[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziwne są te przesłuchiwania.Odpowiedz Wilfrieda:Wielce Szanowny Panie! Pański wczorajszy list bardzo mnie zaskoczył, jak toPan sobie zapewne może wyobrazić.Pan doktor Bohnenblust bowiem, który był tu-taj swego czasu, by zabrać do swoich akt album fotograficzny mego brata, twierdziłstanowczo, że jest pan naprawdę moim bratem.Zwolnienie Pana z aresztu miałobyć kwestią dni, przyjmując, że Pan, względnie mój brat, nie miał nic wspólnego zaferą Smirnowa.Powiedziałem od razu panu doktorowi Bohnenblustowi, że, o ilemi wiadomo, brat mój po powrocie z Hiszpanii nie zajmował się już polityką, a wżadnym razie nie był niczyim agentem.Proszę mi wybaczyć niestosowny list, którydo Pana swego czasu napisałem.Co się tyczy mojej wizyty, o której zaniechanieprosi mnie Pan ze względu na możliwość jej mylnej interpretacji, muszę Panu nie-stety zakomunikować, że w myśl pisma sędziego śledczego zostałem urzędowo we-zwany do stawienia się celem konfrontacji; sądzę, że jest Pan o tym poinformowa-ny.Może Pan sobie wyobrazić nasze ówczesne zdenerwowanie i zechce Pan chybazrozumieć i wybaczyć mój pośpiech.Chciałbym też podziękować Panu za Pańskikrótki, tak wyrozumiały mimo mej pomyłki list, którego napisanie przyszło panuzapewne z trudnością.W nadziei, że nie uzna Pan za natręctwo, jeżeli powtórzę na-szą prośbę, aby po zwolnieniu z aresztu zamieszkał Pan u nas, jeśli nawet nie jestPan moim zaginionym bratem, łączę pozdrowienia dla Pana, jak również dla dokto-ra Bohnenblusta wraz z najlepszymi życzeniami, żeby sprawa Pańska przybrałapomyślny obrót.Z głębokim szacunkiem Wilfried Stiller, inżynier rolnik.Julika nic nie wie o aferze Smirnowa, w każdym razie nic dokładnego.Zdajesię, że była to afera polityczna, która kilka lat temu, jak to się mówi, narobiła wieleszumu, tak wiele, że opinia publiczna w końcu przestała się orientować, co zaszło na-prawdę.Dziś, niestety, deszcz!Nasze popołudnie za kaucją spędzamy w hotelu Juliki.I tak zapomniała wziąćze sobą ogromnie pilny list do Paryża; oczywiście towarzyszę jej.Kiedy portier z cał-kowicie dwuznaczną miną zamierza skierować mnie do hallu, Julika powiada nieczerwieniąc się:  To mój mąż. Teraz portier rumieni się, mruczy słowa przeprosze-nia i osobiście prowadzi mnie do windy jak czcigodnego gościa.Uznaję to kłamstwoza konieczne i przyjmuję je z zadowoleniem.W windzie, sam na sam z Juliką, gorącowychwalam jej zuchwałą przytomność umysłu.Pózniej, kiedy jesteśmy w jej pokoju,nie mówię już dalej o tej sprawie, co jednak zapewne jest błędem.Czy Julika napraw-dę mnie kocha? Tylko tego brakuje, żebym był o nią zazdrosny! Mężczyzna w Paryżu,do którego Julika pisuje takie pilne i pękate listy, nazywa się Dmitricz.Jest to zapew-ne sfrancuziały Rosjanin ze starej emigracji, nazywa się Jean Louis Dmitricz.Nie po-wiedziała mi tego; wyczytałem to z koperty, którą po wejściu do pokoju położyła podbiałą torebką, by znowu nie zapomnieć.Ukradkiem rzuciłem okiem na adres, podczasgdy Julika długo się przed lustrem czesała, pudrowała i malowała.Znowu śnił mi się mundur.Spacer po dziedzińcu więziennym, którego czworobok przypomina mi kruż-ganki starych klasztorów.Kto nie pragnie czasami zostać mnichem! Gdzieś w Serbiiczy w Peru, wszystko jedno, wszędzie oświetla nas to samo słońce, a okoliczność, że tojest wszystko jedno, byłaby właśnie wolnością, wiem o tym.A potem ten czworobokmego dziedzińca więziennego z jesiennymi gałęziami, z gruchającymi gołębiami, azwłaszcza z moją bezczynną osobą przypomina mi znowu większy wprawdzie, obsta-wiony rzezbami, ale również otoczony fasadami i murami przeciwpożarowymi dzie-dziniec  ogród nowojorskiego Museum of Modern Art.Czy miałem wtedy większąwolność niż teraz? Mogłem pójść, dokąd chciałem, a jednak były to dla mnie paskud-ne czasy.Właściwie to wcale nieprawda, że tęsknię za nimi lub za jakimkolwiek okre-sem mego życia.PS Julika: albo zaginiony Stiller, porównując tę kobietę z zimnokrwistym stwo-rzeniem morskim, mylił się po prostu, albo też o to, że Julika nie była kobietą, należa-ło winić jego.Albo też od czasu zaginięcia Stillera Julika przeżyła coś, co ją gruntow-nie odmieniło.Ale co?PSMoże ten Jean Louis Dmitricz jest agentem, a może woznym w jej szkole tańca,siedemdziesięcioletnim faktotum, a jej list do niego był taki gruby, ponieważ zawierałformularze, które Julika miała podpisać.Czy ja wiem zresztą? A może ten monsieurDmitricz to krawiec damski albo sublokator, któremu posłała umowę, albo jej lekarz,adwokat.Istnieją tysiące możliwości.Mój przyjaciel, prokurator, to dar niebios.Jego uśmiech zastępuje mi whisky.Jest to uśmiech niemal niewidoczny, zwalnia partnera od gorączkowych wyjaśnień,daje mu spokój.Jakże rzadko spotyka się taki uśmiech! Tylko u człowieka, który sampłakał i przyznaje się przed sobą do tego, może zakwitać taki dobry, bardzo precyzyjnyw swojej wiedzy, wcale nie zamazany, ale daleki od lekceważenia uśmiech.Pan doktor Bohnenblust, mój obrońca z urzędu, ma oczywiście rację: żebymmu sto razy opowiadał, jak wygląda pożar kalifornijskiego tartaku Redwood, w jakisposób szminkuje się amerykańskaMurzynka oraz jaki kolorowy jest Nowy Jork wieczorem podczas zawiei śnież-nej połączonej z burzą (to bywa) albo jak się urządzić w porcie Brooklynu, żeby mócbez papierów wyjść na ląd  nie będzie to dowodziło, że tam byłem.%7łyjemy w epocereprodukcji.Znacznej części obrazu świata, jaki w sobie wytwarzamy, nie widzieliśmywłasnymi oczyma.Dokładniej: może nawet widzieliśmy, ale nie w danym miejscu.Zdaleka oglądamy, słuchamy, dowiadujemy się.Nie trzeba opuszczać tego miasteczka,żeby jeszcze dzisiaj mieć w uszach głos Hitlera, żeby poznawać szacha perskiego z od-ległości trzech kroków, wiedzieć, jak monsun wyje nad Himalajami albo jak wyglądadno tysiąc metrów pod powierzchnią morza.Każdy może to dzisiaj wiedzieć.Czy ztego wynika, że byłem kiedyś na dnie morskim albo choćby prawie na szczycie MountEverest (jak Szwajcarzy)? Zupełnie tak samo jest z życiem wewnętrznym.Dziś każdyje może znać.Do diabła, jak mam udowodnić mojemu obrońcy, że poznałem własnemordercze instynkty nie przez CG.Junga, zazdrość nie przez Marcela Prousta, Hisz-panię nie przez Hemingwaya, Paryż nie przez Ernsta Jungera, Szwajcarię nie przezMarka Twaina, Meksyk nie przez Grahama Greena, śmiertelny strach nie przez Ber-nanosa, absolutną niemożność osiągnięcia celu nie przez Kafkę, a wszystko inne nie przez Tomasza Manna? To prawda, że można tych panów nigdy nie czytać, ma się ichniejako w sobie już dzięki znajomym, którzy ze swej strony przeżywają wszystko jakoplagiaty.Cóż to za epoka! W ogóle nic już nie znaczy, że ktoś widział mieczniki, że ko-chał Mulatkę; wszystko to można mieć na poranku filmów popularno-naukowych [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl