[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czekał do wieczora i przez noc.Siedział w kucki na pieńku, nieczuł ani głodu, ani pragnienia, ani nawet zimna, które spadło o zmrokuna góry i doliny.Przepłynęło, nie dotykając go, niczym ptak nad leśnąpolaną.Czekał nazajutrz.Obserwował, jak się ściemnia, a potem jak płot,krzaki i pola ponownie wyłaniają się z ciemności.Wpatrywał się w dal,tam, gdzie był las, ledwie ledwie dostrzegalny.Stamtąd nadejdzie matka,jej czerwony żakiet rozpozna nawet z daleka, zejdzie wtedy z pieńka,przelezie przez płot i rzuci się ku niej.Będzie krzyczał z radości na całygłos, a ona przyklęknie i chwyci go w ramiona, i przytuli.Bardzomocno.Tak właśnie wyobrażał sobie często tę scenę, bawiąc się samotnie imarząc, choć w rzeczywistości matka ani ojciec nigdy się nie schylili,żeby wziąć go na ręce, nawet kiedy stał obok, obejmując ich za nogi.Czuł ich opór nawet przed dotykaniem go.To była jego wina, co do tegonie miał wątpliwości, to była kara, słuszna kara, i choć nie wiedział zaco, miał nadzieję, że jakiekolwiek przestępstwo popełnił, czas pokutywkrótce się zakończy.Nadzieja ta była tym żarliwsza teraz, gdy złożylizimnego, sztywnego ojca do trumny i pochowali w głębokim dole.Tęsknota za matką i jej miłością kazała mu trwać na tym pniaku icierpliwie wypatrywać na horyzoncie czerwonego punktu.Trzeciego dnia sąsiadka przyniosła mu wody i miskę ryżu zwarzywami i spytała, czy nie wolałby czekać u nich w domu.Pokręciłgwałtownie głową.Tak jakby stamtąd miał przeoczyć matkę.Nie tknąłjedzenia, chciał je zachować dla niej, podzielić się z nią, gdy wrócigłodna z długiej podróży.Czwartego dnia upił troszkę wody.Piątego dnia przyszła Su Kyi, siostra sąsiadki.Przyniosła czajnikherbaty i następną porcję ryżu, i banany.Tego też nie tknął, pochłonięty myślami o matce.To już przecież nie potrwa długo.Wkrótce,powiedziała.Szóstego dnia przestał rozróżniać poszczególne drzewa.Las sięzamglił, tak jakby Tin Win miał wodę w oczach.Wyglądał jakpowiewająca na wietrze szmatka, poznaczona czerwonymi punkcikami.Zbliżały się do niego, coraz większe, ale to nie były żakiety; to byłyczerwone piłki, miotane gwałtownie w jego stronę.Przelatywały ześwistem na prawo, na lewo albo tuż nad głową, tak blisko, że czuł ciągpowietrza.Inne leciały wprost na niego, by w ostatniej chwili, dosłownieo parę centymetrów, utracić rozpęd i uderzyć tuż przed nim o ziemię.Siódmego dnia siedział w kucki na swoim pieńku, sztywny inieruchomy.Su Kyi, zobaczywszy go, pomyślała, że nie żyje.Był zimnyi biały jak szron, co pokrywa trawę przed domem w szczególnie zimnestyczniowe poranki.Twarz miał zapadłą, ciało było jak pusta skorupa,jak pozbawiony życia kokon.Dopiero gdy podeszła bliżej, dostrzegła, żeoddycha, że pod koszulą wątła pierś trzepocze jak kupiona na targu ryba,usiłująca chwycić powietrze w jej kuchni.Tin Win nie widział jej ani nie słyszał.Zwiat wokół niego okryłamlecznobiała mgła, w której powoli, lecz pewnie się rozpływał.Jegoserce biło.Wciąż było w nim dosyć życia, ale zniknęła nadzieja i dlategowyglądał jak umarły.Poczuł, że dotykają go jakieś ręce, dzwigają go, obejmują i dokądśniosą.To właśnie Su Kyi się nim zaopiekowała.Energiczna starszakobieta o niskim głosie i śmiechu, na którym próby życia nie zostawiałynawet śladu.Jedyne jej dziecko zmarło przy urodzeniu, w rok pózniejumarł na malarię mąż.Po jego śmierci była zmuszona sprzedać chatę,której budowę dopiero co skończyli.Odtąd mieszkała u krewnych, raczejtolerowana niż mile widziana.W oczach rodziny była dziwną, trochęniesamowitą starszą kobietą o ekscentrycznych poglądach na życie iśmierć.W przeciwieństwie do innych ludzi nie dostrzegała głębszegoznaczenia w nieszczęściach, jakie przyniósł jej los, nie wierzyła też, byto niekorzystny układ gwiazd spowodował śmierć jej bliskich.Był totylko dowód, że los jest kapryśny, co trzeba zaakceptować, jeśli chcemykochać życie.A ona je kochała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl