[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczywiście w ogóle się tym nie przejął.- Cóż, w takim razie przejdzmy do omówienia ćwiczeń, dobrze?Znów obrócił jej ciało.Rusztowanie zablokowało się na pozycji.Egzoszkieletodciągnął jej ramiona, rozłożył nogi.Poczuła, że staje otworem niczym kurzymostek. Porzuciła swoje ciało, zepchnęła świadomość do tej cudownej, małej próżni,gdzie ból, nadzieja i Achilles Desjardins nie istniały.Gdzieś głęboko, niemal jakspod wody, czuła jak jej ciało kołysze się w przód i w tył w rytm jego pchnięć.Nieczuła go w sobie, oczywiście - efekt zupełnie zepsuły wszystkie tarany, którymiutorował sobie drogę.Z jakiegoś niezrozumiałego powodu lekko ją to bawiło.Przypomniała sobie Dave'a i ten jeden raz, gdy zaskoczył ją na patio.Przypomniała sobie sztukę teatralną oglądaną w Bostonie.Przypomniała sobieczwarte urodziny Crystal.Dziwne odgłosy docierały do niej z innego świata, rytmiczne, nieconiedorzeczne w tym kontekście.Ktoś tam śpiewał bezsensowną rymowankę wfałszywych tonach, podczas gdy jej ciało otrzymywało specjalne traktowanie:Otóż, mówią naturaliści, pchła Ma mniejsze pchły od siebie; A te mają mniejszepchły, które je kąsają; I tak aż ad infinitum.Oczywiście musiał być w tym jakiś podtekst.Pod koniec zajęć będzie test.Tyle, że nie.Pchnięcia nagle ustały.Nie doszło do wytrysku -na tyle dobrzepoznała jego rytm, by to wiedzieć.Wyszedł z niej, mrucząc pod nosem coś, czegonie rozumiała ze swojej strefy bezpieczeństwa.Chwilę pózniej usłyszała dzwiękoddalających się kroków za plecami, pozostawiający jedynie odgłos jej chrapliwychoddechów.Taka została sama ze swoim ciałem, wspomnieniami i mozaikowymistworzeniami na posadzce.Achilles ją opuścił.Coś odwróciło jego uwagę.Możektoś przy drzwiach.Może głos jakiegoś innego potwora, wyjący w jego głowie.Ostatnimi czasy sama dość często go słyszała.POAYKACZE OGNIAFale eteru kipiały opowieściami o katastrofie.Generatory pola statycznego odHalifaxu do Houston sypały iskrami i płonęły. Szpitale głęboko w enklawach i fortecach na samej granicy były odcinane oddopływu energii.Raport z okolicy Newark mówił o stopieniu zautomatyzowanejrafinerii plastiku.Inna wiadomość z Ziemi Baffina twierdziła, że stacja krakowaniaHe-3 w niekontrolowany sposób wypuszczała swoje izotopy do atmosfery.Zupełniejakby stary Wir odżył w całej swojej okalającej świat chwale, ale o sto razy większejwirulencji.Lenie weszły na ścieżkę wojenną - i nagle zaczęły polować w grupach.Stojąceim na drodze firewalle padały, egzorcyści podejmowali walkę i z miejsca byliredukowani do zwykłych zakłóceń.- Podnośnik właśnie uderzył w Wieżę Edmonton - powiedziała Ciarkę.Lubinrzucił jej spojrzenie.Poklepała palcem ucho, w którym umieściła pożyczonąsłuchawkę, przez którą podsłuchiwała poufne rozmowy w eterze.- Połowa miastastoi w ogniu.- Miejmy nadzieję, ze nasza maszyna nie będzie wariować -powiedział Lubin.Dodaj to do swojego ostatecznego wyniku, pomyślała, próbując pamiętać, żetym razem było inaczej.%7łycia poświęcone teraz odpłacą im się po tysiąckroćpózniej.Tu nie chodziło o Zemstę.To było działanie na rzecz Większego Dobra wcałej jego chwale.Powtarzanie tego sobie było proste.Akceptowanie tego było czymś zupełnieinnym.Tak właśnie się dzieje, gdy nakłaniasz Lenie, by polubiła Lenie.Znalezli się z powrotem na wybrzeżu, stojąc na skraju jakiegoś zrujnowanegonabrzeża w mieście duchów, którego nazwy Ciarkę nawet nie poznała.Cały poranekkrążyli niczym czarne, pustookie pajęczaki po tym złomowisku rdzewiejącegometalu: dokowych żurawi, wind towarowych, magazynów, suchych doków i innychzeszłowiecznych potworności z żelaza i pofałdowanej stali.Nie było to w żadnymwypadku środowisko przyjazne falom radiowym, dlatego też sporadyczne głosy wuchu Ciarkę wydawały się wyjątkowo zniekształcone przez zakłócenia.Ale, rzecz jasna, właśnie o to chodziło.Z jednej strony, korodujący magazyn o skórze z blachy i kościach z dzwigarów,zwrócony w stronę wody.Z drugiej, cztery suwnice strzelające w niebo niczym rządszkieletowych żyraf wysokich na sześćdziesiąt metrów.Stały prosto z szyjamiwyciągniętymi ponad krawędzią nabrzeża pod kątem siedemdziesięciu stopni. Wielkie, chwytliwe szpony kołysały się przy każdym pysku, gotowe opaść nafrachtowce, które przestały przypływać w to miejsce już kilka dekad temu.Przez kolczyk w nosie żurawia stojącego najbliżej magazynu przewleczonocienką smycz, pętlę splecionego polipropylenu o grubości męskiego kciuka.Obakońce pętli zawieszonej w pustej przestrzeni prowadziły do punktu w połowiewysokości drugiego żurawia w rzędzie.Tam zostały przywiązane do dzwigaraszyjkowego.Na tle kabli i nadbudówek pętla wyglądała na równie delikatną copajęczy jedwab.Tak po prawdzie na to właśnie liczyli.Nie wierzyli, by w całej tej zapuszczonejstrefie przemysłowej nie znalezli choćby odrobiny tego materiału.W erzebiotechnologii pajęczą linę można było kupić za psie pieniądze, ale najwyrazniejstała się o wiele rzadszym towarem w erze bioapokalipsy.Ostatecznie udało im sięznalezć jedynie nieco zużyty zwój starego, plastikowego splotu, wiszący wporzuconym hangarze dla łodzi na odległym krańcu nabrzeża.Lubin westchnął i stwierdził, że to będzie musiało wystarczyć.Ciarkę niemal zemdlała, jedynie patrząc jak mężczyzna wspina się na chwiejne,niepewne rusztowanie.Rozwijając linę za sobą, przepełzł przez krtań pierwszejżyrafy i zawisł głową w dół jak mrówka z jej oczodołu.Nogami przytrzymywał sięcienkiej szyny, która zdaniem Ciarkę mogła pęknąć w każdej chwili [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl