[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Polecamy jako świetny prezent pod choinkę i zapraszamy do księgarń.Panie Robercie, dziękuję serdecznie,że zechciał pan gościć w naszymwprogramie.- Całaprzyjemność po mojej stronie.Tymczasem w Salt Lakę Citypo twarzy Allyson płynęły łzyRozdział 59/^Opuściłem studioABC przy Columbus Ayenue i pojechałemtaksówką do centrum, do Tiffany'ego.W sklepie panował nieprawdopodobny tłok- ludzie w ostatniejchwiliszukaliświątecznych prezentów.Musiałem stać prawie półgodziny w kolejce do kasy.Kupiłem dwa prezenty: jeden dlaAllyson,drugi dla Camille.Po wyjściu złapałem kolejną taksówkę i kazałem się zawiezć podapartamentowiec w Tribece, gdzie mieszkała Camille.Nie wiedziałem, czy ją zastanę, alemusiałem spróbować.Nigdy wcześniej tam niebyłem.Był to nieciekawy z wyglądu, dziesięciopiętrowy budynek zfasadąwyłożoną ciemnobrązowym klinkierem.Odszukałem nazwiskona liścielokatorów i wystukałem numer nadomofonie.Po chwili głosCamilleodezwał się w głośniku:- Słucham?-Cześć, Camille, tu Rób.- Cisza. -Robert Harlan.- Przepraszam, nie poznałam cię po głosie.Proszę, mieszkam na siódmym piętrze, mieszkanie 7E- Potem rozległosiębrzęczenie i drzwi się otworzyły.Wszedłem do środkaiwjechałem windą na górę.Apartament Camille znajdowałsię nakońcu długiego korytarza.Czekała namnie przeddrzwiami.- Trochę mnie zaskoczyłeś tym dzisiejszym wywiadem.-Na jej twarzy widniał słaby uśmiech.- Mogęsię założyć,że nasłucham się od Sandry.253. - Przepraszam.- Sięgnąłem do torby i wyjąłem małe pudełeczko zawinięte w niebieskipapier.-Mam coś dla ciebie.- Co to jest?-Wczesny prezent gwiazdkowy lub, jakwolisz, spózniony prezent zokazji Chanuki.Sama zdecyduj.- Dziękuję.Właśnie robię lunch.jesteś głodny?- Dzięki, ale mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.Popołudniu wracam do Utah.- Spuściłem wzrok.-Przyszedłem, żeby ci powiedzieć, jak bardzo jest mi przykroz powoducałej sytuacji.Nie jestem dumny ze sposobu, w jaki torozegrałem.Camille spojrzałana mnie z sympatią pomieszaną zezdziwieniem.- Zdarza się.-A jednak niektóre rzeczy nie powinny - odparłem.Zerknęła na pudełko.- Mam otworzyć?-Jasne.Odwinęła papier i wydobyła z niego czarne aksamitne pudełeczko.Po otwarciu ukazała się para platynowychkolczyków z różowymiszafirami.Camille aż westchnęła zwrażenia.- Rób, one są przepiękne.Uwielbiamróżowe szafiry.- Wiem.Mówiłaś mi kiedyś.Spojrzała na nie raz jeszcze i posłała mi uśmiech.- Nie musiałeś tego robić.-Przeciwnie, musiałem.- Uśmiechnąłem się smutno.- Teraz to już i tak nie ma znaczenia,alejeśli chcesz wiedzieć, niepodpisałem umowy z Darrenem.Przyjrzałami się. - Dlaczego mówisz, że nie ma znaczenia?Po raz pierwszy rozważałem, czy nie wyznać komuś swojej tajemnicy Alezrezygnowałem.Nie było sensu.Camillei tak niedługo się dowie.-Pózniej ci towyjaśnię - powiedziałem.- W Nowy Rok.- Nachyliłem się i pocałowałem ją w policzek.- Trzymaj254się, Camille.Wesołych świąt.- Już się miałem odwrócić,gdycośmisię przypomniało.-Znajdę tu gdzieś w pobliżusklep papierniczy?- Jest jeden w Soho,kilka przecznic stąd na północ.A czego potrzebujesz?- Zapomniałem o jeszcze jednym prezencie.- Azy zakręciły mi sięw oczach, kiedy sobie uświadomiłem, ze widzę ją poraz ostatni.-Dzięki za wszystko.Camille podeszła i objęła mnie.- Nareszcie wróciłeś, Rób.Wesołych świąt i szczęśliwego Nowego Roku.- Nawzajem - odparłem i poszedłem do windy. '^^"^^^^Rozdział óOj^^W Salt Lakę City wylądowałem tuż po piątej.Na lotnisku panował tłok: podróżniśpieszyli się do domów na święta.Przechodzącprzez terminal, co najmniej kilkanaścierazymijałemszczęśliwych, witających się ludzi - powracającychdo siebie kochanków,studentów zjeżdżających do domu naferie i tym podobne.Zrobiło mi się jednocześnie iciepło,i smutno na sercu.Kilka osób rozpoznało mnie zporannego występuw GoodMomingAmerica.Niektórzytylko się gapililub wskazywalipalcami, ale paruodważyło sięodezwać.Dziękowałem im,że oglądali, i życzyłem wesołychświąt.Odebrałem bagaż - jedną walizkę i dwa pudła książek,o którepoprosiłem Heather.Wszystkoto załadowałemnawózek i zawiozłem do samochodu.Tego dnia marzyłem tylko o jednym: spędzićwieczórz Allyson iCarson, ale czekało na mnie jeszcze kilka sprawdo załatwienia.Wiedziałem, że mam prawdopodobnieostatnią szansę,aby pewne rzeczywyprostować.Pierwszym przystankiem był dom Chucka.Przyjechałem tam już pozachodzie słońca, wporze, kiedy barwaniebaz ametystowej przechodzi w ciemny fiolet,charakterystyczny dlapóznego zmierzchu.Minęły prawietrzy lata, odkąd byłem tu po raz ostatni.Dom wydał mi sięmniejszy niż kiedyś.Mniejszy i starszy.Ale nawet mimo zapadających ciemności dostrzegłem, że ogródek wokółdomujest zadbany i uporządkowany, jak gdyby Chuck nawetroślinypotrafiłzmusić do posłuszeństwa.Wszystkomusi mieć swoje256miejsce" - powiadałzawsze.W domu było ciemno jak w mauzoleum.Wyglądało na to, że nikogo nie ma, ale wiedziałem,że Chuck tam jest.Nigdy niewychodził wieczorami.Zabrałem z samochodu egzemplarz książkii wszedłemnanieoświetlony ganek. Nacisnąłem dzwonek.Nikt nie otwierał, więc zapukałem w szybę zewnętrznych drzwi.Po chwili usłyszałem kroki.Potem zaświeciła sięlampa na gankuirozległo zgrzytanieklucza w zamku.Drzwisię otworzyły.W progu stał Chuck.Moja pamięć nie ujęła mu lat - wyglądał tak samo starojakwtedyMoże nawet starzej.Miał na sobie jasnoniebieskiblezer i spodnie w kant (wkładał takienawetdo pracy w ogrodzie) oraz czarne skarpetki - nigdy nie kupował innych.Przezchwilę przyglądał mi się bez słowa.Ciemne oczycelowały we mnie niczym lufa karabinu.Wreszcie powiedział:- Patrzcie, kogo licho przyniosło.-Mogę wejść?Spojrzał na książkę, którą trzymałem w ręku.- Twoje nowe życie -powiedział przeciągle.Uchylił drugie drzwi z moskitierą i cofnął się do środka.Wszedłem zanim [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl