymi dniami nie ujrzy ani jednej przyjaznej twarzy.Kiedy Cobbett przyniósł pocztę, Imogena poczuła się tak, jakby jej rzucił linę ra-tunkową.Jednak istnieli ludzie, którym na niej zależało.Ciotka korespondowała z niąRLT regularnie, a Rick pisywał, kiedy miał czas.Listy od Gerry'ego przychodziły rzadko izdarzało się, że po kilka naraz.Tego dnia na srebrnej tacy leżała tylko jedna koperta.Imogena natychmiast rozpo-znała pismo trzeciego ze swych przyrodnich braci - Nicka.Z poczuciem pewnego za-skoczenia otwarła kopertę.Pisał do niej po raz drugi, odkąd zamieszkała w Shevington;za pierwszym razem uprzejmie, choć zdawkowo gratulował jej, że tak korzystnie wyszłaza mąż.Wiadomość, którą przekazywał jej tym razem, była szokująca; nie wiedziała, jakzdoła ją znieść po tym wszystkim, co już ją spotkało tego dnia.Gerry zmarł na febrę.Nick napisał do niej natychmiast po otrzymaniu tej smutnej wiadomości, ale z listu moż-na było wnioskować, że Gerry nie żył już od kilku tygodni.Nie mogła się z tym pogodzić.Przecież jeszcze poprzedniego dnia wysłała do nie-go list.Już go nie przeczyta, a ona nigdy nie zobaczy przybranego brata.Nie było przyniej nikogo, z kim podzieliłaby się smutną wiadomością, kto by ukoił jej żal.Nikogo nieobchodziło, co czuła.Tak bardzo się starała spełnić oczekiwania.Wydawało jej się, że czyni na tej dro-dze pewne postępy, ale ten dzień pokazał, jak bardzo się łudziła.Wszyscy odwrócili siędo niej plecami.Miała świadomość, że nie pasuje do tego miejsca, gdy tylko ujrzała zabudowaniaShevington.Jej wzrok przypadkiem padł na brzydki pękaty wazon stojący na stolikuprzed kominkiem.Nie mogła uwierzyć, że zadała sobie tyle trudu, by uratować takie pa-skudztwo.Albo że starała się przypochlebić ludziom, którzy ją zawiedli.Poderwała się na nogi, chwyciła wazon, reprezentujący sobą całą brzydotęShevington, uniosła go nad głowę i z dzikim okrzykiem gniewu cisnęła na palenisko ko-minka.Brzęk tłuczonej porcelany sprawił jej radość, ale nie wystarczył, by poczuła sięlepiej.Gerry nie żył.Spoczywał w obcej ziemi.Tak daleko, że nie mogła nawet marzyć ozłożeniu kwiatów na jego grobie.Nawet gdyby Monty i jego ojciec kiedykolwiek po-zwolili jej postawić nogę poza terenem Shevington.Słowa, które hrabia skierował do niejtego ranka, można było zrozumieć jako grozbę uwięzienia w posiadłości.RLT Odniosła wrażenie, że ściany pokoju zbliżają się do niej i zaraz ja zgniotą.Szarp-nięciem rozpięła suknię pod szyją, podbiegła do drzwi i otwarła je na oścież, niemalspodziewając się ujrzeć za progiem strażnika.Odkrycie, że jednak nikogo nie ma, spra-wiło jej nieopisaną ulgę.Bojowo nastawiona przeszła korytarzem do schodów.Zamierzała wybrać się naspacer i nikt jej przed tym nie powstrzyma.Zaciskając dłonie w pięści, wyszła z domu.Mimo zapowiedzi hrabiego, że każe ją śledzić, nie napotkała żywej duszy, okrążając domi przecinając rozległy, starannie przystrzyżony trawnik.Była w takim stanie, że właści-wie nie wiedziała, dokąd zmierza.Dopiero zapach igliwia uświadomił jej, że znalazła sięna skraju lasu.Odczuła potrzebę znalezienia się w miejscu, skąd nie będzie widać murówShevington.Uchylając się przed gałęziami i omijając kolczaste zarośla jeżyn, dotarła do lesz-czynowego zagajnika.Otoczona zewsząd gęstą zielenią, odchyliła głowę i wydała z sie-bie długi krzyk.Był wyrazem nie tylko rozpaczy po śmierci przybranego brata, ale teżupokorzenia po grozbach hrabiego, żalu po opuszczeniu przez blizniaków i wreszcie bólupo zdradzie Monty'ego.Wraz z echem rozległ się trzepot skrzydeł ptactwa spłoszonego krzykiem.A potemwśród wciąż jeszcze nagich gałęzi zapadła przygnębiająca cisza, przypominająca dotkli-wie, że Imogena jest całkiem sama.Gdyby był przy niej Rick, ale go nie było.Obowiązki wygnały go gdzieś za grani-cę.Jednak nawet gdyby nie wyjechał, nie byłoby między nimi już tak samo jak kiedyś.Teraz, będąc żoną jego przyjaciela, nie mogłaby mu się zwierzać, a zwłaszcza ze sprawdotyczących Monty'ego.Nie było osoby, u której mogłaby szukać pocieszenia.Jej los nie obchodził nikogopoza.Stephen przyjechał za nią aż do Shevington.Szukał z nią kontaktu i jest jej przy-rodnim bratem.Uniosła głowę, jednocześnie prostując ramiona.Jeśli istniała szansa nawiązaniaporozumienia ze Stephenem, zamierzała ją wykorzystać.Do tej pory unikała spotkania znim, stosując się do życzeń męża.Ale jakie znaczenie obecnie miały jego opinie o Ste-phenie?RLT Przyszło jej do głowy, że na dłuższą metę brak złudzeń co do Monty'ego może byćdla niej korzystny.Przynajmniej się w nim nie zakocha.Przypomniała sobie nagle, w ja-kim pośpiechu ją opuszczali żeby sobie znalezć kochankę, i zrobiło jej się ciężko na du-szy.Rozejrzała się wokół, po czym ruszyła w stronę, gdzie spodziewała się znalezćdrogę do Shevington.RLT Rozdział jedenastyImogena wyszła z lasu na drogę zdyszana, ale zadowolona, że do wsi pozostało jejjakieś ćwierć mili.Nawet jeśli ponosiła porażki na wszystkich innych polach, to nikt niemógł jej odmówić doskonałej orientacji w terenie.Odnalezienie zajazdu nie trwało długo, jako że cała wieś składała się z kilku bu-dynków stłoczonych przy rozstaju dróg.Imogena skrzywiła się na widok szyldu przed-stawiającego kobietę w stroju z okresu Tudorów, z odciętą głową leżącą u jej stóp.Prze-szła łukowatą bramą wystarczająco szeroką, by pomieścić pocztowy dyliżans, na plac,przy którym znajdowały się stajnie.Tłum cisnący się przed kantorem oraz piętrowe za-budowania mieszczące dużą liczbę kwater do wynajęcia świadczyły o tym, że zajazdspełnia ważną rolę na trasie pomiędzy Dover a Londynem.Omijając kolejkę, udała się od razu do obsługującego bar w sali jadalnej.- Przepraszam, wiem, że mieszka u was człowiek nazywający się Stephen Hebden.Spojrzenie mężczyzny uświadomiło jej, że nie ma na sobie płaszcza ani czepka.Suknia z długimi rękawami i wysoką stójką wyglądała całkiem nobliwie, kiedy ją zakła-dała rano, ale od tamtego czasu wiele się zdarzyło - rozpięła guziki pod szyją, zamoczyłabrzeg spódnicy, brodząc w wysokiej trawie i wreszcie zgromadziła na sobie strzępki li-ści, przedzierając się przez gęste zarośla.- Nie ma tu nikogo o takim nazwisku - oznajmił.- Może mógłbym go zastąpić -dodał z lubieżnym rechotem, pochylając się ku niej nad barem i wionąc jej w twarz odo-rem przetrawionego piwa.Imogena wyprostowała się dumnie.- Jak pan śmie tak do mnie mówić! - powiedziała, przybierając lodowaty ton, jakiczasami słyszała u ciotki.- Człowiek, którego szukam, jest moim bratem.Przysłał miwiadomość, że chce się ze mną pilnie zobaczyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl