[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skończyła przecież studia, byławykwalifikowanym prawnikiem.Mimo że nigdy nieodbyła aplikacji i nie praktykowała w zawodzie, mogła-by bez trudu znalezć pracę, zarabiać na siebie i dzieci.A i bez tego była niezależna finansowo, miała własnyfundusz powierniczy.Coraz częściej myślała o tym, by kupić w Chesterjeden z tych uroczych domów z widokiem na rzekęi wieść samodzielne życie.Były oczywiście sprawy, których żałowała.Zgodziłasię przecież zamieszkać w Queensmead między innymidlatego, by dzieci wychowywały się w najbliższej rodzi-nie Maxa, ale nie sądziła, by Jenny i Jon zapomnielio wnukach, tylko dlatego że Maddy zdecydowała sięodejść od Maxa.Również Olivia, Tullah i Bobbie niepowinny odwrócić się od niej z powodu rozwodu.Tak, mogła stworzyć szczęśliwy dom dla siebie, Leai Emmy.Miała na to dość siły, miała też motywację, bytozrobić.Spojrzała dyskretnie na Griffa.Tak, miała motywację, ale zasady moralne, którewyznawała, nie pozwoliły jej zwierzać się ze swoichplanów Griffowi, zanim nie rozmówi się z Maxem, ale tomogła uczynić dopiero po powrocie męża do domu,upewniwszy się, że już wyzdrowiał.Och, jak żałowała, że nie umie zdobyć się na odwagę i zaproponować Jenny, by Max na czas rekonwalescencjizamieszkał u rodziców, wiedziała jednak, że takie roz-wiązanie byłoby chowaniem głowy w piasek.Samolot niczym srebrzysty ptak płynął po błękitnymbezchmurnym przestworzu.Mężczyzna podniósł na mo-ment głowę znad czytanego artykułu i zerknął w niebo.Gazeta nosiła datę sprzed tygodnia.Ojciec Ignatiusprzywiózł ją kilka dni wcześniej z Kingston.Czasopismai dzienniki były luksusem w małym, zagubionym pośródwzgórz hospicjum, które prowadził Ignatius i którestanowiło ostatnią nadzieję, a czasami ostatnią ziemskąprzystań dla narkomanów i przeróżnych wyrzutkówz wyspy w ich drodze do wieczności.Utrzymujące sięwyłącznie z datków hospicjum miało do zaoferowaniażałośnie nędzne warunki, ale miłość i opieka, jaką ksiądzotaczał swoich podopiecznych, nie miały ceny.Mężczyzna wiedział o tym z własnego doświad-czenia.Ksiądz wydobył go z rynsztoków Kingston,pijanego, poobijanego, brudnego i przywiózł go tutaj, dotej górskiej przystani, gdzie czuwał nad jego rehabilita-cją.Kiedy wreszcie przestał przeklinać ojca Ignatiusa, żenie pozwolił mu umrzeć ani nie chciał dostarczyćupragnionego alkoholu, zaczął obserwować w milczeniujego codzienną posługę przy chorych.Ignatius marzył niegdyś, by pójść w ślady sławnychmisjonarzy, poświęcać się jak oni, jak oni gorliwieszerzyć wiarę.Jednak z wiekiem przyszła mądrośći refleksja, że skoro Bóg nie obdarzył maluczkich swojąmiłością, kimże był on, nędzny śmiertelnik, by za-stępować Stwórcę? Przez pewien czas pracował w stwo- rzonej przez Francuzów organizacji ,,Lekarze Bez Gra-nic  i niósł pomoc głodującym Etiopczykom, pózniejzdecydował się przenieść na Jamajkę i stworzyć tutajskromną misję.Trudno było powiedzieć, ile lat miał Ignatius, zapew-ne przekroczył już siedemdziesiątkę, kto wie, czy niedobiegał osiemdziesiątki.Z ponurą miną po raz kolejny mężczyzna przebiegałwzrokiem artykuł.Dwóch turystów, napadniętych przezbandę wyrostków i ciężko poranionych, uszło z życiemtylko dzięki interwencji sławnego sportowca.W gazeciezamieszczono zdjęcia: Max na szpitalnym łóżku, twarzznacznie szczuplejsza, niż ją zapamiętał, oczy starsze,mądrzejsze, przygarbiony, posiwiały Jon.Jack.Serce zabiło mu mocniej.Nie poznał Jacka i zapewnechłopiec nie rozpoznałby jego.Schudł bardzo na księżymgarnuszku.Schudł, ale pracując codziennie w hospicjum,ćwiczył mięśnie; malował sale, dokonywał najróżniej-szych napraw, przenosił pacjentów.Zapuścił też brodę,bo tak było taniej niż golić się codziennie.Ojciec Ignatiusfukał na zachodnioeuropejski styl życia.Z ogorzałątwarzą, z rozjaśnionymi w słońcu włosami, nadal prze-cież był uderzająco podobny do człowieka, który spog-lądał na niego zmęczonym wzrokiem z niewyraznegozdjęcia w gazecie.Słońce przesłoniła chmura.Odwrócił głowę i spojrzałna obserwującego go księdza. To twój brat?  zapytał staruszek, wskazując nazdjęcie Jona.Nie mieli przed sobą tajemnic.To, czego nie wyznałw alkoholowym amoku, opowiedział Ignatiusowi póz-niej.  Tak, to mój brat  przyznał David cicho.Mój brat, mój blizniak, zródło wyrzutów sumienia,pomyślał, ale nie wypowiedział jednak tych słów.Ksiądzi posługa, którą teraz wspólnie czynili, nie dopuszczałamożliwości rozczulania się nad sobą.David wskazał naJacka i powiedział cicho: A to mój syn. Zwietny chłopak. Ksiądz uśmiechnął się niecoironicznie. Ma oczy twojego brata.Jestem pewien, że sąbardzo do siebie podobni, powiedziałbym, że mają zesobą wiele wspólnego. Owszem, w rodzinie wszyscy zawsze uważali, żeJack powinien być synem Jona, a Max moim  przyznałDavid.Nawet ojcu Ignatiusowi, swojemu najbliższemu i je-dynemu przyjacielowi, a także powiernikowi, nie wy-znałby, że zszedł z gór do Kingston, do szpitala, gdzieleżeli ranni jego syn i bratanek.Stał przy łóżku Jacka i patrzył na pogrążonego we śniesyna.Chłopiec wydawał się taki młodziutki, taki bez-bronny, że Davidowi serce się ściskało na jego widok.Spędził w szpitalu tyle czasu, że wzbudził podejrzeniapielęgniarki, która zdecydowanym tonem kazała muopuścić oddział.Widział też Maxa, który był w o wiele gorszym stanieniż Jack; zobaczył też, na krótko przed wyjściem zeszpitala, swojego brata.Przyczaił się za drzwiami i pat-rzył na przechodzącego Jona; był tak blisko, że mógł godotknąć.Jon.David zamknął oczy.Jon był człowiekiem, którego Jack teraz potrzebował, do którego teraz się zwracał, który szedł mu teraznaprzeciw.Jon zaskarbił sobie miłość Jacka, podczas gdyon [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl