[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wiem, ale zachowuje się dziwnie i ubiera.- Nic nie zostało z T.J.Utracił większą część twarzy iszyi.Na szczęście nadal widzi na jedno oko.Obie ręce sąsztuczne.Słysząc to, Lauren natychmiast pożałowała, że dałaponieść się nerwom i okazała Griffithowi nieczułość.Przełknęła ślinę.Griffith przeszedł przez piekło tortur, a onapozwoliła, aby ciemna otchłań przeszłości opanowała jącałkowicie i spowodowała przesadną reakcję. - Czy Griffith używa wykrywacza kłamstw czy czegoś wtym rodzaju odnotowującego zmiany w głosie?- Tak.T.J.dysponuje wszystkimi dostępnymi środkamibezpieczeństwa.Uważa, że ktoś czyha na jego życie.- Ale kto? IRA? Dlaczego?Jej myśli nadal krążyły wokół Griffitha.Nie powiedziałamu prawdy, a on o tym wiedział.Mimo to nadal chciałzatrzymać jej obraz.Uważał, że ma talent?- Nie IRA, mimo że gazety właśnie ją obciążyłyodpowiedzialnością za wybuch bombowy, który nieomalkosztował T.J.życie.Najprawdopodobniej zaszła tu prasowapomyłka.Od tego czasu żyjemy w ciągłej gotowości.T.J.niechce przyjąć prawdy - jest już martwy.- Co masz na myśli? - wyszeptała poruszona.- Całe swoje życie był hazardzistą.- Ryan wziął z krzesłaznoszoną kurtkę lotniczą i rzucił nią w kierunku Lauren.-Należała do T.J.Sześćdziesiąt siedem lotów bojowych w RAF- ie.Trzy razy zestrzelony.Popatrz na podszewkę.Lauren rozłożyła kurtkę.Poczuła dolatujący ze skórzanegokołnierza lekki zapach używanej przez Ryana wodykolońskiej.Wewnątrz wyrysowana była prowizoryczna mapaFrancji i kanału La Manche.- Nigdy nie oczekiwał, że ktoś przyjdzie mu z pomocą.Liczył tylko na siebie, na to, że przeżyje, jeżeli sam potrafiodnalezć drogę do domu.Podobnie było, kiedy tłukliśmy siępo Afryce w poszukiwaniu diamentów.T.J.żył pełnią życia,porywając się na przedsięwzięcia o niewielkich szansachpowodzenia.Teraz nie wychodzi już nawet na dziedziniec.Równie dobrze mógłby być martwy.- Ro.zumiem - głos jej się załamał, kiedy zdała sobiesprawę, jak żałosne stało się życie Griffitha.Położyła kurtkęobok drzemiącej Iggy, która wyciągnąwszy się jak długa,zajęła pół kanapy. - Nie wspominaj nikomu o tym, że widziałaś się dziś zT.J.On nie chce, aby świat dowiedział się, jak jest z nim zle.Oprócz Adiego i mnie jesteś jedyną osobą, która go widziała.- Nie powiem nikomu.Biedny, samotny, cierpiący człowiek.Postawił ją wyżej odwszystkich innych artystów, których mógł wezwać do siebie,a ona sprawiła mu zawód, nie mówiąc prawdy.Ryan patrzył na nią długo uważnym wzrokiem, po czympodszedł do niewielkiego kredensu z drzewa cyprysowego.Najwidoczniej uważając temat za zamknięty, zapytał:- Napijesz się czegoś?W pierwszej chwili Lauren chciała odmówić, jednakże pokrótkim zastanowieniu się doszła do wniosku, że pomimobijącego z kominka ciepła czuje się nieco zmrożona pospotkaniu z Griffithem.- Harveys, jeśli masz.Ryan wręczył jej drinka i usiadł tuż przy niej, niedbalezarzucając rękę na tylne oparcie kanapy.Kiedy spojrzała wjego zamyślone oczy, przeszyła ją ostrzegawcza myśl.Wiedziała, co oznacza to spojrzenie: typowe męskiepożądanie.Dostrzegając je, zazwyczaj wycofywała się w porę.Ale nie dziś.Od początku coś w jej wnętrzu odpowiadało nazew tego mężczyzny.Pomimo wszystkich uprzedzeń izastrzeżeń.Tłumiąc opanowujące ją uczucie, przypomniała sobie,dlaczego znalazła się w tym pokoju.- Miałeś powiedzieć mi o T.J.i mojej matce.- W lipcu minie piętnaście lat od ich pierwszegospotkania.T.J.i ja przebywaliśmy w Marrakeszu, finalizującpewną transakcję z Rupertem Armstrongiem.Właśnie wtedyT.J.zakochał się w twojej matce.Ciągle ta sama historia. - Złapała go na haczyk, a potem odrzuciła na bok,zarzucając wędkę po kolejną zdobycz.- Wcale nie.Romans ten trwał ponad rok.Spotykali sięcodziennie w utrzymywanym w tajemnicy miejscu w medinie.Caroline twierdziła, że zamierza porzucić Armstronga.- Matka kochała pieniądze i tytuł Ruperta.Nigdy niezaryzykowałaby utraty tego wszystkiego, oszukując go.- Moja droga, nigdy nie widziałaś T.J.w akcji.Mógł miećkażdą kobietę, lecz kochał twoją matkę.Ona też go kochała,na swój sposób.- Ryan patrzył teraz na nią w zamyśleniu.Pożądanie znikło z jego twarzy.- Jednak masz rację.Niemiała zamiaru zostawić Armstronga.T.J.nigdy się z tego niewyleczył.- To lepiej, że się tak stało.Tutaj, w tym więzieniu, matkanigdy by z nim nie została.- A moja matka by została.Zdumiała ją niezaprzeczalna czułość w głosie Ryana.Nigdy go takim nie słyszała.Ale już w następnym zdaniu tonjego głosu ponownie uległ zmianie, stając się gorzki, wręcznie do zniesienia.- Mój ojciec był leniwym pijaczkiem, który bił matkę,kiedy tylko nadarzała się okazja, a ona i tak ciągle gousprawiedliwiała.Zażenowana tym emocjonalnym wyznaniem, Laurenzrozumiała, że jest oto świadkiem powstania chwilowejszczeliny w twardej skorupie Ryana.Nie wiedząc, co mapowiedzieć, celowo zmieniła temat.- Jak to się stało, że zacząłeś pracować dla T.J.?- Po spełnieniu obowiązku w Wietnamie przyjechałem doLondynu.- Ryan zawahał się przez ułamek sekundy - abyspotkać się z krewnym.Zacząłem pracować dla T.J.i odtamtego czasu jestem z nim.Mamy z sobą wiele wspólnego.Przede wszystkim uwielbiamy hazard.- Pociągnął łyk z kieliszka.- Nie tylko grę w karty, ale i inne rzeczy - naprzykład sztukę.Właśnie w ten sposób T.J.zacząłkolekcjonować obrazy.Jak mogłaś się zorientować posposobie, w jaki wystawia swoje obrazy, nie robi tego zmiłości do sztuki.Traktuje ją jako hazard.Chce zobaczyć, ktobędzie zwycięzcą.- Osiągnął zdumiewające rezultaty w czymś, czemuwiększość kolekcjonerów poświęca całe życie.Popatrzyła na Ryana i zapytała:- Czy to, co robicie, stawiając na mnie, to właśnie hazard?- To nie jest hazard.Masz talent, tylko o tym nie wiesz.Pochylił się i pocałował ją delikatnie.- Przepraszam, że cię dziś zostawiłem.Ale odpłaciłaś miwcześniej, nie przychodząc na koncert.Lauren zastanawiała się, czy o tym wspomni.Mimospokoju, z jakim to powiedział, czuła, że jest zły.- Powiedziałam, że mam inne plany.Nie odwołujęspotkań.- Cieszę się, że z nim nie spałaś.- Skąd.Nie dokończyła.Ryan pocałunkiem zgasił jej odpowiedz.Wyjdz teraz, dopóki nie jest za pózno - podpowiadałzdrowy rozsądek.Nie bądz szalona - protestowało mocnobijące serce - przecież sama tego chcesz.Oplotła ramionami jego szyję.Jej ciało instynktownieprzycisnęło się do niego.Jak we śnie pocałunek ich nabrałcharakteru błogiej intymności.Rozpiął jej bluzkę, którą wpośpiechu narzuciła na siebie wychodząc z domu, po czymzsuwał ją centymetr po centymetrze w dół, odsłaniając nagieramiona.Następnie zsunął z nich ramiączka biustonosza.Przerwał na chwilę i popatrzył na nią z sugestywnymuśmiechem.Serce zabiło jej jeszcze mocniej.- Prawie doskonale [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl