[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Evalie ani słowem nie wspomniała pózniej o tej ceremonii, jej przyczynach ani też o samejświątyni, choć ze wszystkich sił próbowałem coś z niej wyciągnąć.Nadal nie mogliśmy się doczekać, kiedy staniemy na Nansurze i obejrzymy sobie wieżeKaraku. Jutro mówiła ciągle, a kiedy jutro nadchodziło, znów miała dla nas tylko to jednosłowo.Patrzyła na mnie dziwnie spod swych długich rzęs ocieniających brązowe oczy albodotykała mych włosów, mówiąc, że mamy przed sobą wiele dni, więc czy to ważne, kiedypójdziemy? Nansur nie ucieknie.Była w tym jakaś niechęć, której nie pojmowałem.I tak dzieńza dniem jej piękność i słodycz oplątywały pajęczą siecią me serce, aż zacząłem się zastanawiać,czy Evalie mogłaby stać się tarczą ochronną przed dotykiem tego, co nosiłem na piersi.Mali ludzie ciągle nie mogli się do mnie przekonać.Ceremonia w świątyni ani trochę niezmieniła ich niechętnego nastawienia, to było oczywiste.Jima natomiast uznali za swego,szczebiotali razem wśród śmiechów, jakby był jednym z nich.Mnie traktowali uprzejmiei życzliwie, ale zachowywali czujność.Jimowi pozwalali brać na ręce dzieci i bawić się z nimi.Kiedy ja próbowałem matki wyraznie okazywały niezadowolenie.Jawne potwierdzenie ich stosunku do mnie uzyskałem tego ranka. Opuszczam cię na dwa, trzy dni, Leifie oznajmił po śniadaniu Jim.Evalie bawiła gdzieśze swoim małym ludkiem. Opuszczasz? zdumiałem się. Co ty kombinujesz? Dokąd się wybierasz?Roześmiał się. Chcę się przyjrzeć tlanu si, jak Evalie nazywa dalan usa, te wielkie pijawki.Wiesz, tychstrażników rzecznych, co to je karzełki wpuściły do wody po zburzeniu mostu.Evalie nie wracała do tego tematu, a ja też zupełnie o nich zapomniałem. Jakie one są, Indianinie? Właśnie chcę się przekonać.Mam wrażenie, że to wielkie pijawki tlanusa.Moi ziomkowietwierdzą, że są czerwone w białe prążki i wielkie jak dom.Mali ludzie nie posuwają się takdaleko.Mówią, że są takie duże jak ty. Słuchaj no, Indianinie, idę z tobą. O, co to, to nie. A to dlaczego? Bo mali ludzie ci nie pozwolą.Teraz ty posłuchaj, staruszku.Fakt, że nie za bardzo im siępodobasz.Zachowują się uprzejmie i za skarby nie zraniliby uczuć Evalie, ale.wolelibyobejść się bez ciebie. To dla mnie nic nowego. Wiem, ale posłuchaj.Wczoraj wróciła grupa, która polowała ostatnio na drugim końcudoliny.Jeden z myśliwych przypomniał sobie, co opowiadał mu dziadek. Podobno kiedy Ayjirowie przybyli tu na koniach, wszyscy mieli jasne włosy, takie jaktwoje, a nie rude jak teraz.To ich zaniepokoiło. Rzeczywiście, przez ostatnią dobę nie spuszczali ze mnie tych diabelskich ślepiów.Więcto dlatego! Dlatego.Są niespokojni.Stąd także ta ekspedycja do tlanu si.Chcą wzmocnić straż narzece.Zdaje się, że wiąże się z tym pewna ceremonia.Proszą, żebym poszedł z nimi sam.Lepiejich posłucham. Czy Evalie wie? Jasne.I nie pozwoliłaby ci iść, nawet gdyby oni się zgodzili.Około południa Jim wymaszerował razem z setką karzełków.Pomachałem mu wesoło napożegnanie.Jeśli nawet Evalie dziwiła się, że przyjmuję to z takim spokojem i nie zadajężadnych pytań, nie okazała zaskoczenia.Tego dnia zachowywała się bardzo cicho, odpowiadałami prawie wyłącznie monosylabami i z roztargnieniem.Parę razy przyłapałem ją, jakprzyglądała mi się z jakimś zagadkowym wyrazem w oczach.A raz, kiedy wziąłem ją za rękę,zadrżała, pochyliła się ku mnie i nagle wyszarpnęła się, jakby z gniewem.Potem, gdy złyhumor jej minął, oparła się na mym ramieniu, a ja z trudem powstrzymałem się od pochwyceniajej w objęcia.Najgorsze, że nie mogłem znalezć przeciwko temu żadnego argumentu.Jakiś wewnętrznygłos mi szeptał, że skoro tego pragnę, to czemu nie? Poza tym podszeptem mój opórpodkopywało jeszcze co innego.Tego osobliwego nawet w tym miejscu dnia powietrze byłoduszne jak przed burzą, silniej przesycone aromatami odległych lasów, oblepiające nas miłośnie,niepokojąco.Welony mgieł osłaniające dalsze widoki zgęstniały, na północy przybierając nawetkolor dymu, i zdawały się napierać na nas wolno, lecz nieustannie.Siedzieliśmy z Evalie przy jej namiocie.Po dłuższym czasie zdecydowała się przerwaćmilczenie. Martwisz się, Leifie.Dlaczegóż to? Nie martwię się.po prostu się zastanawiam. Ja też się zastanawiam.Ciekawe, czy nad tym samym? Skąd mogę wiedzieć.Przecież w ogóle nic nie wiem o twoich myślach.Poderwała sięgwałtownie. Lubisz patrzeć na pracę kowali.Chodzmy do nich.Uderzył mnie gniewny ton jej głosu.Patrzyła na mnie, ściągając brwi niemal w równąkreskę nad błyszczącymi oczami, w których dostrzegłem coś w rodzaju pogardy. Czemu jesteś zła, Evalie? Co takiego zrobiłem? Nie jestem zła.A ty nic nie zrobiłeś. Tupnęła nogą. Nic, nic nie zrobiłeś, rozumiesz? Chodzmy do kowali.I nie czekając na mnie, odeszła.Zerwałem się i poszedłem za nią.Co jej było? Na pewno niezrobiłem nic, co by ją mogło zdenerwować.Więc? Cóż, prędzej czy pózniej się dowiem.I naprawdę lubiłem obserwować kowali.Przy swoich małych kowadełkach wykuwali sierpy,dzidy i groty strzał, wykonywali ze złota kolczyki i bransoletki dla swych małych kobietek.Kling-kling, kling-klang, kling-a-kling niosło się spod małych młoteczków.Stali przy swoich kowadłach jak krasnoludki, od których różnili się tylko foremną budową.Chociaż miniaturowi, prezentowali się znakomicie, połyskując złotawą skórą w zapadającymmroku.Długie włosy nosili owinięte wokół głów, żółte oczy utkwili w swych warsztatach.Zapomniałem o Evalie i jej gniewie.Obserwowałem ich, zafascynowany.Klin-kling! Kling-klang! Kling.Nagle młoteczki zatrzymały się w powietrzu.Mali kowale znieruchomieli.Z północyodezwał się wielki gong.Jego spiżowy dzwięk zdawał się walić wprost na nasze głowy.Wkrótcerozległ się następny.I jeszcze jeden.I jeszcze.Nad równiną zawodził wiatr.Nastała jeszczewiększa ciemność.Dymne mgły drgnęły i przybliżyły się.Odgłosy gongów ustąpiły śpiewowi.Rozbrzmiał silny, wielogłosowy chór, który towzmacniał się, to słabł, podnosił się i opadał zgodnie z porywami wiatru, w rytmicznympulsowaniu.Ze wszystkich murów straże uderzyły na alarm [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Evalie ani słowem nie wspomniała pózniej o tej ceremonii, jej przyczynach ani też o samejświątyni, choć ze wszystkich sił próbowałem coś z niej wyciągnąć.Nadal nie mogliśmy się doczekać, kiedy staniemy na Nansurze i obejrzymy sobie wieżeKaraku. Jutro mówiła ciągle, a kiedy jutro nadchodziło, znów miała dla nas tylko to jednosłowo.Patrzyła na mnie dziwnie spod swych długich rzęs ocieniających brązowe oczy albodotykała mych włosów, mówiąc, że mamy przed sobą wiele dni, więc czy to ważne, kiedypójdziemy? Nansur nie ucieknie.Była w tym jakaś niechęć, której nie pojmowałem.I tak dzieńza dniem jej piękność i słodycz oplątywały pajęczą siecią me serce, aż zacząłem się zastanawiać,czy Evalie mogłaby stać się tarczą ochronną przed dotykiem tego, co nosiłem na piersi.Mali ludzie ciągle nie mogli się do mnie przekonać.Ceremonia w świątyni ani trochę niezmieniła ich niechętnego nastawienia, to było oczywiste.Jima natomiast uznali za swego,szczebiotali razem wśród śmiechów, jakby był jednym z nich.Mnie traktowali uprzejmiei życzliwie, ale zachowywali czujność.Jimowi pozwalali brać na ręce dzieci i bawić się z nimi.Kiedy ja próbowałem matki wyraznie okazywały niezadowolenie.Jawne potwierdzenie ich stosunku do mnie uzyskałem tego ranka. Opuszczam cię na dwa, trzy dni, Leifie oznajmił po śniadaniu Jim.Evalie bawiła gdzieśze swoim małym ludkiem. Opuszczasz? zdumiałem się. Co ty kombinujesz? Dokąd się wybierasz?Roześmiał się. Chcę się przyjrzeć tlanu si, jak Evalie nazywa dalan usa, te wielkie pijawki.Wiesz, tychstrażników rzecznych, co to je karzełki wpuściły do wody po zburzeniu mostu.Evalie nie wracała do tego tematu, a ja też zupełnie o nich zapomniałem. Jakie one są, Indianinie? Właśnie chcę się przekonać.Mam wrażenie, że to wielkie pijawki tlanusa.Moi ziomkowietwierdzą, że są czerwone w białe prążki i wielkie jak dom.Mali ludzie nie posuwają się takdaleko.Mówią, że są takie duże jak ty. Słuchaj no, Indianinie, idę z tobą. O, co to, to nie. A to dlaczego? Bo mali ludzie ci nie pozwolą.Teraz ty posłuchaj, staruszku.Fakt, że nie za bardzo im siępodobasz.Zachowują się uprzejmie i za skarby nie zraniliby uczuć Evalie, ale.wolelibyobejść się bez ciebie. To dla mnie nic nowego. Wiem, ale posłuchaj.Wczoraj wróciła grupa, która polowała ostatnio na drugim końcudoliny.Jeden z myśliwych przypomniał sobie, co opowiadał mu dziadek. Podobno kiedy Ayjirowie przybyli tu na koniach, wszyscy mieli jasne włosy, takie jaktwoje, a nie rude jak teraz.To ich zaniepokoiło. Rzeczywiście, przez ostatnią dobę nie spuszczali ze mnie tych diabelskich ślepiów.Więcto dlatego! Dlatego.Są niespokojni.Stąd także ta ekspedycja do tlanu si.Chcą wzmocnić straż narzece.Zdaje się, że wiąże się z tym pewna ceremonia.Proszą, żebym poszedł z nimi sam.Lepiejich posłucham. Czy Evalie wie? Jasne.I nie pozwoliłaby ci iść, nawet gdyby oni się zgodzili.Około południa Jim wymaszerował razem z setką karzełków.Pomachałem mu wesoło napożegnanie.Jeśli nawet Evalie dziwiła się, że przyjmuję to z takim spokojem i nie zadajężadnych pytań, nie okazała zaskoczenia.Tego dnia zachowywała się bardzo cicho, odpowiadałami prawie wyłącznie monosylabami i z roztargnieniem.Parę razy przyłapałem ją, jakprzyglądała mi się z jakimś zagadkowym wyrazem w oczach.A raz, kiedy wziąłem ją za rękę,zadrżała, pochyliła się ku mnie i nagle wyszarpnęła się, jakby z gniewem.Potem, gdy złyhumor jej minął, oparła się na mym ramieniu, a ja z trudem powstrzymałem się od pochwyceniajej w objęcia.Najgorsze, że nie mogłem znalezć przeciwko temu żadnego argumentu.Jakiś wewnętrznygłos mi szeptał, że skoro tego pragnę, to czemu nie? Poza tym podszeptem mój opórpodkopywało jeszcze co innego.Tego osobliwego nawet w tym miejscu dnia powietrze byłoduszne jak przed burzą, silniej przesycone aromatami odległych lasów, oblepiające nas miłośnie,niepokojąco.Welony mgieł osłaniające dalsze widoki zgęstniały, na północy przybierając nawetkolor dymu, i zdawały się napierać na nas wolno, lecz nieustannie.Siedzieliśmy z Evalie przy jej namiocie.Po dłuższym czasie zdecydowała się przerwaćmilczenie. Martwisz się, Leifie.Dlaczegóż to? Nie martwię się.po prostu się zastanawiam. Ja też się zastanawiam.Ciekawe, czy nad tym samym? Skąd mogę wiedzieć.Przecież w ogóle nic nie wiem o twoich myślach.Poderwała sięgwałtownie. Lubisz patrzeć na pracę kowali.Chodzmy do nich.Uderzył mnie gniewny ton jej głosu.Patrzyła na mnie, ściągając brwi niemal w równąkreskę nad błyszczącymi oczami, w których dostrzegłem coś w rodzaju pogardy. Czemu jesteś zła, Evalie? Co takiego zrobiłem? Nie jestem zła.A ty nic nie zrobiłeś. Tupnęła nogą. Nic, nic nie zrobiłeś, rozumiesz? Chodzmy do kowali.I nie czekając na mnie, odeszła.Zerwałem się i poszedłem za nią.Co jej było? Na pewno niezrobiłem nic, co by ją mogło zdenerwować.Więc? Cóż, prędzej czy pózniej się dowiem.I naprawdę lubiłem obserwować kowali.Przy swoich małych kowadełkach wykuwali sierpy,dzidy i groty strzał, wykonywali ze złota kolczyki i bransoletki dla swych małych kobietek.Kling-kling, kling-klang, kling-a-kling niosło się spod małych młoteczków.Stali przy swoich kowadłach jak krasnoludki, od których różnili się tylko foremną budową.Chociaż miniaturowi, prezentowali się znakomicie, połyskując złotawą skórą w zapadającymmroku.Długie włosy nosili owinięte wokół głów, żółte oczy utkwili w swych warsztatach.Zapomniałem o Evalie i jej gniewie.Obserwowałem ich, zafascynowany.Klin-kling! Kling-klang! Kling.Nagle młoteczki zatrzymały się w powietrzu.Mali kowale znieruchomieli.Z północyodezwał się wielki gong.Jego spiżowy dzwięk zdawał się walić wprost na nasze głowy.Wkrótcerozległ się następny.I jeszcze jeden.I jeszcze.Nad równiną zawodził wiatr.Nastała jeszczewiększa ciemność.Dymne mgły drgnęły i przybliżyły się.Odgłosy gongów ustąpiły śpiewowi.Rozbrzmiał silny, wielogłosowy chór, który towzmacniał się, to słabł, podnosił się i opadał zgodnie z porywami wiatru, w rytmicznympulsowaniu.Ze wszystkich murów straże uderzyły na alarm [ Pobierz całość w formacie PDF ]