[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oj, użyję ja w tym Rytrze jak pies w studni.— Nie narzekaj.— Grzelak uznał, że wypada przystopować kolegę.— Przynajmniejzobaczysz góry, podczas gdy na nas spadnie czarna robota w Warszawie.— Sprawa przedstawia się następująco — naczelnik przystąpił do rzeczy.— Kwiczołekw sobotę pojechał do Rytra.Spędził tam cały dzień, a w niedzielę wieczorem wsiadł dopociągu wracającego do Warszawy.Traf chciał, ze właśnie w niedzielę spłonął w Rytrzedom.Według opinii ekspertów w grę wchodzi celowe podpalenie.W zgliszczach znalezionozwłoki nie zidentyfikowanego mężczyzny.Właściciel domu również nie żyje.Mamy wsze-lkie dane, by w obu wypadkach podejrzewać zabójstwo.— Śledztwo w sam raz dla Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w NowymSączu.— Może przyznałbym ci rację, gdybym od trzydziestu z górą lat nie pracował w na-szym fachu.— Kuglarz jakoś dziwnie popatrzył na Jodeckiego.— Nie wierzę w żadne zbiegiokoliczności.Trzy zabójstwa w ciągu tak krótkiego czasu i żadnego zabójcy.W dodatku doRytra zjechał właśnie Amerykanin polskiego pochodzenia, niejaki Jonathan Dembinsky.Podobno ma zakładać firmę polonijną, ale na razie nie przejawia żadnego zainteresowaniadziałalnością gospodarczą.,— Czyżby facet maczał palce w podpaleniu albo był zamieszany w któreś z tychzabójstw?— Nie sądzę, chociaż nigdy nic nie wiadomo.— Co ustalili nasi koledzy z miejscowej jednostki milicji?— Niewiele.Tak się złożyło, że porucznik Szydlik i sierżant Wrzosek omal nie zginęliw wypadku samochodowym.— Kolejny zbieg okoliczności?— Nie wiem.Sam jednak widzisz, że twój wyjazd do Rytra jest konieczny.— Na to wygląda.— Jodecki nie próbował już oponować.— Jak długo tam zabawię?— To zależy od rozwoju wypadków.— Tak jest.— Przez cały czas będziesz z nami w kontakcie.— Oczywiście.— I pamiętaj, żeby ci przypadkiem nie przyszło do głowy przyciskać tego Amerykanina— ni stąd, ni zowąd zastrzegł pułkownik.— Nasi przełożeni zmyliby nam głowy, gdybydoszło do jakichkolwiek zadrażnień z ambasadą.XV— Jonathan, co z tobą?— Boże, co oni z nim zrobili!— Panie Dembinsky, czy pan mnie słyszy?Detektyw z trudem otworzył oczy.Dookoła wszystko wirowało i minęło dobre półminuty, nim poznał hol Perły Południa, Waligórską, Morzyńską i sierżanta Wrzoska.— Kto mnie tak urządził? — wymamrotał z trudem.— Złodziei było dwóch — wyjaśniła Renata.— Ten drugi siedział gdzieś w rowie.Kiedy dogoniłeś jego wspólnika, wyskoczył i zaszedł cię od tyłu Zanim zdążyłam krzyknąć,było już po wszystkim.— Uciekli?— Nawet nie popatrzyli, co się z tobą stało.— Czy państwo potrafilibyście opisać tych bandziorów? — zainteresował się Wrzosek.— Muszę wiedzieć, kogo mam szukać.— Ja widziałem tylko jednego — odparł Dembinsky.— Facet był wysoki, barczysty,miał na sobie ciemną ortalionową kurtkę.— Ktoś miejscowy?— Tego nie potrafię określić.— A ten drugi?— Stałam przy wejściu do domu wczasowego, a scena ta rozegrała się dobre stometrów dalej.— Morzyńska bezradnie rozłożyła ręce.— W dodatku było ciemno.— No, tak.— Wrzosek w zamyśleniu zaczął skubać koniec spowijającego jego głowębandaża.— Obawiam się, że trudno będzie zidentyfikować włamywaczy.I jeszcze jedno —przypomniał sobie.— Czy w samochodzie trzymał pan jakieś rzeczy mogące stanowić łako-my kąsek dla złodzieja?— Absolutnie nic.Wszystko zaniosłem do pokoju.— W każdym razie będę musiał obejrzeć pańskiego poloneza.— Proszę bardzo.— Zostawiam pana na razie pod opieką dam — sierżant uścisnął Jonathanowi rękę napożegnanie — a za chwilę powinien zjawić się lekarz.Mam nadzieję, że nie zajdzie potrzebaprzewiezienia pana do szpitala.— To nie wchodzi w rachubę.Nie będę przejmował się byle siniakiem na głowie.Wrzosek wyszedł na parking, na którym niemal natychmiast dostrzegł poloneza z otwa-rtymi drzwiami.Zapalił latarkę i przez dłuższą chwilę przyglądał się zameczkowi.Nie byłuszkodzony, choć tuż przy klamce lakier był w kilku miejscach zadrapany.Wyglądało na to,że włamywacz posłużył się wytrychem.Sierżant zajrzał do środka.Przy stacyjce nie zauważył żadnych śladów świadczących opróbie uruchomienia samochodu.Postanowił, że rano przywiezie z posterunku walizkę śle-dczą i spróbuje poszukać odcisków palców.Tymczasem wolał niczego nie ruszać.Oparł się ozaparkowanego obok malucha i nagle drgnął.Oświetlił latarką drzwi fiacika i pierwsze wra-żenie, niestety, potwierdziło się.I do tego samochodu niedawno dokonano włamania.XVIDembinsky naciągnął na głowę wzorzystą, wełnianą czapeczkę i przejrzał się w lustrze.Nie bez satysfakcji stwierdził, że wygląda całkiem znośnie.Bandaża prawie nie było widać.— Gdzie cię znowu niesie? — W głosie Waligórskiej zabrzmiała wyraźna dezaprobata.— Przecież lekarz kazał ci leżeć.— Siedząc w chałupie nie znajdę krucyfiksu.— Niecierpliwie wzruszył ramionami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl