[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tu stał odosobniony Buchholz, do którego mało kto chciał się zbliżać próczSieversa, niepozorna figura, niczym się nie odznaczająca prócz widomego złegohumoru.Patrzał po ścianach, wąchał kwiaty, oglądał sprzęty.nie wiedział, co robić zsobą.Ludzie przechodzący mijali go jak zapowietrzonego, nie chcąc sięskompromitować ukłonem.Czepiał się z rozpaczy mało widocznego Holendra, rezydenta Kriegenheima,który flegmatycznym był widzem, bo mu to wszystko, co się tu działo, małobyło zrozumiałe a ze wszystkim obojętne.Szwedzki minister Toll, piękny, słusznego wzrostu blondyn, z postawąwojskową, zaczepiał damy, które na niego uprzejmie spoglądały.Innejnatenczas już misji politycznej nie miał.Anglik Gardiner z powagą właściwą swoim narodowi patrzał na pozórobojętnie, niby nie widział nic  a postrzegał wszystko.Można było sądzić zjego powierzchowności, że ten cały występ wydawał mu się straszną nędzotą.Gdy szambelanowa weszła.Sievers nie omieszkał wprowadzić jej do pań,kiwnął głową pięknemu mężowi jej i uśmiechem przywitał pannę Justynę, do której, jak gdyby na nią czatował, zbliżył się zaraz Ankwicz.Korzystał z tego,że ją widział już, aby niepotrzebować być prezentowanym na nowo.Wszyscy razem zginęli w tym tłumie.Zdawano się oczekiwać na kogoś.Kiedy niekiedy oczy zwracały się kudrzwiom, szeptano, oglądano się.Wtem na wschodach zaszumiało jak falewodne, w salonie głowy zaczęły się kołysać  coś zwiastowało przybycieważnej osoby.Dalej stojący wspinali się na palcach.Z balkonu ktoś przybiegłdo Sieversa zwiastując mu coś na ucho, i ambasador wolnym krokiem odniechcenia począł iść ku drzwiom.Tu już się rozstępowały tłumy.Cisza zapanowała.zatrzymano oddech.W ramach drzwi ukazała się.postać urocza i dziwna.Kobieta w muślinowej sukience, która bardzo mało co osłaniała, cudnie piękna,dumna jak bóstwo, które z niebios raczy zstępować między śmiertelników.Zliczną ale niemiłego wyrazu, klasycznych rysów twarzyczkę.zdobiło dwojeczarnych oczu ostrych, sztyletujących, niemal groznych.We włosach ufryzowanych z wielką sztuką wił się łańcuch diamentowy, kilkarazy opasujący głowę.Na wygorsowanej szyi i piersi alabastrowej świeciłybrylanty ze szmaragdami.Ogromne spięcie utrzymywało suknią po greckuudrapowaną na ramieniu, na rękach także brylantowe naramienniki i bransolety.Pas sadzony brylantami i na bosych małych nóżkach pierścienie i koturnydopełniały stroju.Jak pagody indyjskiej bóstwo wyglądała w tym strumieniugwiazd.Było to wspaniałe i śmieszne.więcej komedii niż dystynkcji azuchwalstwa najwięcej. Markiza Lullie! Markiza! zaczęli w uniesieniu szeptać wszyscy.Szła od drzwi taka pewna siebie i tryumfu.takim krokiem pani i królowej, jakgdyby czyniła łaskę, że się pokazać raczyła oczom śmiertelników.Bez tych brylantów byłaby piękna,  ale nic ku niej nie pociągało.miłą bybyć nie potrafiła, nawet gdyby chciała.Wiało chłodem od tej laleczki  która na kobietach czyniła wrażenieimpertynencji. Wszystkie z oburzeniem odstąpiły od niej, ani strojem, aniwdziękiem nie mogąc z nią walczyć.Zgasiła wszystkie  teatralnymwystąpieniem.Mężczyzni słupieli. Ks.Cecjanow szeptał sąsiadowi na ucho, że dałby życie, gdyby mu siędozwoliła w nogę pocałować.Głowy się zawracały.upajała biednych.Ankwicz, który stał po za szambelanową i panną Justyną, odezwał się do niej: Cóż pani mówi o markizie? Wygląda jak z tysiąca nocy.odparła Justyna, ale jak my przy niej? %7ładna z pań nie straciła na porównaniu, rzekł Ankwicz  a paniszczególniej, bo pani również zachwycasz prostotą, jak ona zbytkiem.I to jestróżnica między dwiema, że ona zdaje się nie wierzyć w swe wdzięki, tak jestrojąc przesadnie, gdy pani zdajesz się im ufać. Mylisz się pan, zimno odpowiedziała Justyna  dla mnie wrażenie jestzupełnie obojętnym. Nie byłabyś pani kobietą. Nie należę do tego świata kobiet, które hrabia znasz.jestem mu obcą.Szambelanowa słysząc szepty, odwróciła się, spojrzała na Ankwicza i pogroziłamu znacząco wachlarzem.Zbliżył się do niej.Wtem wojskowa muzyka rozpoczęła poloneza Ogińskiego i Sievers podawszyrękę księżnie Radziwiłłowej rozpoczął bal.Za nim szedł hetman Kossakowski zjenerałową Muchanow, jenerał Dunin z panią Ożarowską, Bieliński z jakąśdamą rosyjską orderową i.cały szereg pań i panów.Emilia dostała się jakiemuśsapiącemu dygnitarzowi w polskim stroju, którego dłoń spotniała dała się jejczuć przez rękawiczkę.Justynę prowadził Ankwicz.Zwiecącą Lullie wziąłToll, minister szwedzki, który do niej nisko schylać się musiał,  a ona ledwieraczyła oczy podnieść ku niemu.Taki był balu początek.Noc zapaliła gwiazdy na niebie a iluminację wogrodzie.I było wesoło.aż wielu się płakać chciało.A zza parkanów tłum ludupatrzał osłupiały.i nie rozumiał.nic.Gdzieniegdzie z piersi wyrwało się westchnienie.* * *W chwili, gdy pierwsze powozy zajeżdżały na Horodnicę.maleńką furtką odtyłu na dziedziniec dominikański wiodącą wchodził porucznik, obejrzawszy się wprzód, czy go kto nie szpieguje i nie widzi  zatrzasnął ja za sobą i wprostpobiegł do klasztoru.We drzwiach jego widać było stojącego księdza w habicie białym, który zdawałsię czekać na niego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl